niedziela, 15 września 2024

Żeby za miło i słodko nie było

Franio rozdrapał się na brzuszku - tu rozlizał sobie właściwie skórę, rozdrapał gardło, wylizał do krwi niemalże między palcami tylnej łapy i jeszcze pod ogonem. Czyli taki zestaw BARFa mu absolutnie nie służy i musi być na monodiecie. Ja pierdole ..... wyraźnie coś ze mną jest nie tak, że nie umiem o kota zadbać. O całą resztę zresztą też.
Oczywiście, jak tylko to zauważyłam, od razu pojechaliśmy do weta, kot dostał leki, napisałam też do dietetyczki, co się dzieje i na razie tyle. Dzięki lekom Franek się nie drapie ani też nie rozlizuje się, więc mam nadzieję na jak najszybsze wdrożenie innej karmy, bez drobiu żadnego.
Franio jest trudnym kotem, jeśli chodzi o jego obsługę. Pazurki obcinamy w gabinecie, bo ja nie zamierzam się z nim szarpać, wystarczy, że czasem zakraplałam uszy. Kot wydzierał się, jakbym mu krzywdę robiła. I jak tylko widzi, że się mu baczniej chcę przyjrzeć, to ucieka.

A z innej beczki - jak chyba prawie wszyscy w Polsce z bólem i przerażeniem patrzę na relacje 
z zalewanego przez żywioł południa naszego kraju, ale nie tylko naszego kraju. Tak popatrzyłam na relacje ze spotkań tzw. sztabu kryzysowego zorganizowanego przez rząd i odniosłam wrażenie, że oni odgrywają przed nami przedstawienie i mówią to, co ludzie chcą, żeby mówili. A tak naprawdę w dooopie mają to, że komuś woda zabrała wszystko. Refleksja jaka mi przyszła dziś bardzo wyraźnie do głowy to taka, że tak naprawdę nie potrzebujemy żadnych polityków, którzy organizują nam życie. Są zbędni, taka banda darmozjadów, która nas tylko antagonizuje i rozgrywa jak pionki na szachownicy.
W walce z żywiołem biorą udział zwykli ludzie, którzy w takich chwilach nie pytają się nikomu, czy są np. wierzący lub w która partię wierzą. Bo to jest nieistotne. Nieistotne jest w chwili, kiedy dzieje się tragedia i nieistotne tak naprawdę później. Bo każdy normalny człowiek chce 
w spokoju żyć. Wiadomo, że ten spokój dla każdego coś innego oznacza. Ale gdybyśmy byli zjednoczeni i solidarni ze sobą, to żaden polityk nie zdołałby nas podzielić. Bo każdy normalny człowiek ma sumienie i wie, co jest dobre, a kiedy robi coś źle i wbrew sobie, bo dał się komuś omamić. Tak to widzę.
U nas na ten przykład zmieniła się władza w starostwie, pod które podlegamy. Czy coś zmieniło się dla nas na lepsze? Jak myślicie?
Oczywiście, że NIE. Nie ma nawet widoków na to, czy mglistej obietnicy, że będzie lepiej.
Wnioski? No właśnie ....

Kiedy widzę powodzie, jestem wdzięczna za to, że mieszkam gdzie mieszkam. U nas też zdarzają się podtopienia po nawalnych deszczach, piwnice i garaże są zalewane, drogi, drzewa się łamią .... ale takiej skali tragedii nie ma. Nasza rzeczka potrafi wylać, ale zanim uczyni to w parku, to ma inne miejsca, gdzie się rozlewa. Poza tym w Wielkopolsce jest raczej sucho 
i problem z brakiem tej wody. W swoim zestawie genów mam pamięć powodzi. Moja babcia, mama mojego ojca urodziła się co prawda w Wielkopolsce, ale jej rodzice i cała rodzina pochodzi z Opolszczyzny. Do Wielkopolski przyjechali gdzieś na początku dwudziestego wieku, może pod koniec XIX. Mieszkali nad Odrą i kilka razy do roku uciekali przed wodą, która zabierała im dobytek. Nie muszę chyba dodawać, że wieś, w której się osiedlili nie leży nad żadną rzeką, czy innym zbiornikiem wodnym.

