Zostawiłam Was w Ogrodzie Japońskim, ale to nie był koniec naszego spaceru z Mariją.
Po wyjściu z Ogrodu, udałyśmy się na drugą stronę ulicy do pięknego parku, zobaczcie, co po drodze widziałyśmy - między innymi, oczywiście:
Spore drzewo miłorzębu japońskiego, na którym Marija wypatrzyła tego oto pajączka:
Sosna, chyba himalajska, według studiów moich porównawczych:
Liść tulipanowca - kto by pomyślał, że pod nazwą tą kryje się drzewo, a nie bylina:
Drzewo mocno doświadczone przez los, ale mimo to miało piękną, zdrową koronę i mnóstwo liści:
Tak wygląda jego pień z drugiej strony:
To nie wszystkie cudowności, które widziałyśmy po drodze, ale nie sposób wszystkiego sfotografować i na bloga wrzucać ;)
Wróciłyśmy zatem pod Halę i na pożegnanie, Marija udekorowała nas swoimi medalami:
dla Chłopczyka:
dla Dziewczynki:
Dla Chłopczyka i Dziewczynki:
Fajne, nie? :) Niezmiennie zachwyca mnie pomysłowość Marii w tworzeniu ciekawych rzeczy z praktycznie prawie, że niczego.
Jeszcze raz Marii, bardzo Ci dziękuję za spotkanie i medale :))
I tak po kilku godzinach spędzonych razem, Marija oddaliła się do swoich spraw, a my zostaliśmy, gdyż nasze koleżanki z ekipy startowały na krótszym dystansie, który zakończył się chyba bez większych zgrzytów.
Zaraz po, ekipa wsiadła w swoje samochody, udając się do Poznania, a my z Chłopem pojechaliśmy do hotelu, doprowadziwszy się do stanu jako takiej używalności, ruszyliśmy w miasto.
Tutaj zrobię przeskok czasowy.
W mieście zrobiliśmy pierdylion zdjęć, załatwiwszy w pewnym momencie mały biznesik, z którego uzyskaliśmy parę złotych - naprawdę :))), ale o tym w następnym poście, pokażę również kilka fotek z okolic wrocławskiej Starówki.
Nadeszła niedziela, dzień naszego spotkania z GosiAnką i wyjazdu do domu.
Opuściliśmy przed południem hotel, udaliśmy się na Rynek, zrobiliśmy długaśny spacer przez tenże, potem Ostrów Tumski
i wyszliśmy na Moście Grunwaldzkim, skąd udaliśmy się do Gosi, psując przy okazji autobus, jak się okazało.
Gosia czekała na nas z Ruficzkiem na przystanku. Przywitaliśmy się wszyscy, Rufika nie pomijając i rozpoczął się ostatni etap naszej wizyty w stolicy Dolnego Śląska. Gosia ugościła nas wspaniale, szfystko ;), co podała było bardzo dobre, nawet ten nieszczęsny sernik :))) Szczerze powiedziawszy, jakby mi Gosia nie powiedziała, że galaretka wsiąkła w ser, to pomyślałabym, że tak musi być :)) Co tam, pośmialiśmy się z Waszych typowań, co zrobię w momencie zaserwowania mi tego dania :)) A co miałam zrobić? Zjadłam i było dobre.
O wszystkich szczegółach wizyty pisać nie będę, niech pozostaną w mojej i Chłopa mego życzliwej pamięci :)
Napiszę tylko, że wygłaskałam słodziaki, czyli bzydale Malwinkę i Kalinkę - niesamowite są :) Tylko rozsądek powstrzymywał mnie od zagłaskania ich ;) Są niesamowicie ruchliwe, wszędzie włażą i widać ich różne charakterki :)
Zdjęć z kociego pokoju nie mam, ale mam inne:
Kto zwiał przed nami i nie kazał się pogłaskać?
Królowa Amisia, oczywiście :)
Książę Kayron przyjął hołdy mu należne od swych wiernych wielbicieli, a potem spokojnie przyciął komara:
Ruficzek - sama słodycz, spokój i opanowanie:
Czy to stworzenie wygląda na łobuza, skaczącego na klamki, firanki, lubiącego psocić? No właśnie. Coś tu jest nie tak, albo Gosi kota podmienili, bo Hokusik cały czas spał sobie słodko, pozwalając się pomiziać, otworzył przy tym oczy, ziewnął potężnie dwa razy i zapadł w kolejną drzemkę:
Oprócz Gościnności otrzymaliśmy od Gosi jej firmowe długopisy - nie muszę pisać klasówki :))) ;)
i coś, co świadczyło o tym, że pamiętała o mnie w swej podróży do Japonii:
Japoński pociąg, który znalazł miejsce tu:
Stoi sobie na sprężynie lampy, którą mam przy komputerze. Stwierdziłam bowiem, że nie wypada, żeby pociąg wisiał, bo nie taka jest jego rola.
Do kluczy też go trochę szkoda, bo raz dwa się zniszczy. Tutaj ma dobre miejsce :)
I tak nasz pobyt dobiegł końca. Gosia odwiozła nas na dworzec, wsiedliśmy do pociągu i wróciliśmy do domu.
Gosiu, publicznie dziękuję Ci za Twoją Gościnność i za wszystko :))
Dziewczyny okazały się takie, jakimi są w necie, bez ściemy. Uratowały honor miasta i spotkanie z nimi stało się najjaśniejszym punktem naszego weekendu. Było naprawdę super :)
A jutro, albo pojutrze - ostatnia część naszych wrocławskich spotkań z ludźmi i architekturą :)
Do miłego wszystkim :)