sobota, 28 grudnia 2024

Opowieść o gołębiu nr 1.

Jeszcze w starym roku opiszę historię gołębia nr 1. Właściwie historyjkę.
Działo się latem, pewnie w sierpniu. Mąż przyszedł do domu i mówi, że kotka sąsiadki ( ta, którą dokarmiałyśmy kilka miesięcy) czai się na gołębia, który siedzi pod naszą klatką. Oczywiście mąż kotkę przegonił, ale znając tego rozbójnika, wiedzieliśmy, że na pewno wróci i w końcu zapoluje. Zeszłam więc, żeby zobaczyć, co się dzieje i faktycznie. Na schodach siedział napuszony gołąbek - podlot i owoc miłości pary gołębi, które uwiły sobie gniazdo na pobliskim drzewie, a kotka czai się na niego. Pogoniłam zbója, ale to nie rozwiązało sprawy. Przejrzałam szybko internety, które wyrzuciły mi informację o wspomnianym już wcześniej azylu dla dzikich zwierząt, który mieści się jakieś 20 km od naszego miasta. Zadzwoniłam na podany numer telefonu, ktoś na szczęście odebrał, opisałam sytuację, a pani z którą rozmawiałam powiedziała, że podlot nie ma szans na przeżycie w starciu z kotem - tym, czy jakimś innym, więc jeśli przywiozę im tego gołębia do którejś tam godziny, to go wezmą, odchowają, a potem zapewne wypuszczą. Kamień z serca.
W piwnicy miałam taki kontenerek do przewożenia małych zwierząt, który znalazłam kiedyś 
w naszym śmietniku i który miałam oddać kociej fundacji. Ale z jakiegoś powodu nie oddałam. 
I teraz przydał się do przewiezienia podlota. Transporterek był zresztą trochę uszkodzony, nie domykał się, związaliśmy rączki sznurkiem i ptak był gotowy do drogi. Zawiozłam go do azylu, oddałam w dobre ręce i już.
Jedyne, co mnie zaskoczyło ,to ilość pasożytów, jakie na sobie miał, bo łaziły po transporterku. A co zauważyłam dopiero po wyjściu go z samochodu na miejscu. Pani z azylu powiedziała, że to normalne i że zaraz ptaka będą odwszawiać - bo to takie coś wszawopodobne łaziło. 
W drodze powrotnej narwałam zaraz wrotyczu i bylicy, rozsypałam w samochodzie, potem samochód wyczyściłam i chyba zioła dały radę, albo robale się nie rozpełzły, bo wszystko było 
w porządku. Na szczęście.
I takie to historie z gołębiami miały w tym roku u mnie miejsce.

Co do Frania - na razie dajemy radę bez wymiotów, chociaż oczywiście nie jest powiedziane, że za chwilę się nie pojawią. Oby jak najdłużej nie. Po Nowym Roku mamy kolejne badania krwi oraz USG i zobaczymy, co pokażą. Codziennie podaję kotu niedużą dawkę syropu przeciwbólowego i przeciwzapalnego oraz dwa razy dziennie pronefrę. I co któryś dzień steryd. Franek jest trudnym kotem do podawania leków i oględzin w ogóle, więc steryd w tabletce rozkruszam i mieszam z pastą odkłaczającą - zjada bez dyskusji. Pronefrę mieszałam z karmą, ale po krótkim czasie zaczął wybrzydzać, więc dostaje ją prosto do pyska ze strzykawki, podobnie ten syrop. Oczywiście to mu się też nie podoba, ale nie ma wyjścia. Czasem uda mu się mi zwiać i w Wigilię mnie wystraszył, bo uciekał przed podaniem mu pronefry i uderzył bokiem w szafę. Łapka zabolała, kot schował się za kanapę, mi serce stanęło i już widziałam siebie jadącą na sor do Poznania, bo w Wigilię nasz wet nie przyjmował. Na szczęście po chwili kot wylazł zza kanapy i obeszło się bez nadprogramowych wizyt.
Tak to u nas wygląda. Po lekach Franek odżył, nabrał masy, bo te trzy tygodnie temu ważył niecałe 3 kg! Zobaczymy, co dalej.

Dzisiaj u nas mgła cały dzień, o śniegu oczywiście mowy nie ma. Nie, żebym za nim tęskniła, ale byłoby ciut jaśniej.

Trzymajcie się :)

Podlot u nas na schodach

niedziela, 22 grudnia 2024

Życzenia i opowieść o gołębiach

Życzę wszystkim tu zaglądającym i komentującym jeszcze, wszystkiego najlepszego na nadchodzące świąteczne dni i wszystkiego najlepszego na nadchodzący nowy rok 
🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄

Jutro szykuje się mi trochę pracy - jak większości z nas, ale chciałabym jeszcze napisać 
o gołębiach, które w tym roku kręciły się koło mnie - o dziwo. Takie trochę opowieści na koniec roku.
Tak mi się przypomniało przy okazji pisania komentarza u Jotki. Komentarz był o kiermaszach bożonarodzeniowych, a przypomniały mi się gołębie.

