czwartek, 21 lutego 2019

Arcyksiążę na balkonie

Dzisiaj pada, pada, wieje, przymrozkami starszą. Kto to widział?? W lutym??? Te przymrozki mogą być, ale deszcze??
A tak już ładnie było i komu to przeszkadzało? Jakby mało było smutku wokół nas...
W każdym razie wystawiliśmy na balkon tron dla Arcyksięcia naszego Franciszka Augusta. Arcyksiążę jest bowiem miłośnikiem ciepła i słońca, jak to kot, nic w tym nadzwyczajnego. Na balkon wychodzi wyłącznie wtedy, kiedy jest ciepło i słonecznie. W inne dni wsadza nos 
w szparę otwartych drzwi, powącha powietrze i zwiewa do środka. Czasem wyjdzie na  chwilę, usiądzie na wycieraczce, bo przecież nie na zimnych płytkach i zwiewa do środka, wskakując często na oparcie kanapy, skąd może teren obserwować.
Ale, kiedy zaświeci słońce .... świat wygląda inaczej, ciepło czule pieści futro kota ... pięknie jest. Przychodzący Personel, albo kręcący się w pobliżu, jest wtedy przywoływany głośnym miaukiem - darciem japy po prostu, a po cóż to trzeba do Arcyksięcia podejść?? Ano użycza on wtedy poddanym swym swój tron, w celu rozpoczęcia przez tychże, procesów miziania i głaskania. Kota oczywiście ;)
Grzbiet wygina się wtedy w perfekcyjny łuk, mruczenie odchodzi na całego, łebek nadstawiany jest natarczywie do głaskania, ze szczególnym uwzględnieniem prawego uszka i okolic :))) Ehhh ... 
Podczas tego procesu, kot przebywa na kolanach poddanego, a kiedy ma dosyć, zeskakuje, albo kłapnie ząbkami w kierunku głaszczącej go dłoni. Taki to niewdzięcznik jest, kapryśny ...
Poza tym zdrowotnie jest dobrze i niech tak zostanie. Rzyg kłakowy zdarza się od czasu do czasu, miejscach starannie wybranych, rzadko na widoku, na podłodze. A co tam, może nie zauważą?
Przedostatni zdarzył się na koc koloru rudawego .... zauważyłam w ostatniej chwili, a już miałam tam siadać ...
Zdjęć nie będzie, bo mi telefon współpracy odmówił.

poniedziałek, 11 lutego 2019

Jedno się znalazło, a inne nie....

Tak nam więc przeleciał pierwszy miesiąc nowego roku, który to rok za moment przestanie być nowym i spowszednieje jak inne.
A i drugi miesiąc zbliżył się nieubłaganie do półmetka, pomysły na posty tradycyjnie czekają, 
z realizacją dużo gorzej ... no cóż ...
O feriach zimowych już zapomniałam. O ile inne województwa pławią się wolnym, to my już zasuwamy jak małe kombajny podczas żniw. W tym roku mieliśmy ten najgorszy termin z wszystkich możliwych, bo pierwszy, 
z połowy stycznia. Ale, było, minęło. Pojechaliśmy sobie na tydzień do Szklarskiej Poręby, upoiliśmy się widokami zwałów śniegu i gór, pojeździliśmy sobie na biegówkach, na Polanie Jakuszyckiej i już. Franio został z nianią, niania zachwycona paskudem, potrafił ją sobie zdobyć przytulankami (!!!) i mruczankami(!), zdrajca jeden i fałszywiec ;) bo jeśli chodzi o nas, to i tak zrobił postępy, bo na kolanka przychodzi, każe się łaskawie miziać, kiedy ma na to ochotę, ale mruczanki rozdaje oszczędnie.
A do niani przytulał się, opierając się przednimi łapkami o ramię. No nic, najważniejsze, że się dogadali i polubili.
I po powrocie do domu stwierdziłam, że czas powyjmować zimowe kurtki z worków próżniowych. Jak pomyślałam, tak uczyniłam i znalazła się czerwona kurtka Chłopa mego, o której pisałam, że zaginęła.
Zapomniałam po prostu, że schowałam ją do worka razem z innymi.

Butów niestety nie znalazłam ...

Wczoraj natomiast, zapomniałam jaki mamy pin do karty, kiedy płaciłam nią za paliwo. Na szczęście za trzecim razem
podałam prawidłowy, ale czułam się jakbym bombę rozbrajała.


Udanego tygodnia wszystkim jeszcze tu zaglądającym życzę :)