niedziela, 27 lipca 2014

Od Anki chłodne noce i poranki .....

może czasami się trafiają, ale na razie nic na to nie wskazuje. W cieniu, koło godz. dziewiątej rano, termometr wskazywał 
27 stopni. Mimo to zrobiliśmy sobie trasę z kijkami, dobrze, że częściowo osłonięta jest drzewami. Na odkrytym terenie, grzało jak na patelni.
Tak w ogóle to chce mi się nad morze. Bardzo mi się chce. W tym roku jesteśmy w stanie wyrwać się jedynie na dłuższy weekend. Dobre i to.
W zeszłym roku, o tej porze byliśmy jeszcze nad morzem, skąd bezpośrednio nadawałam ;) Dzięki blogowi mogę cofnąć się do tamtych dni i chociaż sobie zdjęcia pooglądać, oraz poczytać, co w danym dniu robiliśmy.
Np. 26.lipca - zachwycałam się pięknym wieczorem, a dzień później "strzeliłam" "tabuu" .

Miłego dnia wszystkim :)


środa, 23 lipca 2014

Oj ta Panterka ;)

Zaskoczyła nas swoim pobytem w szpitalu, nie powiem, ale nie o tym chciałam. Bo Panterka nasza zaskoczyła mnie tak indywidualnie, w poniedziałek, chyba. Zawalona byłam pewną pracą na przedwczoraj, więc rzeczywistość mi trochę odjechała. Ale wczoraj skończyłam.
Otóż w poniedziałek zadzwoniła do mych drzwi pani listonoszka, wręczając mi sporą, płaską kopertę, zadziwiając mnie tym niemożebnie. Krótki rzut okiem na znajdujące się na niej adnotacje i naklejki i już wiedziałam :

Panterka :))

Ale co jest w środku ?? Otworzyłam, a tam:




Karta ze słodkimi pyszczkami Panterkowych córeczek, oraz przyległości. A co oznacza słowo Eisenbahnen?

Ano to :)) Czyli koleje żelazne.




Czyli kalendarz z niemieckimi kolejami, który, jak Panterka napisała, wyciągnęła z czeluści i po prostu mi go wysłała!! Ot, tak po prostu. Niesamowite, prawda?? Nieważne, że połowa roku już minęła, będzie na drugą połowę i zdjęcia sobie zostaną. Cudny jest :) Kartka też słodka :)

Dziękuję Panterko :********

Sprawiłaś mi naprawdę miłą niespodziankę :) A Bułka tym niewinnym spojrzeniem mnie po prostu roztapia :))

Weselne dzwony już przebrzmiały, wino i miód piliśmy, pobawiliśmy się i do domu wróciliśmy. Państwo młodzi bardzo ładnie wyglądali, przejęci byli niesamowicie przed, a potem już stres powoli z nich schodził, zastępowany przez zmęczenie. 
Ciekawa sprawa. 10 lat temu, po raz pierwszy poszłam z Chłopem moim na wesele, jeszcze oczywiście małżeństwem nie byliśmy. A ślub brał wtedy starszy brat sobotniego pana młodego :) Weselny maraton zakończyliśmy w tej samej rodzinie, bo jak pisałam wcześniej - póki co z weselami w rodzinie koniec. No chyba, że ktoś zaskoczy jeszcze. 
Małżeństwo tego starszego nie przetrwało, niestety. Mam nadzieję ,że młodszy będzie miał więcej szczęścia. Tak szczerze mówiąc, młodszy z swoją żoną pasują do siebie, wybór starszego wszystkich zaskoczył i nigdy mi nie pasowali jako para. Tak to bywa, czasami.
Sobotni pan młody bardzo się zmienił, odkąd poznał i zaczął się spotykać ze swoją już żoną. Zmiany nastąpiły na lepsze i oby pozostały. Był bowiem na najlepszej drodze do stoczenia się, alkohol, kumple spod sklepu ..... nawet wyraz twarzy miał jakiś dziwny, dziki, prymitywny. Jakiś czas temu dowiedzieliśmy się ,że ma dziewczynę i kiedyś spotkaliśmy się całkiem przypadkowo na cmentarzu, poznając przy okazji jego wybrankę. Przeżyłam szok, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nawet wygląd się mu zmienił - na lepsze. Naprawdę rzadko takie metamorfozy się zdarzają, bardzo mnie to ucieszyło, bo miło patrzeć, jak ludzie się kochają, szanują i zgodnie żyją. Niech tak zostanie :)
Ślub odbył się w małym, drewnianym kościele, wesele w zajeździe przy głównej trasie - ładnym zresztą i z dobrym jedzeniem - przynajmniej weselnym ;) I najważniejsze - niecałe 10 km od naszego domu :)





