Tak się złożyło, że wczoraj musiałam odwiedzić moją dentystkę, niestety. Nic do niej nie mam, fajna i kompetentna z niej kobieta, ale sam przebieg wizyty jest mało komfortowy, nie mówiąc już o uszczupleniu zasobów pieniężnych. Mówi się jednakże trudno, mus to mus, nie o tym będę pisać, jednakże.
Do Poznania jeżdżę zazwyczaj pociągiem i tenże środek lokomocji wybrałam. I dziwnych osobników spotkałam. Najpierw przy kasie biletowej. Gdy przyszłam, stało tam kilka osób, jakaś kobieta kupowała bilety na jutro, o coś tam panią kasjerkę wypytywała, bo bilety były na drugi dzień, chwilę to trwało. Moją uwagę zwrócił osobnik płci męskiej, trzeci w kolejce. Kręcił się, wiercił, wzdychał, jakby miał robaki w tyłku, albo ktoś go od spodu przypalał, tudzież się czegoś naćpał ... Kobieta odeszła od kasy, a facet za nią spytał się o bilet miesięczny, ile kosztuje i o coś tam jeszcze, w końcu poprosił o sprzedanie miesięcznego. Osobnik płci męskiej dostał prawie furii, uderzył pięścią w stojący obok automat do kawy, zaczął głośniej wzdychać, dreptać
w miejscu, ale się w końcu doczekał. Zamiast od razu poprosić, co tam chciał, wyleciał z paszczą do kasjerki, dlaczego nie ma automatu biletowego, bo przecież tutaj stał, a teraz on musi czekać w kolejce .... Kasjerka nie dała się wciągnąć w pyskówkę, zapytała tylko, dlaczego on do niej ma pretensje, jak mu się to nie podoba, to może złożyć zażalenie do Poznania, bo to racja
i osobnik po tej kilku zdaniowej wypowiedzi poprosił o bilet do Poznania NAUCZYCIELSKI !
Ręce mi opadły, że taki świr pracuje w szkole i naucza dzieci lub młodzież, a pani w kasie nie omieszkała tego skomentować, że pan jest nauczycielem, a nie potrafi się zachować. Miała rację.
Świrusa widziałam jeszcze jak latał po peronie, gdy pociąg został wcześniej zapowiedziany i śmiał był nie nadjeżdżać po kliku sekundach. Nie mam pojęcia, w jakiej szkole ten debil uczy, ale tylko współczuć jego uczniom i współpracownikom. Chyba, że po przekroczeniu progu swej placówki edukacyjnej, zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W co osobiście nie wierzę.
Cóż, załatwiłam, co miałam załatwić u dentystki, poskarżyła się, że nie ma swojego zaufanego dentysty ( szewc bez butów chodzi ;)), a swój rozwalony przez kilku konowałów i bolący ząb, powierzyła swojemu technikowi protetycznemu, który stanął na wysokości zadania i na razie jest ok. Swoją drogą, ja trafiłam na nią dzięki ogłoszeniu w gazecie, zupełnie przypadkowo, czasem los nas skieruje w dobre strony.
Nadszedł czas powrotu, a w pociągu usłyszałam rozmowę upiornej dziewoi, lat 20 plus ze swoją znajomą, lat 50 plus. To był koszmar. Dziewoja rozmawiała z ową znajomą o swoim życiu uczuciowym, które wiedzie z chłopakiem z gospodarstwa rolnego. Znajoma starała się nakłonić dziewoję, żeby dokładnie przemyślała sobie sens trwania w tym związku, gdyż na gospodarstwie trzeba ciężko fizycznie pracować, a pracy nigdy nie ubywa, bo zwierzęta, bo ziemia, nie mówiąc już o zajęciach domowych. Na to dziewoja buńczucznie, że ona nie ma najmniejszej ochoty zasuwać w oborze, czy na polu i ona od razu to z teściową i mężem ustali i ewentualnie może coś w domu zrobić. Wszystkie te jej mądrości okraszone były przerywnikami w postaci wulgaryzmów,
w celu wzmocnienia ekspresji, zapewne.
A teściowej to ona powieeeee .... że ...... i tu następowała seria, jakże przekonujących argumentów za niebrudzeniem sobie rączek przez dziewuszysko.
Wysiadłam naprawdę zniesmaczona po tym, co usłyszałam, nie podsłuchiwałam, gdyż rozmawiały bardzo głośno. Straszne takie pustaki, które we łbie tylko echo mają.
Tak to się dokształciłam w sensie socjologicznym ;)
Zmieniając temat. Upiekłam drugi chleb na zakwasie, według innego przepisu, dodając ziarna czarnuszki. Wydaje mi się, że ten poprzedni lepiej się wypiekł i lepiej smakował. Może ciut za dużo tej czarnuszki sypnęłam. Poza tym, męża rozbolał żołądek po zjedzeniu tego chleba .... nie mam pojęcia, dlaczego.
A chleb wyglądał tak:
Dzisiaj kupiłam chleb w sklepie.
Z innych niusów. Zapisałam się na ten ..... bieg. W maju. Dystans ok.7,5 km, chłop zamierza zawalczyć o dystans półmaratoński. Stwierdził albowiem, że ongiś przeszedł na zawodach w nordic 20 km, to teraz, co, nie przebiegnie? Jak nie przebiegnie, to przejdzie :))
A ja? Dychę sobie spokojnie łykam, to co, siedem i pół nie przebiegnę? Może nie przebiegnę, ale przejdę :))
W związku z powyższym, wybiegłam z chłopem na lekki trening, przedwczoraj i nawet mocno się nie zziajałam. Prawie cały czas powolutku biegliśmy, a zrobiliśmy ok. 4 km. To do maja dam chyba radę, przygotować się na tyle, żeby plamy nie dać, nie?
Kijków nie zarzucam, w żadnym wypadku, kalendarz imprez kijkowo - biegowych jest bardzo bogaty, grafik mamy dość szczelnie od kwietnia do czerwca wypełniony ;) i nie koniec na tym, rzecz jasna.
Pożyjemy, zobaczymy.
Bieganie jest czymś nowym dla mojego organizmu, gdyż nigdy nie lubiłam biegać, sama nie wiem, dlaczego. Może w szkole mnie zniechęcili? Przecież najszybsza nie muszę być.
Trzymajcie się zdrowo i ciepło :)