I zaczęłam trochę szyć. Maszyna stała sobie niepokojona przez nikogo, dobry rok, dwa lata? Nie wiem. W końcu nadszedł ten moment, kiedy zdecydowałam ją odpalić. Na szczęście focha nie strzeliła i zaczęłyśmy współpracować. Fakt, musiałam sobie przypomnieć, jak się nici zakłada
i szpulkę do bębenka. Bo miałam kolorowe nici, a potrzebowałam białe.
I u nas była akcja szycia maseczek dla szpitala. Zgłosiłam swój akces i udało się mi uszyć
z powierzonego materiału, bodajże 41 sztuk.
Ale najpierw musiałam rozpracować technologię produkcji tychże. I z takiej tkaniny na dziecięcą pościel, której kawałek mi zostało, uszyłam dwie. Jedna z kotem, a druga z zakładkami już oraz kwiatkiem i pszczółką - dla męża mojego, który dojeżdża do pracy samochodem z kolegą. Długo
i tak jej nie ponosił, bo przy jego przebytych chorobach, nie powinien żadnej szmaty na twarzy nosić, to raz. Poza tym mamy w domu tyle kominów, takich na szyję, że nie ma co dusić się
w namordniku, w razie czego.
W każdym razie, w żółtej wystąpił na badaniach okresowych 😂😂😂
To nie koniec moich wyczynów, ale najpierw fotki namordników.
Co było dalej, zatem. Dalej to mnie zaczęła boleć noga w biodrze. Prawym. Raz od szycia, bo ładnych kilka godzin mi to zajęło, a pedał maszyny cisnę prawą stopą, a dwa - zbyt długo przesiadywałam przed komputerem i też widocznie nieprawidłowo, że się wszystko skumulowało. Musiałam wdrożyć rehabilitację, czyli "rusz dupe z domu", jedź rowerem do lasu, skoro nieżont ci na to łaskawie zezwolił. No to pojechałam. Inaczej organizując sobie pracę, bo inaczej się nie da. Nie mówiąc już o tym, że nadal zakupy robię w tym sklepie dalej położonym od mojego domu. Tam pracują naprawdę rozsądne osoby.
Jest dużo lepiej, ale nie mogę za długo siedzieć. Bo normalnie w pracy, bardzo mało siedzę.
W każdym razie, wczoraj wyciągnęłam pierwsze z moich magicznych pudełek, w których mam różne szmatki. W pudełku był filc. Dość duży kawałek. Co zrobić z filcu? Różne rzeczy można. Koniec końców, trafiłam na pewną stronę, na której ujrzałam domek dla kota.
Czyli możecie sobie zajrzeć tu.
Zrobiłam więc wykrój z papieru, stwierdziłam, że filcu wystarczy i wycięłam poszczególne elementy. Przy zszywaniu okazało się, co prawda, że wykrój nie do końca pasował, ale przy nadsztukowaniu jednego boku - całość przypomina domek kota. Nie zrobiłam, co prawda ozdób, ale zawsze mogę. I mój domek wygląda trochę gorzej niż domek z linku, ale co tam ;)
Czy Franiowi się spodobał? Hmmmm....
W tej chwili leży mi na szyi i mruczy, ale przecież jestem milsza od filcu, nieprawdaż? 😉
Już poszedł spać gdzie indziej, w swoje stałe miejsce, na zielonym kocyku od cioci Gosi :)
Zdrowia i spokojności Wam życzę.
U nas trochę popadało w końcu :)