Nie wiem skąd, ale elementy góralskie też się pojawiły :) Może po to, by gości zaskoczyć i żeby nie posnęli w tańcu ;)


Zdrowia i spokojności wszystkim życzę :)

piątek, 18 lipca 2014

Szycie dla nowożeńców i pawiowa przesyłka

Jutro jedziemy na wesele do mężowskiego kuzyna. To chyba, póki co ostatnie wesele w obydwu rodzinach. Ostatnie lata obfitowały w te uroczystości, jakby się wszyscy umówili i zerwali do zawierania ślubów na zasadzie, kto pierwszy :))
W ciągu 10 lat byliśmy chyba na 16 weselach? Tak, jak w dzieciństwie i młodości byłam na dwóch raptem, to teraz nastąpiła rekompensata ;)
Szkoda tylko, że w takiej kumulacji, bo np. trzy wesela w ciągu roku i tak pod rząd trzy lata, to jednak stawało się męczące.
Było, minęło :)

Postanowiłam uszyć coś nowożeńcom, mam nadzieję, że się im spodoba. A jak nie, to będą mieli na szmatki ;) albo uszczęśliwią tym kogoś innego.
Oto moje "dzieła":




Serduszka są pachnące, bo wsypałam tam trochę lawendy. Wszystko uszyłam z tkanin uwolnionych.

Trzy dni temu natomiast, doszła do mnie przesyłka od Ilony, o której zupełnie zapomniałam ;) Była zatem bardzo miłą niespodzianką.
A co znajdowało się w środku?





Apaszka jest w rzeczywistości dużo ładniejsza niż na zdjęciu :) I tak delikatna, zwiewna .....

Dziękuję Ilonuś :***

A propos pawiego piórka przypomniała się mi historia z młodości. Otóż będąc młodą panną w wieku licealnym, spędzałam wakacje na rekolekcjach oazowych. Dwa razy w sumie byłam, a potem mi przeszło to zaangażowanie. Pierwszy raz na tych rekolekcjach, byłam w Górce Klasztornej. Swój klasztor mają tam Misjonarze Świętej Rodziny. Hodowali wówczas drób wszelaki, a wśród drobiu paradowały dumne pawie. Wielu zechciało mieć pawie pióra i rozpoczęło się czatowanie. Z mojej strony i moich koleżanek z pokoju było to wypatrywanie zgubionego pióra, a że miałyśmy okna wychodzące na kurzy wybieg, to wkrótce znalazłyśmy, co trzeba. 
Niektóre osoby nie były tak miłosierne i polowali wręcz na tego biednego pawia, wyrywając mu pióra z kupra. Zrobiła się niemała awantura, dostaliśmy zbiorowy opieprz od księdza, a przy wyjeździe pełne pogardy i złości spojrzenie, oraz komentarz kobiety pracującej przy klasztorze.
Nie uwierzyła nam, że akurat nasze piórka zostały uczciwie znalezione, a ich zdobycie paw nie okupił z naszej strony stresem 
i utratą swej ozdoby.

Na koniec komunikat. Kochane koleżanki, którym obiecałam słodkości z okazji blogowej rocznicy. One będą. Na pewno, tylko nastąpiło przesunięcie w czasie. Uprzejmie proszę o wybaczenie :)

Miłego dnia życzę :)
 
 

sobota, 12 lipca 2014

Fajne przedpołudnie

Już po zawodach. I chcę się pochwalić, że zajęłam drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej :)))
Po raz pierwszy w życiu stanęłam na podium, odebrałam gratulacje i pamiątkowy puchar, pucharek właściwie. To było naprawdę niesamowite uczucie. W końcu się doczekałam, mając za sobą kilkanaście startów. 
Mąż mój uplasował się tuż za pudłem, niestety, ale za to nasi partnerzy z drużyny również sięgnęli dzisiaj podium. Udało się nam, po prostu :)

W sumie Iza przypomniała mi, że przecież trzymałyście za mnie kciuki :) I, że macie w tym zwycięstwie swój udział.

