poniedziałek, 30 września 2019

Był sobie kotek,

a właściwie żyje nadal. Tak od razu na uspokojenie dodam.
Od sierpnia? pojawił się na moim osiedlu. Nie bał się ludzi, podchodził do nich, szedł, jakby chciał, żeby ktoś go w końcu zabrał do domu. 
Niestety, nikt go nie chciał. Na co komu taki zwykły biało - bury kot. Mały, z wynędzniałym futerkiem. 
Tak, widziałam go. Ale nie mogłam zabrać go do domu. I jak zawsze w takich wypadkach, zamrażam się, nie czuję, staram się nie myśleć. Nie do końca się mi to udało. 
W końcu kot zaczął przesiadywać pod naszym sklepem spożywczym. Przychodził rano i siedział skulony kilka godzin. Jeść na pewno dostał od kogoś. Ktoś kupił mu jakąś saszetkę, ale nadal nikt go nie chciał.
Tego było już za wiele dla mnie. W dodatku jeszcze dwa inne koty - znajdy szukały domu. Jeden - dokarmiany i zaopiekowany weterynaryjnie przez załogę innego sklepu, a drugi - ktoś go rozpaczliwie ogłaszał na miejscowym portalu. Że kot domowy na pewno, że błąka się w miejscu, gdzie jeżdżą samochody, że miziasty, więc tak prawie na pewno ktoś go wywalił z domu, bo pewnie alergia się nagle pojawiła. Albo państwo sprzedali dom gdzieś tam, przeprowadzili się do bloków, kota wzięli niby ze sobą, ale jak to tak? Kot niewychodzący? Trzeba mu balkon niezabezpieczony otworzyć, albo okno, niech wyskoczy. Może nie wróci i problem z głowy.
Pracuję w szkole średniej. Z prawie dorosłymi ludźmi. Coś kazało mi spytać się w jednej klasie, czy ktoś nie chce kota zaadoptować. Takiego z ulicy, ale w miarę oswojonego, a w ogóle to są trzy do wyboru.
Minął weekend. Maluch nadal przychodził pod sklep. Jednego dnia stwierdziłam, że muszę go sobie dokładnie obejrzeć, porobić zdjęcia, wrzucić do internetu i spróbować znaleźć mu dom. Poszłam więc rano pod sklep z franiową puszką z jedzeniem. Kotek podszedł do mnie, zjadł, co mu podałam, pogłaskać się nie dał jednak. Nic to.
W międzyczasie dowiedziałam się, że pozostałe koty znalazły domy :)
Pojechałam więc do pracy, mam lekcję z klasą, w której pytałam o adopcję, podchodzi do mnie dziewczyna i mówi, że rozmawiała z rodzicami, zgadzają się i ona weźmie kota. Mówię jej, że został taki biedak spod sklepu, mały kociak, na moje oko półroczny. Ona na to, że nieważne. Bierze tego kota w ciemno.
Dech mi zaparło ze wzruszenia, o mało co się nie popłakałam przy uczniach, ledwo wytrzymałam do końca ( to była moja ostatnia lekcja) i umówiłam się z tą uczennicą na konkretne działania. To znaczy, że jak złapię go po południu, to zawiozę do pani wet naszej, żeby stwora obejrzała, zdiagnozowała ewentualnie, rozpoznała wiek i płeć, chociaż na moje oko był to kocurek około półroczny.
Umówiłyśmy się na telefon, że jeśli go złapię, dzwonię do tej uczennicy i ona przyjdzie do gabinetu, żeby uczestniczyć w badaniu, a potem zawiozę ją do domu z kotem. Albo kot zostanie w lecznicy te dwa dni do weekendu, ponieważ dziewczyna mieszka na stancji i nie wiedziałam, czy może mieć tam zwierzęta.
W ten sam dzień rano, wrzuciłam moje zdjęcia do internetu, na lokalną stronę z odpowiednią informacją. Odezwała się do mnie młoda kobieta, która w południe napisała mi, że kot siedzi nadal pod sklepem i jest jakiś dziwny, bo bardzo osowiały i nie chce jeść. Odpisałam, że mam dla niego dom, a jest osowiały bo, albo źle się czuje, albo jest już najedzony.
W każdym razie, zaraz po południu, jak wróciłam do domu, zabrałam transporterek, jedzonko, rękawiczki i ruszyłam pod sklep. Kot tam był. Leżał na widoku, pod krzakiem, zwinięty w kłębek 
i spał. Nie zwracał najmniejszej uwagi na chodzących ludzi, czy psy na smyczy. 
Otworzyłam kontenerek, naciągnęłam rękawiczki, wzięłam karmę do ręki, ludzie stojący obok odsunęli się, żeby nie przeszkadzać i czekali, co dalej.
Kot obudził się w momencie, kiedy chwyciłam go za kark i wzięłam w obie ręce. Nasyczał trochę na mnie, zapakowałam go do transporterka, chwilę się w nim pomiotał, a potem wykonałam telefon do jego przyszłej opiekunki, załadowałam do samochodu i pojechałam do gabinetu. 
Kot miauczał prawie całą drogę, ale mu mówiłam, żeby przestał się bać, bo od tej chwili jego życie się polepszyło. Będzie miał dom, tylko musimy pojechać do pani doktor, żeby go obejrzała, odpchliła, odrobaczyła itd.
Potem patrzył na mnie, a mi serce roztopiło się całkowicie i do końca.
Nie musieliśmy długo czekać na wejście, szybko też przyszła moja uczennica ze swoją koleżanką, weszły do gabinetu ... kotek był trochę wystraszony, ale kiedy pani wet zaczęła go przytulać i głaskać, on zaczął mruczeć i łasić się, domagając się głasków!
Jego stan został oceniony na dobry, wyrudziałe i brudne futerko świadczyło jednak o brakach 
w pożywieniu, dostał więc taurynę, preparat na kark pchły - robaki i pani wet stwierdziła, że kot ma jakieś półtora roku. Mnie on na tyle nie wyglądał, ale ja się na tym aż tak nie znam.
Jego przyszła opiekunka zrobiła maślane oczy na jego widok, powiedziała, że zabiera go do siebie ( potem dowiedziałam się ,że mieszka u jakiejś swojej rodziny, czy bliskich znajomych), naględziłam jej o bezpieczeństwie, oknach, drzwiach ... i ucieszyłam się po raz kolejny, że kot jest bezpieczny w domu, ponieważ pod wieczór spadł rzęsisty deszcz.
Kot spędził noc pod łóżkiem, od razu tam się schował, ale wychodził, kiedy jedzenie pokazywało się w pobliżu. Pierwszy sik był na dywanik, ale opiekunka postawiła mu w tym miejscu kuwetę 
i następne razy już ogarniał, gdzie trzeba się załatwiać.
A na drugi dzień po południu - kotek wyszedł spod łóżka, przewrócił się na grzbiet i zażądał mizianek. Spanko - tam, gdzie jest miejsce kota, czyli w łóżku z nową mamusią. Bawi się, szaleje, przytula. Od drugiego dnia pobytu w domu.
Futerko ma już czyste, ponieważ zaczął się myć, dodatkowo dwa dni po zakropieniu go, opiekunka przetarła kota wilgotną szmatką. Nie ma melancholii i skulonego przesiadywania 
w jednym miejscu.
Mam nadzieję, że tak już zostanie na zawsze.
Jestem pełna podziwu dla mojej uczennicy, która wzięła kota w ciemno, bez względu na wszystko. Myślę, że kot wniósł w jej życie wiele radości, już teraz, a ona go uratowała przed śmiercią. Bo myślę, że dwa, trzy dni i byłoby po zwierzaku. Umarłby ze stresu.
Nie napisałam tego postu, żeby się chwalić, bo nie ma czym. Chciałam podzielić się z Wami ładną historią. Dla mnie się praktycznie skończyła, ale przecież toczy się dalej. Z udziałem byłej kociej bidy spod sklepu i jej Opiekunki.


