poniedziałek, 7 stycznia 2019

Pożarowo i co w związku z tym nagle zauważyłam

Trzej Królowie z przytupem przybyli wczoraj do naszej klatki ... z wielkim przytupem i rozmachem. Może nawet i nie Trzej Królowie, tylko jacyś jeźdźcy apokalipsy nieledwie ...
Zdążyliśmy wrócić po południu do domu, kiedy do drzwi zapukała sąsiadka, że się pali. U niej.
Nie będę opisywać całej akcji, bo nie to mi przyświeca ;) jako motto tego wpisu.
Napiszę tylko, że nikomu nic się nie stało. Ludzie i zwierzęta nawdychali się trochę dymu, sadzy, oraz najedli się strachu. Zwłaszcza zwierzęta ... 
Denerwowałam kotami sąsiadki owej, ponieważ schowały się gdzieś w mieszkaniu, a strażacy, którzy byli na akcji stwierdzili, że tu żadnych kotów nie ma. Niestety, chyba ci akurat zbyt zwierzolubni nie byli.
No nic.
Znalazł się jednakże odważny chłopak, ja wiem, ma może z 23 lata, chodzi z taka jedną dziewczyną, mieszkającą naprzeciwko w bloku. Kiedy strażacy oddymiali mieszkanie, on tam wszedł i znalazł, najpierw jedna kicię, potem drugą.
Wyniósł najpierw jedną, zabezpieczył w takim korytarzyku swojej klatki, gdzie są skrzynki pocztowe. Stała tam już klatka z szynszylą, a zaopiekowała się nimi pewna rezolutna dziewuszka, lat może 13? Powiedziała, że rodzice wyszli, ona usłyszała syreny strażackie, wystraszyła się ,ale założyła kurtkę i wyszła z domu. Tak w razie czego...
Po chwili chłopak wyniósł drugą kicie, która wystraszona hałasem, światłami, wyskoczyła mu 
z rąk i pobiegła gdzieś tam ... pobiegłam za nimi ... 
Na szczęście, koteczka uciekła tylko za blok i kiedy chłopak do niej podbiegł i zaczął wołać, ona podeszła doń i dała się złapać. Ale chyba na rękach nie lubi być noszona, bo znowu zaczęła się wyrywać, wzięłam ją za kark, drugą ręką trzymałam ją też, oczywiście i zanieśliśmy ją do tego korytarzyka. Koteczki siedziały spokojnie, wystraszone, szynszylopodobna trzęsła się też cała, biedulka ... a ja chciałam poszukać jakiegoś kontenerka, żeby zamknąć w nim bezpiecznie koteczki.
Akcja strażaków dobiegła końca, weszłam na klatkę i pytam się sąsiadce, czy ma jakiś kontenerek ... nie miała, albo nie mogła w tych nerwach znaleźć ... 
Na szczęście mogliśmy wrócić już do mieszkań, wypuściłam więc Frania z naszego transporterka i załadowałam koteczki, czując wielką ulgę, że już nie zwieją i sąsiedzi mogą swobodnie przejść do swoich mieszkań.
Mieszkanie nie spłonęło, na szczęście całe. Powodem było jakieś zwarcie w komputerze i to on się palił i kopcił na całego ... sąsiadki czeka oczywiście remont i wywalanie śmierdzących rzeczy, ale mają gdzie mieszkać z całym zwierzyńcem ... w dwa samochody zawieźliśmy ich niedaleko nas, na szczęście.

Miało być krótko, ale wyszło długo ;) chociaż się starałam pisać zwięźle.

W każdym razie, po co ten post piszę?

Ano po to, żeby podzielić się z Wami kilkoma refleksjami z tego zdarzenia i poprosić Was, żebyście sobie to przemyśleli i może wdrożyli ...
Jeśli macie w domu koty, to chyba warto, żeby jakiś transporter był pod ręką. Może być składany, zwijany, gdzieś pod łóżkiem, za kanapą, ale żeby można było po niego od razu sięgnąć i w miarę możliwości złapać kota i go tam zabezpieczyć. Albo świnkę morską, czy innego stwora.
U nas transporter stoi za kanapą, od razu był wyciągnięty, Franio spacyfikowany - nawet za bardzo nie uciekał, jakby rozumiał, że nie jest to wyjazd do weta i żartów nie ma ...
Pomyślcie, gdzie macie smycze dla psa, czy obroże, żeby od razu po nie sięgnąć.
Kiedy wychodziliśmy, wzięłam torebkę, tam dokumenty, portfel, telefon, klucze od domu, od samochodu - kładziemy zawsze w tym samym miejscu ...
A poza tym - jednak gaśnica powinna w domu być. U nas nie ma, ale gdybyśmy ją mieli, albo ktoś z sąsiadów - pożar zostałby ugaszony dużo szybciej.
A więc gaśnica w domu będzie i to jak najszybciej ...
Warto też odgracić dom. Ogień chętnie pożywi się różnymi papierami, ubraniami, przydasiami .... 
Od kilku dni patrzę na mój korytarz ... wygląda tragicznie. Na półkach pełno czegoś tam ... czy to wszystko jest potrzebne? Na pewno nie.
Chcemy go rozjaśnić i położyć tapetę, ze względu na pęknięcia ...

A kiedy zawoziłam zwierzyniec - dziewuszka pojechała ze mną - rozbolała mnie głowa.
Tak potworny to był ból, z serii migrenowych, jakiego dawno nie doświadczyłam.  
Pewnie z ulgi.