Dziękuję Wam serdecznie :***

Zawody odbywały się tak, jak powinny się odbyć. Bez wielkiego zadęcia, na luzie, z normalnymi sędziami wzdłuż trasy, niektórym zdarzyło się trochę pooszukiwać, ale to sprawa ich sumień.
Trasa bardzo się mi podobała. Fakt, kawałek musieliśmy przejść chodnikiem, ale reszta wiodła ścieżkami wokół lasu i przy jeziorze, było trochę pod górkę, trochę z górki, płasko - fajnie.
Pogoda za to, sprawiła nam psikusa. Wyjeżdżaliśmy z domu - świeciło słońce i jak takie dwa gupki nie wzięliśmy nic z długim rękawem. Im bliżej celu, tym bardziej się chmurzyło, a daleko nie mieliśmy, jakieś 60-70 km.
Na miejscu odebraliśmy pakiety startowe i stwierdziliśmy, że musimy sobie coś kupić z długim rękawem, a czasu do rozpoczęcia startów mieliśmy jeszcze sporo. Po obejrzeniu oferty kilku sklepów - szczęśliwie dla nas były wcześnie pootwierane, dotarliśmy na Rynek, a tam do Pepco. Kupiłam sobie koszulkę z długim rękawem za dychę, czem prędzej ją założyłam i od razu lepiej :)) Mimo, że zimno mi nie było, ale to jakoś podświadomie się marznie ;)
W kolejnym sklepie, sportowym nabyliśmy za przyzwoitą cenę dwie bluzy i mały bidonik, pasujący do pasa biegowego mojego Chłopa i tak zaopatrzeni wróciliśmy na stadion.
Bidonik miał naklejoną bardzo przyjemną cenę czterech złotych, w przeciwieństwie do pakietu czterech sztuk ( na co komu cztery sztuki małych bidonów do biegania??), który oferowany jest na pewnym portalu aukcyjnym za złotych pięćdziesiąt.
Same przody ;)
Deszcz okazał się bardzo łaskawy, ponieważ pozwolił, by wszyscy zawodnicy ukończyli marsz, część, w tym ja została udekorowana, a potem dopiero lunął. Trochę szkoda, bo fajnie byłoby posiedzieć sobie nad jeziorem, czy nawet się w nim wykąpać - stroje i ręczniki zabraliśmy :)), pogadać z sędziami, pochwalić organizatorów ... 
Dodam tylko, że nasze miasto przywitało nas pięknym słońcem, które grzeje do tej pory. 
A od tej pory, już inaczej będę na Wągrowiec patrzyła. Kiedy zaczynaliśmy bowiem wyjeżdżać samochodem do Bornego, czy nad morze, co myśmy się w nim nabłądzili! Albo na milionach rond zakręcili ... Po kilku próbach i błędach, opracowaliśmy przejazd przez miasto, ale i tak trzeba uważać, żeby skręcić, gdzie trzeba. Na szczęście, jeśli przejadę dany skręt - a zdarzyło się mi to raz, to wiem, gdzie zawrócić :)))

Takiej wiedzy życzę Wam wszystkim i sobie również :)

Na koniec fragment medalu, jaki każdy otrzymał na mecie:


Czy Hana widzi, co "pisze" na nim? O Śrym mi sie rozchodzi. My, ze względu na nasz krótki wakacyjny wyjazd nie będziemy mogli w tych zawodach uczestniczyć, ku naszemu żalowi wielkiemu, ale Hanuś, może Ty dasz tam czadu?

piątek, 11 lipca 2014

Przed pełnią

W sumie to nie wiem, czy to jutrzejsza pełnia tak na mnie działa, czy coś innego, ale chwilami czuję się bez sił. Jakoś próbuję sobie z tym radzić, mając nadzieję, że środki te pomogą, jakoś się sama z sobą dogadam i pociągniemy dalej ten wózek.
Jutro wybieramy się na zawody kijkowe do Wągrowca, zobaczymy, jak będzie tym razem. Okazało się w międzyczasie, że sędziami będą nasi znajomi :) Mam nadzieję, że nie będą się wygłupiać, jak ich wrocławscy koledzy i koleżanki. Mam oczywiście w planach porozmawiać z nimi na temat technik chodzenia, bo może o czymś nie wiem, tudzież nie zdaję sobie sprawy? Zobaczymy.

