sobota, 30 sierpnia 2014

Powrót i nowa perspektywa?

Witajcie serdecznie :)

Wróciliśmy z naszej tygodniowej raptem, wyprawy, a mnie się wydaje, że nie było nas rok. Zmęczona jestem podróżą, ale odnoszę wrażenie, że patrzę na wszystko z innej perspektywy. Dobrze jest wyjechać i powrócić z takim spojrzeniem.
Mam tylko nadzieję, że zostanie mi to na długo, a może i na zawsze, bo utarte schematy zaczęły mnie uwierać.
Głowę mam pełną wrażeń, mózg jeszcze jedzie autobusem i kiwa się w rytmie jazdy, aparat i komórka mojego męża pełne są zdjęć. Podzielę się nimi z Wami :)

Zajrzę jeszcze na Wasze blogi szybciutko, zobaczę, kto na moim się dopisał w komentarzach i pójdę spać - a cóż innego mi pozostało ;)


piątek, 22 sierpnia 2014

Sztambuch Irene

Tak, jak pisałam w poprzednim poście, ale przypomnę, kto nie czytał. Od faceta sprzedającego "czacz" nad morzem, kupiłam stary pamiętnik należący do Irene z Berlina. Wpisy pochodzą z przełomu lat 40/50.
Nie mam pojęcia, dlaczego dokonaliśmy tego zakupu. Może dlatego, że kiedy po raz pierwszy wzięłam go do ręki i przeczytałam pierwszy wpis, to coś mnie za serce chwyciło, że się tak górnolotnie wyrażę, ale nic bardziej adekwatnego nie przychodzi mi do głowy.
Ciekawi z mężem jesteśmy, co stało się z jego właścicielką? Czy jeszcze żyje? Myślę, że mogłaby mieć około 75-80 lat.
Ciekawy też sen miał Chłop mój, gdyż przyśniła się mu starsza pani na zdjęciu i w tym śnie wiedział, że to Irene. Kobieta na zdjęciu uśmiechała się. Jeśli to była ona, to chyba nie ma nic przeciwko temu, że nabyliśmy jej własność.
Zeskanowałam kilka wpisów. Jak widać, pismo na większości jest w miarę współczesne, ale trafiły się też perełki, o których pisała Owieczka w komentarzu pod poprzednim postem:
"Pokaż sztambuch. Uwielbiam takie pamiątki. Ciekawa jestem tez pisma. Czy juz takie bardziej współczesne, czy poczciwy i ładny Sütterlin."
 Strona tytułowa:


Jako pierwsza wpisała się jej mama. Było to w Boże Narodzenie 1947 roku.

Ja jestem Twoja!
Ty jesteś moja!
Tego powinnaś być pewna!
Zamknięta jesteś w moim sercu,
kluczyk został zgubiony.
Musisz teraz zawsze w środku być.
Z miłością
Twoja mama

( Tłumaczenie moje)

A tutaj, trochę niewprawnym pismem przyjaciółka Erika:


Trenuj tylko w nocy i w dzień,
a zobaczysz, co się stanie;
dzięki temu zostanie osiągnięty każdy cel,
a zrozumienie powoli znajdzie się w zasięgu Twojej ręki.


Kochaj serce matki, dopóki bije
bo kiedy umrze, będzie za późno.


Nie ten, kto z Tobą się śmieje,
Nie ten, kto z Tobą płacze,
lecz ten, kto z Tobą współodczuwa,
jest Twoim przyjacielem.

Poniższy wpis to mistrzostwo świata. Zobaczcie sami, zresztą :)



Lisel wywodziła się najwidoczniej ze starej szkoły pisania, a jej wpis jest bardzo oryginalny. W żadnym pamiętniku nie widziałam tekstu piosenki z nutami.

Tyle wczoraj zeskanowałam. I bardzo luźno przetłumaczyłam. 
Dzisiaj, natomiast pakujemy się i ruszamy między innymi do ojczyzny Irene na tygodniową wycieczkę z pracy mojego Chłopa. Tyle, że na południe, a niestety nie w Panterkowym kierunku :(
Będziemy w Karlovych Varach, Dreźnie, Monachium, Garmisch, czyli miejsca, w których mnie jeszcze nie było. Tzn. jako siedmiolatka zwiedzałam Drezno, ale - co dziwne i to bardzo, nic z tego nie pamiętam. Tylko obiad w jakiejś restauracji. A poza tym NIC. Kompletnie.
Tydzień zapowiada się zatem bardzo intensywnie, dostępu do netu nie przewiduję, no chyba, że gdzieś tam zerknę z przyczajki 
i anonimowo się odezwę.
Nocka będzie trudna, bo w jej środku musimy ruszyć na dworzec, wsiąść do nocnego pociągu i udać się do Poznania na miejsce zbiórki. Ale jakoś damy radę.

Trzymajcie się więc ciepło :) Na komentarze jeszcze odpowiem, oczywiście :)


wtorek, 19 sierpnia 2014

Nadmorskie lenistwo

Przez kilka dni, odcięta praktycznie od netu - był to mój własny wybór, pławiłam się z Chłopem mym w nadmorskich klimatach, marznąc od czasu do czasu w podmuchach zimnego wiatru i uciekając przed ulewami. Długi łykend nie udał się albowiem pogodowo, ale nie żałuję ani minuty naszego wyjazdu.
Mieliśmy cały czwartek na plażowanie. Resztę dni spędziliśmy na łażeniu po plaży, jedzeniu gofrów, tudzież odwiedzinach rodziny mieszkającej w okolicy.
Czas szybko przeleciał i wczoraj pod wieczór wróciliśmy do domu, pokonując część drogi w strugach deszczu, które to doleciały 
i do naszego miasta, koniec końców.