Przez kilka dni w moim mieście organizowany był jarmark świąteczny. Nie jakiś wielki, ale wybraliśmy się na niego w jakąś niedzielę - chyba dwa tygodnie temu. Wychodziliśmy już spod naszego bloku i nagle mężu mój mówi, że obok jednego samochodu jest chyba gołąb, a chwilę wcześniej uderzył w znak drogowy albo w stojący na parkingu samochód i trochę go zakręciło. Ja nie zwróciłam na to wszystko uwagi .... cofnęliśmy się, gołąb wszedł pod samochód, to stwierdziłam, że może dojdzie do siebie i jak będziemy wracać, to spojrzymy tam. Dość szybko ten kiermasz ogarnęliśmy, wracamy, gołąb nadal siedzi pod samochodem. Nieduży, biały .... początkowo myśleliśmy, że to z tych weselnych się zabłąkał.
Nie chciałam go zostawiać pod tym samochodem, wieczór już był, niedziela, ale zadzwoniłam do azylu dla dzikich zwierząt, który mieści się niedaleko naszego miasta. Z zapytaniem, co mam z tą mała zarazą pod samochodem zrobić? Telefon odebrała miła dziewczyna z tego azylu 
i powiedziała, że w takiej sytuacji to gołąb na osiedlu nocy nie przeżyje, bo go koty zjedzą i jak uda mi się go złapać i będę mogła go przechować nawet w łazience, to w poniedziałek mogę go do nich przywieźć. Albo, jeśli dojdzie do siebie, to po prostu rano wypuścić. Cóż było robić, miotła, szmaty, karton i udało się nieszczęśnika złapać. Mąż oślepił go trochę latarką, jak wydreptał spod tego samochodu, narzuciłam na niego szmatę, złapałam i do kartonu. Zanieśliśmy go do piwnicy - nasze są dość ciepłe. Gołąb dostał wodę, karton wyściełany szmatkami, miał cicho i ciemno i rano wyszłam z nim przed blok, żeby zobaczyć, jak się zachowa. Asekuracyjnie wypuściłam go blisko garaży, żeby w razie czego mi nie zwiał. Miał przekrzywioną głowę i coś ze skrzydłem. Złapałam go po raz drugi, nalałam świeżej wody 
i zabrałam w kartonie do pracy, żeby od razu po, jechać do azylu. Na zapleczu też miał dość spokojnie, ciemno, bo karton zamknięty, a po zajęciach zawiozłam go do azylu, gdzie spotkał innych nieszczęśników i pani z tegoż azylu stwierdziła, że z tego wyjdzie. Poza tym, mają całą wolierę gołębi, z których niektóre wypuszczają, a inne już tam zostają.
Dzwoniłam tam z dwa dni później, gołąb był w trakcie leczenia. Mam nadzieję, że wyszedł 
z tego, albo rządzi w wolierze do dzisiaj.
To nie jedyna historia z gołębiem, która przytrafiła się nam w tym roku.
Zdjęcia mu niestety nie zrobiłam.
Druga historia zadziała się 31.10/1.11. 
Otóż na oknach mam rolety, które na noc są opuszczane. I tak też było wieczorem 31.10. Rano słyszałam, jakby po parapecie chodził jakiś ptak. W sumie trochę dziwne, bo jak się te rolety opuści, to zakrywają prawie cały parapet, ale stwierdziłam, że widocznie kawałek tego parapetu jest wolny i tam coś po nim chodzi.
Po jakimś czasie wstałam, podnoszę roletę, a tam - między szybą, a roletą siedział gołąb! Zamknęłam go tą roletą na noc na parapecie. 
W nocy spał, a rano chciał się stamtąd wydostać, więc chodził i kombinował. Kiedy podniosłam roletę - odfrunął, zostawiwszy mi obsrany parapet 😂😂😂
Przedziwna historia. 
A trzecie spotkanie z gołębiem miało miejsce latem, ale zrobię może osobny post na ten temat.

Trzymajcie się zdrowo 💖🎄🕊️

czwartek, 19 grudnia 2024

Na chwilę wracam

i nie wiem, na jak długo znowu.
Cały czas wałkujemy temat Frania. Życie nasze trwa od jednych wymiotów do drugich i jazdy do weterynarza na podanie leków i na chwilę znów spokój i od nowa ....
Dwa tygodnie temu, postawiona totalnie pod ścianą, zapisałam kota do innego weterynarza z prośbą o zrobienie USG w końcu. Nie wiem, dlaczego nie zrobiono tego w tym naszym poprzednim gabinecie, bo tak naprawdę to trudno zarzucić im cokolwiek. Tylko może to, że gdzieś po drodze zagubiliśmy tego naszego kota, może rutyna i wyszło jak wyszło.
Pierwsze USG Franek miał tydzień temu i wyszło nie najlepiej. Zmiany prawdopodobnie nowotworowe na wątrobie i trzustce, fatalne nerki. Z badań krwi - podwyższony mocznik i kreatynina oraz ostry stan zapalny trzustki, bo na obrazie USG widać zmiany. Dostał konkretne leki, dzisiaj miał powtórzone badanie .... kolejne w nowym roku, jak się nic nie wydarzy. Leki oczywiście kontynuacja.
Wymiotów na razie nie ma, ale dzisiejsza głodówka i wizyta w gabinecie były dla niego bardzo stresujące, bo to ogólnie lękowy kot jest.

I tak to wygląda. Jestem ogromnie zmęczona. Rzygami kota i innymi sprawami. Chociaż tutaj to napiszę, bo nie mam z kim na ten temat porozmawiać, bo przecież nie mam prawa się skarżyć.