Dzisiaj dałam sobie spokój z kijkami, poleciałam wczoraj i obok przejazdu zrobiłam kilka zdjęć. Kijki oczywiście ściągnęłam, bo tak było mi wygodniej ;)

Ten ekspres załapał się na fotkę. Lokomotywa się mi podoba :) Z Warszawy do Berlina.


Robaczki nie zwracały uwagi na nikogo i na nic. Robiły swoje ;)


Modraki, duuużo modraków :)







Życzę Wam udanego weekendu :) U nas, póki co - słońce.

niedziela, 6 lipca 2014

Blogowa rocznica

Rok temu wrzuciłam do sieci swojego bloga i zaistniałam jako osoba pisząca, a nie tylko komentująca.
Szybciutko przeleciało, sama nie wiem, kiedy. Odnoszę wrażenie, że stoję w miejscu, a wokół mnie wszystko się kręci, wiruje, zmienia, leci i pędzi nie wiadomo dokąd. Możliwe, że to tylko takie moje, subiektywne odczucia.
Na początek trochę statystyki i geografii ;)
Opublikowanych postów są 143 sztuki. Z tym będzie 144, czyli po 12 postów na miesiąc wychodzi. Jaka równa liczba :)
Komentarzy na chwilę pisania tego postu - 3757, daje to średnio 26 komentarzy pod każdym wpisem.
Najwięcej wyświetleń bloga było w marcu - 4189, ale post o największej popularności pochodzi z 20.lutego o zamkniętej stołówce dla ptaków i porządkach na balkonie :)), bo aż 816, połowę mniej zanotował wpis o warsztatach pieczenia chleba 
i stopie na przejeździe - 28. lutego i szpitalnych mackach z 14. marca - aż mi się zimno robi na jego wspomnienie ...

Jeśli chodzi o odbiorców, zdecydowanie największa grupa mieszka w Polsce, na drugim miejscu są Stany Zjednoczone, Wielka Brytania na trzecim i Niemcy na czwartym. Inne kraje to: Rosja, Ukraina, Francja, Finlandia, ale też i Tajlandia, oraz Tajwan - podejrzewam, że stamtąd najwięcej spamu dostaję ;)
Miałam też gości z Australii, Nowej Zelandii, Kanady, Arabii Saudyjskiej, a po postach o Czarnogórze - z Serbii i być może 
z samej Czarnogóry również, nie wiem, jak wygląda tam sprawa z dostawcami Internetu.
Zaplątał się też ktoś z Ameryki Południowej - niestety nie zapisałam sobie, skąd co do Afryki - nie pamiętam.
A słowa kluczowe? Te nie związane z nazwą bloga: "ptaki ciernistych krzewów", "co oznacza budyń na głowie", "sprzedaż Kłomino, Borne", "sójka", "Strzałowo kamera", "wrzosy" ....

O czym pisałam? O różnych, różnistościach, dzieląc się z Wami kawałkiem mojego życia. A i tak do końca nie rozpracowałam wszystkich opcji Bloggera. Widzę, że doszły nowe.

Nie zakładam sobie żadnych ram czasowych. Będę pisała tak długo, jak mi się będzie chciało. Mam nadzieję, że długo ;)

Chciałam w tym momencie podziękować Wam wszystkim za Waszą obecność :) Za Wasze komentarze, maile, spotkania osobiste, podarunki, konkursy, za wszystko. Za Wasze mocne wsparcie w marcu.
Nie jest dla mnie ważne, że większość Was znam jedynie z blogów i komentarzy. Wszystko jest energią, albowiem i ona przenika również nasze monitory, powodując mnóstwo emocji podczas czytania postów, dyskusji, pisania komentarzy. Dodam tylko, że jest to najczęściej dobra energia i niech taka pozostanie.

Jeszcze raz serdecznie dziękuję :))

I dla Was wirtualnego torcika znalazłam: 


Plus to dla ochłody:






Albo, jak ktoś woli:





Ale najpierw:


Ogłosiłam wczoraj szybciutki konkurs i siedem osób wysłało do mnie maila z prawidłową odpowiedzią. Są to: Orszulka, Panterka, Gosia Wrocławianka, Mnemo, Mirka, Ola Jawor i Hana.
Postanowiłam nagrodzić Was wszystkie jakimiś drobiazgami. Co to będzie - jeszcze nie wiem. Myślę, że w ciągu półtora tygodnia je powysyłam.
Poproszę Mirkę o adres, bo resztę mam. Chyba, że się coś zmieniło, to również proszę o maila.

