Ostatni czas obfituje u mnie w wyjazdy. Długo nic się nie działo, bo wiadomo - plandemiczne wygłupy nie sprzyjały, a ja nie z tych, co się pokornie podporządkowują absurdom ... mniejsza
z tym i o to, zresztą.
W każdym razie w kwietniu, maju i czerwcu wydarzyło się kilka - mimo wszystko, przyjemnych wyjazdów. Niektóre były służbowe, bo z uczniami, a w ostatni długi weekend czerwcowy jak najbardziej prywatny i dość spontanicznie (nie)zaplanowany.
Oraz z Franiem. A tak. Zawsze do tej pory Franio zostawał w domu, ponieważ na czas naszej nieobecności była z nim jego niania, czyli moja koleżanka, która mieszka zaraz obok i mogła się do nas przeprowadzić. Niestety jej sprawy osobiste bardzo mocno się skomplikowały i nie może opiekować się kotem na cały etat. Postanowiliśmy więc, że na wakacje wyjeżdżamy
z Franiem nad morze - tam, gdzie zawsze jeździmy od wielu lat, a kilka dni przed weekendem, przyszedł mi do głowy pomysł, żeby jechać z nim na kilka dni - w to miejsce i zobaczymy, jak to zniesie.
Wolne miejsca w agro były, właścicielka uprzedzona - okna i pojechaliśmy.
Pomysł na podróż z naszym kotem był taki, że dostanie szelki i smycz, w które to szelki zostanie zapięty, początkowa faza jazdy będzie w transporterku, a potem jedno z nas będzie go trzymać na smyczy.
Jeszcze tylko przypomnę, że kot nasz nie lubi jeździć samochodem i w transporterze miaukoli całą drogę. Tak było, kiedy jechał z Wrocławia do nas. Stąd te szelki i smycz.
Czyli kolejność była taka, że najpierw zapięcie szelek, potem transporter, a kilkanaście km od domu zwymiotował, trzeba było stanąć, wytrzeć, co było do wytarcia i Franio pojechał już dalej na wierzchu. Ja jechałam za kierownicą, a M. siedział z tyłu z kotem i ustalał reguły gry. Czyli, co i gdzie kotu wolno w samochodzie, a gdzie nie. Tutaj nie ma odstępstw. Kot siedzi z tyłu, ale nie wchodzi na tylną półkę. Może siedzieć sobie na transporterze i patrzeć przez okno. I jakoś dojechaliśmy. Trochę miauku było, bo 6 godzin jazdy to i dla nas było dużo - niestety, trzeba było wyjechać wcześniej, bo po drodze i tak mijaliśmy procesje, a Koszalin był tak zawalony samochodami, że przejazd zajął nam sporo czasu - pewnie też procesja.
W nowym miejscu Franio potrzebował dwóch dni, żeby tak się do końca zaaklimatyzować.
I udało się mu tak skutecznie schować - w naprawdę małym pomieszczeniu, że osobiście miałam stan przedzawałowy, bo nie było możliwe, że kot wyszedł z pokoju, a go nie było! Okazało się, że siedział pod ławą, wciśnięty i wyszedł dopiero po paru chwilach wołania go
i poszukiwania w szafie oraz pod łóżkami. Ehhhh....
Zaliczyliśmy również dwa spacery. Franio chodzi inaczej niż Bonus, który trochę szedł, a potem kontemplował. Nieee, ten cały czas idzie, wącha, zagląda do krzaków - nie wszędzie mu pozwalam, rzecz jasna ... ale jest bardzo strachliwy i spacery były możliwe wtedy, kiedy w pensjonacie nikogo nie było. No i wokół, bo tam jest duży ogród i głównie to miejsce poznawaliśmy.
Potem chciał wychodzić, ale bez szelek. Nie pozwalał sobie ich zakładać. To nie było wychodzenia...
I tak nam te dni minęły. W drodze powrotnej kot był dużo spokojniejszy, a w lipcu też odbędziemy tę samą trasę i w to samo miejsce. Tylko inny pokój będzie - większy. I okna musimy zabezpieczyć siatką, co oczywiście zostało z właścicielką omówione. Wolałabym zostawić kota w domu, ale nie ma opcji, żeby siedział sam w domu przez dwa tygodnie i ktoś do niego przychodził dwa razy dziennie.
To teraz zdjęcia z naszej podróży. Franio w samochodzie i na spacerze :)
Pierwsze zostało zrobione od razu po wyjściu Frania z transporterka, samochód stał, Franio chciał wejść na deskę rozdzielczą, a potem na mnie, więc jego podróż z przodu została przesądzona. Tzn. musiał jechać z tyłu.
A tak z innej beczki - u nas dzisiaj nie padało ... burza przeszła bokiem i tyle ją widzieli.
Trzymajcie się :)