czwartek, 9 stycznia 2020

Z nowym rokiem, kolejna kocia historia

Witajcie w 2020 :)
Chciałam wymyślić jakiś podchwytliwy tytuł i błyskotliwy, ale jakoś nic mi nie przyszło do głowy, 
a poza tym po dwóch miesiącach niepisania co tu dużo kombinować.
Będzie to historia, która cieszy serce i duszę, chociaż z drugiej strony smuci i dobija ludzka podłość w stosunku do zwierząt.
Ale od początku.
Mężu mój pracuje jakieś 15 km od naszego miasta, w innym, ale mniejszym miasteczku, bazę ma na dworcu kolejowym. Pod koniec października, dziwnym trafem po jego i jego kolegi powrocie 
z "wygnania" ( musieli jeździć jeszcze dalej do pracy), na dworcu pojawiła się koteczka. Podchodziła do innych ludzi, do nich, trochę nieufnie, ale mąż i ten kolega zaczęli ją dokarmiać. Nie wyglądała na zabiedzoną, myśleliśmy, że się komuś zagubiła, albo przychodzi sobie 
z okolicznych domów, ale bardzo łakomie jadła i praktycznie cały czas przebywała na tym dworcu. Wynalazła sobie dziurę, do której wchodziła, oni sprawdzili to miejsce, które okazało się ich pracową piwnicą, do której nikt nie wchodzi, bo tam znajdują się tylko jakieś kable.
Po kilku dniach, kiedy okazało się, że kotka została najprawdopodobniej wywalona ( na ogłoszenia nikt nie odpowiadał), zrobili jej w tej piwnicy legowisko i budkę ze styropianu.
Kotka tam sobie siedziała, czasem czekała rano z ludźmi na pociąg i na tych dwóch świrusów, którzy ją dokarmiali. I zaczęliśmy szukać jej domu.
Koteczka w typie europejskim, biała z burymi plamami, czyli podobna do kocurka spod sklepu, którego dwa miesiące wcześniej adoptowała moja uczennica.
Po miesiącu zdarzył się cud. Na adopcję zdecydowała się moja koleżanka z pracy. U niej sytuacja wyglądała w ten sposób, że kilka dni wcześniej stracili kocurka, który był wychodzący, miał adhd i temperament małego tornada średniej mocy, ale rodzina się do niego bardzo przywiązała i jego odejście sprawiło, że poczuli w domu pustkę ( chociaż jest ich tam w domu sporo, bo 6 osób). Postanowili przygarnąć nowego kota, ale już niewychodzącego. Bazując na doświadczeniu z Franiem stwierdziłam, że ta kicia z dworca nie będzie chciała raczej wychodzić po takich przejściach i traumie, ale jest młoda i spokojna, to może nauczy się wychodzić na smyczy. 
Tak więc pojechałam na drugi dzień po Chłopa do pracy, wzięłam transporterek, załadowaliśmy kicię do środka z jej kocykiem i pojechaliśmy najpierw do naszego gabinetu weterynaryjnego, żeby pani doktor obejrzała kicię, ewentualnie zaaplikowała coś na pasożyty, chociaż pcheł kicia nie miała - na szczęście.
Koteczka była tak spokojna podczas badania i obcinania pazurków, oraz czyszczeniu uszek, że my nie posiadaliśmy się ze zdumienia, że takie koty istnieją, bo Franio wiadomo - torba i różowe gacie na łebek.
Potem pojechaliśmy do nas do domu, bo koleżanka miała jeszcze jakieś obowiązki w pracy 
i półtorej godziny koteczka spędziła u nas. Miałam cichą nadzieję, że się z Franiem dogadają, ale nic z tego. Franio na nią nasyczał i zwiał pod łóżko. Po prostu jej się bał. On chyba boi się innych zwierząt.
Kicia była bardzo spokojna, podeszła do niego, żeby pewnie się obwąchać, a ten od razu nerwy 
i strach ... co zrobić ... Potem leżała sobie u Chłopa na kolankach, mruczała i była tak słodka, że gdybyśmy mieli taką możliwość, to byłaby nasza.
W domu koleżanki czekali już na nas, ona, jej mąż i ich dwóch synów w wieku licealno - studenckim. Licealista nie poszedł nawet na jakieś wieczorne zajęcia do szkoły ( dodatkowe coś tam mieli), bo stwierdził, że chce być w domu, kiedy kotka przyjedzie. Bardzo mnie tym ujął.
No i tak to się skończyło i jednocześnie zaczęło. Kotka powoli się zadomawia i powoli się otwiera, ostatnio wskakuje na kolanka, a od początku śpi w łóżku z moją koleżanką ... seniorkę rodu, osobę bardzo zamkniętą w sobie i surową, owinęła wokół najmniejszego pazurka i dzień przed Sylwestrem dostała rujkę!
A termin sterylki miała ustalony na obecny, mijający już tydzień! Dostała tabletki wyciszające i w najbliższym, możliwym dniu będzie miała zabieg.
Dlaczego napisałam o ludzkiej podłości? Bo koteczka na pewno miała dom, była grubiutka 
i zadbana, oraz przyzwyczajona do ludzkiego jedzenia, które to dostawała również wtedy, kiedy opiekun jadł. Poza tym, kicia lubi starsze osoby, dlatego chętnie przesiaduje u seniorki, a śpi 
z koleżanką, która też jakąś młódką wedle metryki nie jest. Chociaż przed dzieciakami nie ucieka i też na kolankach przesiaduje, szczególnie studenta. Ale oni są już dorośli i spokojni, bo przed pięciolatkiem z sąsiedztwa wiała, ile sił w łapkach, gdzieś pod tapczan, albo do seniorki ;)
Poza tym, kolega dokarmiający kotkę stwierdził na podstawie pewnych przesłanek, że kicię mógł przywieźć jeden ze współpracowników, któremu w październiku zmarł ojciec i ten ojciec miał ponoć jakiegoś kota. Bo dziwnym trafem, kicia znalazła się na dworcu dopiero wtedy, gdy mąż z kolegą wrócili tam 
z wygnania. Kolega też kociarz.
Przypadek? Nie sądzę.
Pytanie, dlaczego nie zapytał się normalnie, czy ktoś kota nie chce, bo ojciec nie żyje i nie ma się kto zwierzakiem zajmować? Odpowiedź brzmi: bo takie proste rozwiązania, wielu ludziom nie przychodzą do głowy.
W tej kwestii jest jeszcze mnóstwo do zrobienia.

Życzę Wam wszystkiego, co najlepsze w nowym roku 🎉 🎊 🥂 💗💗💗