Po raz pierwszy wczoraj na blogu odezwała się Stokrotka. Jeśli masz ochotę na jakiś drobiazg "uszytkowy", to również poproszę o adres do wysyłki :)
Jak urodziny, to urodziny.

Życzę wszystkim miłego popołudnia :) U nas jest upalne.

sobota, 5 lipca 2014

Cuda na mundialu i inne codzienne sprawy

Jako, że układ mieszkania mamy, jaki mamy, to siłą rzeczy uczestniczę czasem w mundialowych rozgrywkach, które to 
z upodobaniem Chłop mój ogląda. Niech mu tam będzie. Wczoraj poinformował mnie, że na mundialu prawdziwe cuda się dzieją, bo chorzy zdrowieją. Cóż pomyślałam sobie, Brazylia to pobożny podobno i katolicki kraj, więc czemu nie, przy okazji rozgrywek może i jakieś uzdrowienia mają miejsce.
Otóż chodzi o ludzi na wózkach, którzy podczas emocjonujących momentów z tych wózków wstają. Pewnie niektórzy są w stanie to zrobić, ale okazało się ,że niezwykłą moc mają bilety dla osób niepełnosprawnych i ich opiekunów. Już nie pamiętam, czy całkowicie darmowe, czy z dużymi zniżkami. Mogą powodować, że ludzie muszą poruszać się na wózkach, mając do pomocy opiekuna, po dotarciu na stadion, chromość mija, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki :))
Trudno się mi, oczywiście odnieść do tych rewelacji, bo sama na mundial nie pojechałam, ani też nie znam nikogo osobiście, kto by tam pojechał, ale może coś w tym jest? Druga taka okazja może się już nie trafić. Pamiętacie film "Nieoczekiwana zmiana miejsc"? Tak mi się skojarzyło ;)
Piłka nożna, piłką nożną, mnie to ani ziębi, ani grzeje, bo przetwory czekają. Dostałam wczoraj od mamy prawie 3 kilo wiśni 
z ogrodu i dzisiaj je przerobiłam na przetwory. 3 kilogramy to nie jest jakaś oszałamiająca ilość, ale wyszło mi kilka słoików 
z kumpotem ;) i trzy z konfiturą. Nigdy takiej nie robiłam, zobaczymy, co z niej wyjdzie. Konfitura najprostsza z możliwych - wiśnie i cukier jako składniki.
Do tej pory zakonserwowaliśmy kilka słoików truskawek z "angrystem" i syrop z kwiatów hyczki, czyli czarnego bzu. Zawsze to miło jesienią i zimą sięgnąć po dary natury, a ja mam coraz większą ochotę na robienie zapraw - jest w tym coś magicznego dla mnie. Poza tym, nie przerabiam ilości hurtowych, to mnie ta praca nie nuży. Nawet drylowanie poszło mi szybciutko, bo miałam drylownicę do dyspozycji. 
W międzyczasie poleciałam sobie z kijkami i znów spotkałam dalszą sąsiadkę, która wyszła na spacer z psem. Często się nam takie spotkania zdarzają :)) Sąsiadka zainteresowała się kijkami, ile takie ustrojstwo kosztuje i, że może ona też by sobie kupiła ... czemu nie, piesa przyuczyć i jedno z drugim da się połączyć. Zapytała się, ile kilometrów chodzę i przeraziła się moją odpowiedzią - a to tylko 6-7 km!
Cóż ....
A co po drodze widziałam? Zdjęcia zrobione tydzień temu, ale za dużo się nie zmieniło
Najpierw na biało:







Daawno tego na zbożu nie widziałam. Sporysz, psze Państwa:


Zdjęcie w stylu: Co się nawinie przed obiektyw.



Tych wisienek już nie ma, zostały obżarte przez okoliczne dzieci, jak mniemam.


Doczytałam się, że to jakaś azjatycka franca, która zagraża naszym biedronkom. Jestem przeciwna zabijaniu żywych stworzeń, ale jeszcze raz ją spotkam, to .......


Jako, że mieszkam, gdzie mieszkam, nie może zabraknąć tych kwiatków. Szybciutko zrobione zdjęcie, żeby mnie ktoś z rajek nie przegonił, chociaż stałam na samym ich brzegu. Osobiście nie przepadam za ziemniakami, jeść ich codziennie nie muszę, ale ładnie kwitną :)


 Gdzieś tam burze się kotłują, ciekawe, czy do nas dojdą. Dzisiaj było dusznawo i pochmurno. Dziwna ta pogoda.