Ładnych parę lat temu byliśmy na wycieczce w Chorwacji - z pracy mojego męża. Wracaliśmy, w Polsce padało, nocą wjechaliśmy do Kłodzka. A tam poboczem, czy po chodniku w dół płynęła woda, przy domach stali ludzie i wylewali wodę na ulicę, ze swoich domów właśnie. Ktoś nas zatrzymał i powiedział, żebyśmy dalej nie jechali, bo w centrum już na pewno woda stoi i nie przejedziemy. A most - jakiś nieduży to był, może zostać za chwilę zamknięty, bo istnieje zagrożenie, że zniszczy go podnoszący się poziom na rzece. Mieliśmy bardzo dobrych kierowców, szybkich z refleksem. Kilka sekund i już nas tam nie było, bo tyle zajęło siedzącemu za kierownicą wycofanie i przejazd przez ten mostek. Nawet, jak by się miał zawalić, to za nami dopiero. Udało się nam wydostać z tego obszaru, jechaliśmy przez Polanicę, chociaż oczywiście zagrożenie nie było tak wielkie, jak dzisiaj. Ale obawy były, bo woda to chyba najstraszniejszy żywioł.

Jutro nowy tydzień, niech coś nowego i dobrego zarazem nam wszystkim przyniesie 💗💗💗


poniedziałek, 2 września 2024

Dzieje się i nie dzieje

Cóż, przepadłam w czeluściach Internetu ... wolne, czyli wakacje, czyli mój urlop się skończyły 
i od jutra ruszamy z kopyta na nowo. Ile to już razy tak było? Wiele, wiele .... Za każdym razem zaskakuje mnie, że to kolejny rok. Ledwo się człowiek przyzwyczaił do tego nowego, a tu już następny.

Działo się zdrowotnie u nas. Mąż mój dość szybko odrzucił kulę, trochę go czasem ta noga pobolewa, ale ogólnie jest chyba lepiej. Za to w czasie naszego wyjazdu nad morze, rozchorował się Franio. W tym miejscu był po raz kolejny, nawet w tym samym pokoju, częściowo ci sami ludzie nawet, więc trudno tu mówić o stresie związanym z miejscem. Poza tym on lubi wychodzić tam na spacery ...
W każdym razie jednej nocy wymiotował kilka razy, więc rano jechaliśmy na cito do weterynarza w Gryficach, ponieważ w Trzebiatowie nikt w sobotę nie przyjmuje. W tamtejszej przychodni jak na sorze - sporo ludzi ze swoimi zwierzakami, czekania sporo, aczkolwiek pan weterynarz miły, uprzejmy, fachowy. Byliśmy tam w sumie trzy razy, ale po trzecim kot się nam mocno zestresował i nie chodził do kuwety przez lekko ponad dobę. Stres spowodowany był długim czekaniem i szczekającymi psami. I w sumie mieliśmy jechać do domu, bo to już zrobiło się ponad nasze siły. Oraz niepotrzebne męczenie kota.
Franek poszedł w końcu do kuwety, ale po dwóch dniach po tej akcji pojechaliśmy do domu, bo znowu zaczął wymiotować. Nie tak mocno, ale nie było co czekać, od razu oczywiście zapisałam się na wizytę w naszym gabinecie i niemalże z drogi tam zajechaliśmy. Okazało się ,że Franio ma zapalenie trzustki - wyniki trzustkowe wywalone w kosmos, dostał leki, kroplówki 
i na razie spokój. Jako taki ....
Obecnie przestawiamy go na gotowanego BARFA - po konsultacji dietetycznej jesteśmy ... 
no i zobaczymy. Częściowo dostaje też saszetkę z karmą Intestinal - mokrą. I zobaczymy, bo BARFA dostaje od tygodnia dopiero. Nawet się przekonuje do tej karmy, a ja jak jakaś pierd .....lnięta kociara jeszcze mu porcje podgrzewam, bo rozmrażam je i trzymam w lodówce. Totalne szaleństwo i jakiś odlot. Ale jeśli ma to mu pomóc i uspokoić układ pokarmowy, to nie ma innego wyjścia.