poniedziałek, 9 września 2019

Chyba mi odwaliło na ... dojrzałe lata

Postanowiłam albowiem rozpocząć staż na tzw. nauczyciela dyplomowanego .... Aby rozpocząć staż, który trwa dwa lata i 9 miesięcy ( ktoś wykazywał się dużym poczuciem humoru, jak to wymyślał to wszystko, przypominam - rok 1999), należy albowiem napisać plan rozwoju zawodowego, wedle wytycznych rozporządzenia ministerialnego. Brzmi świetnie, prawda?
Oczywiście idzie mi to jak po grudzie, jeszcze nic nie napisałam, jakkolwiek podrukowałam sobie jakieś materiały pomocnicze ... bo to są tak naprawdę pierdoły. Tak naprawdę, to nie chodzi 
o jakiś rozwój nauczyciela, tylko o kasę. Tak to widzę.
A dlaczego o kasę, ktoś zapyta? A bo różnica między mianowanym, a dyplomowanym, jeśli chodzi o pensję, to cirka ebaut pińcet plus. Często robią to samo, mianowany nawet więcej niż dyplomowany.
To co, chodzi mi w takim razie o kasę? Też, ale nie do końca. Pogania mnie moje ego, które widzi dyplomowane młodsze koleżeństwo to raz, a często owo poprzestało na fajerwerkach, które wypuściło po stażu na tegoż i na tym koniec. I to mnie już z lekka poderwało. Nie wiem, czy słusznie, ale po pięciu latach bezrobocia, ma człowiek takie różne zachwiania i dziwne przemyślenia. W każdym razie, umowę mam najkorzystniejszą, jaka jest dla nauczyciela, chociaż przed zwolnieniem mnie też taką miałam. Tak nawiasem.

Nie piszę tego, żeby się żalić, tylko pomarudzić sobie ;)
Bo ja nie mam problemów z napisaniem pisma, czy notatki na blogu, czy cuś. Ale ujęcie w słowa tych wymagań z rozporządzenia, to już ekwilibrystyka. Trzeba napisać konkretnie, ale dość ogólnie, żeby potem nie poprawiać tego planu w nieskończoność. To są trzy lata, jakby nie patrzeć.
Ale dość może o tym ;)

Zrobiło się chłodno, więc nasz kot wrócił do domu. Balkon, owszem, ciągnie go i po południu trochę tam siedział, mimo chłodu - aż mnie zadziwił. Kot, rzecz jasna, a nie balkon. Teraz śpi sobie słodko na swoim kocyku, który parzył go w futerko w czasie ciepłych dni. Zaczyna się mecz w piłkę kopaną - tak naprawdę, to skopałabym tyłki tym piłkarzynom i nie zapłaciła, dopóki nie zaczną się bardziej starać. Albo ich pensje oddała siatkarzom, albo koszykarzom.

Nic to, zabiorę się w końcu za rzeźbienie tego planu, piłkarze będą się męczyć, ja również, jestem z nimi całym sercem ;) Wszyscy będziemy się męczyć, zobaczymy, z jakimi efektami.

Do miłego zatem, trzymajcie się ciepło :)