A na koniec mała zagadka dla komentatorek i komentatorów mojego bloga. Jutro będę obchodziła rocznicę. Czego? 
Odpowiedzi poproszę na maila, będą jakieś drobne słodycze, tylko jeszcze nie wiem, jakie i ile ;) Na maile czekam do jutra, do godziny 12.00 w południe.
Zagadka jest banalnie prosta, dużo prostsza od urodzinowej.

Miłego wieczoru wszystkim życzę :))

wtorek, 1 lipca 2014

Chyba zacznę hodować kury

Dzisiejszy dzień upłynął mi pod znakiem miłych niespodziewanek, a takich należałoby sobie i innym życzyć.
Chociaż od rana niewiele wskazywało na takie zwroty akcji.
Otóż najpierw z racji całkowicie (!!) wolnego dnia, oddałam się zakupom bieliźnianym, a później szukałam sklepu z artykułami medycznymi i nie znajdując go - mimo, że przechodziłam w pobliżu. Trzeba być naprawdę genialnym, żeby czegoś u nas 
w mieście nie znaleźć i dzisiaj tej sztuki dokonałam. Dopiero później wpadłam na pomysł wykonania telefonu do przyjaciela, czyli Chłopa mego, któremu o mało co nie wmówiłam, że na tej ulicy, tego sklepu nie ma, a zamiast jest garmażerka. Na szczęście dogadaliśmy się, chociaż cofać już mi się nie chciało. Nie ucieknie.
Potem zapomniawszy iść na zieleniak, zrobiłam zakupy w pobliskich sklepach i w takim sobie nastroju wróciłam do domu. A tam, w skrzynce, czekało na mnie awizo uprawniające do odbioru paczki pocztowej. Nie skojarzyłam na początku, od kogo i skąd może być, potem domyśliłam się, że chyba od Hany z Pastelowego Kurnika za najszybsze odgadnięcie zagadki. Wtedy doznałam olśnienia, dzisiaj mi go zabrakło, nie da się ukryć ;)
Awizo było do zrealizowania dopiero na następny dzień, ale po obiedzie do drzwi zadzwoniła pani z poczty, z paczką :) 
Panie z poczty jeżdżą do wieczora albowiem. 
I faktycznie - było od Hany. Po otwarciu pudełka, wyskoczyła do mnie kartka: ( i teraz będzie dużo zdjęć)


Czem prędzej ją przeczytałam, a potem już się tylko zachwycałam i robiłam zdjęcia. Najpierw komórką, a potem aparatem, żeby pokazać detale. Zobaczcie sami zresztą:

 Zabrałam się najpierw za złote pudełko. Hana wspomniała, co jest w środku, ale szczerze mówiąc, czegoś takiego się nie spodziewałam:



Tak, tak, malowane świeczniczki w piórkach :)))

A teraz detale. Te mniejsze zostały obfotografowane z kilku stron, bo z każdej było coś ciekawego:







Kura z kogutem i kaczką - rewelacja :)) Świnka przy obórce - słodka :) I wczasowicze zdążający na agroturystyczne wakacje, czerwony samochód, wypisz, wymaluj - mój :))) Rewelacja :))




W słoiczku znajduje się oregano z Haninego ogródka. Przekazałam je mężowi, jako kolejną przyprawę do jego kolekcji :)



Hanuś - dziękuję Ci bardzo za tę miłą niespodziankę :)))

Nie był to koniec niespodzianek. Jakiś czas temu zapisałam się na jedwabne candy u Ilony, w jej Kurniku Sztuki. Dzisiaj okazało się, że zostałam wylosowana przez Dobrą Wróżkę, która miała dla mnie jedwabną apaszkę. Staję się zatem kobietą luksusową, gdyż obecnie nie posiadam nic z tej szlachetnej tkaniny. 

Ilonuś - Tobie również serdecznie dziękuję :)))

Czyli reasumując. Hana z Pastelowego Kurnika, Ilona z Kurnika Sztuki. We wtorek. 
To co mi pozostało? Założyć hodowlę kur na balkonie? ;) Ot, tak dla jaj?

Lipiec zaczął się miło. Niech więc taki pozostanie. Czego i sobie, i Wam życzę :)