I takie to atrakcje miałam latem. Stwierdziłam, że chyba tak pechowo działam na bliskich, że chorują.
Na plus tego mojego wolnego - po raz pierwszy od kilku lat, mam jakąś minimalną chęć do pracy. Zobaczymy, co dalej.

Pozdrawiam wszystkich czytających, ściskam mocno, trzymajcie się 💗💗💗

niedziela, 26 maja 2024

Zajrzałam na bloga w końcu ...

nic odkrywczego nie napiszę, że czas zapiernicza jak głupi i mamy już koniec maja, a niedawno majówka była.
Majówkę spędziliśmy nad morzem, w naszej stałej miejscówce, do której jeździmy niczym psychofani za swoim idolem. Co kto lubi. Wielu znajomych lubi co roku gdzie indziej jechać.
Pojechaliśmy z Franiem, rzecz jasna. Odbył jeden spacerek, teraz przychodzą tam miejscowe koty, które właścicielka trochę dokarmia i nasyczały na naszą sierotkę - chudzinę rudą, pierdołę. Nieładnie. Wyjaśniałam im, że są niemądre, bo nasz kot na pewno jedzenia im nie ujmie. W sumie - mają kompletnie przerąbane ... takie wiejskie koty. Długo by pisać.

Za to te dwa koty spod bloku miały więcej szczęścia. Koteczka jest u sąsiadki. Sąsiadka ją, co prawda wypuszcza - z parteru - nie pochwalam tego, ale z drugiej strony koteczka to mała spryciara i ulicznik wychowany na tym osiedlu, więc niech się dzieje to, co dla niej najlepsze. Koteczka to mała łajza niewdzięczna, bo ucieka przede mną i ma to gdzieś, że kilka miesięcy codziennie ją rano koło siódmej karmiłam. Ale może i dobrze. I tak sobie sąsiadkę wybrała.
A ten przeziębiony kocurek trafił do dt, który stał się jego stałym domem. Co ciekawe, to jego obecna opiekunka próbowała go już kiedyś złapać. Niestety robiła to na koc i kot ją pogryzł. Jeździła potem zastrzyki p.wściekliźnie. Jednakże byli sobie pisani, bo trafił do niej z fundacji. Bardzo szybko się oswoił, bardzo lubi mizianie po brzuszku! Leży na swojej opiekunce i w ogóle - sama słodycz. W domu ma kolegę, 15-letniego pieska, z którym się zaprzyjaźnił. Dzięki tej przyjaźni pies się więcej rozruszał, a kot się uspokoił. Lubią razem leżeć do siebie przytuleni. Niesamowite, prawda?
Opiekunkę jego znam osobiście, bo - od jakiegoś czasu chodzimy na siłownię, z chłopem mym. Siłownia należy do jednej z sieciówek i tam pracuje opiekunka tego kota. Oczywiście nie wiedziałam o tym, że to ona, tylko kiedyś zaczęła komuś opowiadać historię swojego kota. Wtedy jeszcze na tymczasie. A ja ćwiczyłam i słuchałam, a potem się odezwałam, ona zrobiła wielkie oczy, skąd znam jej kota .... w dodatku dziewczyna wydawała się mi znajoma - to była uczennica z naszej szkoły. Nie uczyłam jej, ale kojarzyłam ją sobie. Czyli świat jest jednak mały.
Mam teraz więc wieści na bieżąco :) i bardzo mnie cieszą.

Z innych wieści - chłop mój miał w zeszły poniedziałek operację, czy bardziej zabieg na kolano. Usunięto mu częściowo łąkotkę. Mamy nadzieję, że będzie poprawa, ale wiadomo - te zabiegi kończą się różnie. Na razie dość sprawnie porusza się o jednej kuli - nie ma to jak filmiki na jutubie ;) bo w szpitalu był tak krótko, że żaden rehabilitant do niego nie dotarł, żeby go poinstruować, co i jak. Aczkolwiek sam szpital i opieka - w porządku. Nie był to nasz szpital powiatowy, tylko w sąsiednim powiecie. Cóż, zobaczymy ...

Trzymajcie się 💗