I teraz trochę zdjęć. Najpierw panoramy morskie oraz portu w Mrzeżynie, który przechodzi gruntowną rewitalizację :




Ta wieża z oddali to latarnia morska w Niechorzu, w czwartek było ją nieźle widać i na zbliżeniu zrobiłam takie zdjęcie:



Mrzeżyno:




Przez to, że w porcie pobudowano chłodnie, przy nabrzeżu stoi sporo kutrów - widok dawno tutaj nie widziany. Rano można kupić świeżą rybę:



Takich glap u siebie nie widziałam, a tutaj zleciały się stadkiem na plażę:


Mewy też nie dają za wygraną:



Dzięki dużemu zbliżeniu, mogłam dopaść bieguski, nie płosząc ich:


Wrzosy, wrzosy, wrzosy ......

Komentarz jest, zdaje się, zbędny ;)


Na trzebiatowski targ, przyjeżdża gość, który handluje "czaczem". Czasem coś ciekawego się u niego wygrzebie. Nie inaczej było teraz. Chłop mój dorwał zegarek od pulsomierza, jakiś firmowy za pięć złotych, a mi w rękę wpadł pamiętnik - sztambuch, znaczy się, z lat 40/50. Właścicielką była Irene z Berlina. Przejrzałam kilka wpisów, zapaliłam się do kupna, ale zrezygnowałam po usłyszeniu ceny. Dwa dni później byliśmy znowu na targu, sztambuch jeszcze był do kupienia, zamoczył się trochę, bo chwilę wcześniej spadł ulewny deszcz. Doszliśmy z właścicielem stoiska do porozumienia w sprawie ceny i pamiętnik jest nasz. Wysuszyłam go chusteczkami higienicznymi, zamierzam pokazać na blogu, tłumacząc przy okazji niemieckie sztambuchowe wierszyki.
Ciekawe, co stało się z jego właścicielką. Mężowi mojemu przyśniła się bowiem uśmiechnięta starsza pani na zdjęciu. A w tym śnie mąż wiedział, że do owej pani należał pamiętnik i jakieś dokumenty. Dość niesamowite, prawda?

Trzymajcie się ciepło :)

P.S. Dziękuję za komentarze pod poprzednimi wpisami. Na te pod ostatnim - odpowiedziałam.

środa, 13 sierpnia 2014

Gdzie mnie przed południem zaniesło ;)

A zaniesło mnie do Hany :)) Przed chwilką wróciłam i zaraz muszę do roboty, a koleżanki się jeszcze bawią :)
Dziękuję Wam za spotkanie :) I pozdrawiam serdecznie Hanę, Mikę, Kretowatą, Mariję i Owieczkę Rogatą, oraz Hanine "przyległości". Było super.

To tak na szybko, bo zaraz muszę jechać na zajęcia, a potem - morze :)

Wyjazdy, wyjazdy i zaginiony Kayron

Wczoraj przeczytałam u Gosianki ,że zaginął jej kot - Kayron. Jeśli ktoś, kto czyta mój post jest z Wrocławia albo okolicy, a nie poznał jeszcze bloga Gosi, to proszę - niech zajrzy do niej. A nuż.
Wiem, jak to jest, kiedy kot nie wraca do domu. Mam nadzieję, że się znajdzie.

Jestem ciekawa, co wykluje się z dzisiejszego dnia. W "pechowe trzynastki" nie wierzę albowiem. W końcu wyjeżdżamy gdzieś, 
a konkretnie nad morze. Ze względu na moją pracę, wyjazd nastąpi wieczorem i wrócić musimy w poniedziałek, ale dobre i to. Prognozy nie obiecują wygrzewania się na plaży, ale to nic. Ważne, że w końcu ruszamy, bo siedzenie w domu działa na mnie bardzo źle.
Odezwę się po powrocie, a może przed wyjazdem jeszcze coś napiszę.

Do miłego i niech ten Kajtuś do domu już wróci ...


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Już są. Wrzosy.

Witajcie :)
Tym razem to nie podpucha, ani nie zdjęcia sprzed roku, tylko aktualne. Podjęliśmy w sobotę szybką decyzję o weekendowym wyjeździe do Bornego i tam je sfotografowałam. Te akurat rosną na lotnisku, więc w pełnym słońcu, więc już zaczęły kwitnąć. 
W innym miejscu też widzieliśmy. No cóż, wszystko w tym roku zakwita wcześniej, więc wrzosy również.



Jak zawsze zachwycają urodą :)

W Bornym susza straszliwa, grzybów zero, deszczu zero, chyba że wczoraj padało. Ruszyliśmy w drogę powrotną po południu, 
w pełnym słońcu i skwarze, a po drodze, gdzieś tak w połowie, trafiliśmy na ulewę. Tak mieliśmy szczęście, że to był tylko silny deszcz i wiatr, a nie wichura, która połamała gałęzie drzew, leżące na drodze - jechalibyśmy kilkanaście minut wcześniej i byłoby gorzej. Ktoś lub Coś nad nami czuwał.
I nie muszę chyba dodawać, że w naszym mieście burzy z nawałnicami ani widu ani słychu?

Mało mnie ostatnio na blogu i blogach, ale jakoś tak z sił i chęci opadłam. Trochę zdrowotnie też mam problemik i przez to nastrój taki sobie. Mam nadzieję go rozwiązać, tylko na razie stoję w miejscu tak na dobrą sprawę, więc jest, jak jest.

Miłego poniedziałku i tygodnia Wam życzę :)