poniedziałek, 31 grudnia 2018

Rozmiar nie ma jednak znaczenia

Poszliśmy z Moim kiedyś do miasta, w piątek bodajże ... już nie pamiętam, po co, ale to nieistotne. Ważnym szczegółem w tej opowieści jest to, że wracając powoli do domu, wstąpiliśmy jeszcze do dwóch lumpeksów. Osobiście to Chłop zaraził mnie kupowaniem w tych sklepach, bo on czynił to kiedyś bardziej namiętnie, teraz już może mniej, jakby nie było - spowszedniało mu to najwyraźniej ;) Ale lubi do dziś i często coś sobie upoluje za parę złotych.
Ja nie mam natury łowcy i nie umiem się pchać w kolejce, jak coś dają - odchodzę na bok, bo tłumu nie lubię i źle się w nim czuję, nie chodziłam więc w poniedziałki na otwarcie, bo po pierwsze często byłam w pracy, a nawet, jak ostatnio nie bywałam, to patrz powyższe.
W tym jednym najwyższe ceny są właśnie w poniedziałki, a potem już coraz mniej towaru, ale 
i taniej jest.
Jako, że i sknerusek mały wielkopolski jestem, to przyjemniej się mi kupuje później. I tak często po mieście nie chodzę, bo nie mam kiedy, ale teraz miałam wolne.
Do rzeczy jednakże.
Weszliśmy sobie do wspomnianego lumpeksu, przeglądamy sobie rzeczy, ja np. swetry i nagle macam go ... ojaciekręcę, ale milusi!! Kolorek też ładny, ciemnozielony, trochę mały się wydaje, patrzę czym prędzej na metkę, a tam: rozmiar XS, 100% angory, zdiełano w Chinach, nazwa jakiejś firmy mi nie znanej, trochę dziwna, bo kojarząca się z machlojkami finansowymi ;) .... ale ta miękkość, jaki on miły w dotyku!!
Co tam rozmiar, co tam bananowe republiki ... rozum mówi: na co Ci taki mały sweter, przecież nie wejdziesz weń, rozmiar XS to ty w podstawówce nosiłaś ... posłuchałam i odeszłam .... oglądać jakieś torebusie ...
Włączyło się serce: kup! Będziesz miała co miziać, jak kot nie będzie chciał i zwieje przed twoimi karesami ;) a może jakoś uda się go przerobić?? Coś wszyć, doszyć, ładnie skomponować 
i będzie w sam raz!
I kosztuje tylko dwa złote, bo jest taki leciutki, że waga ledwo go wyczuła ...
Serce wygrało, wzięłam sweterek do kasy, Chłopu dorwał nowiutką kurtałkę, uregulowaliśmy rachunek i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, udaliśmy się do drugiego lumpeksu.
Tam panują już zgoła inne zasady. Ceny są wypisane na metkach, wedle uważania właścicieli, ale co chwilę jest jakaś promocja. Np. kup dwie rzeczy, trzecia gratis, albo wszystko po 50% ... też fajnie.
Do tego mają dużo nowych rzeczy, dużo ubrań roboczych, najczęściej też nowe ...
No i chodzimy sobie, przeglądamy wieszaki .... w oko wpada mi czarna marynarka ze sztruksu. Pięknie odszyta, nówka w zasadzie, można prać w pralce, jak zawsze szukam metek ... a tam nazwa firmy Madonna. Nooo, brzmi fajnie, bez względu na to, czy jest to kolekcja TEJ Madonny, czy jakiejś innej ;) po drodze do przymierzalni zgarniam sztruksową koszulę, paczę na metki znów - made in France: jakaś miła odmiana od made in Azja .... chociaż do Azji nic nie mam ... mierzę, wszystko ładnie pasuje, no i te metki hehehe ... biorę. Zwłaszcza, że dzisiaj jest promocja: druga rzecz z wybranego asortymentu gratis.
Ale w międzyczasie przeglądam apaszki i szale ... macam, przeglądam, radarek w moich dłoniach działa pełną parą i oczy się mi szeroko ze zdziwienia otwierają ... chusta malowany jedwab .... 
a jeśli podróbka, to bardzo, ale to bardzo udana ... cena 4 zł ...
Zwróciłam na nią uwagę tym bardziej, że w domu mam apaszkę, którą dostałam kiedyś od jednej z naszych blogowych koleżanek ... w podobnym stylu zrobioną.
Kolory z tych podobających się mi, więc biorę. Drugą mogę sobie wybrać jako gratis.... ta druga to ładny fiolecik w kwiatki, turecka najprawdopodobniej.
Ale ta jedwabna .... matkoż moja, w życiu na coś takiego w żadnym lumpku nie trafiłam!

Wracając jednakże do początku i do zielonego sweterka ... 
Wszystkie rzeczy zostały wyprane, z bólem wielkim wyschły, dzisiaj podjęłam próbę wbicia się 
w rozmiar XS i dałam radę .... bananowa firma jest firmą amerykańską, wiedziałam, że rozmiarówka jest tam inna, ale żeby aż tak???!!!
Wiedzą, jak człowiekowi humor poprawić i nie pozbawiać złudzeń, że jest się mimo wszystko wiotką łątką :)))

I mała sesja zdjęciowa, chociaż ze względu na brak dobrego światła wygląda to, jak wygląda. Ale nie są to zdjęcia na pokaz mody, czy do sklepu internetowego ;)

Sztruksowa koszula i dwie chusty

Jest XS? Jest!

Rzeczony sweterek i jedwabna chusta

M jak marynarka ;)

I tak to się nam rok 2018 kończy ...
Dla mnie był to rok pełen zmian zawodowych i straty, która sprawiła, że serce roztrzaskało się na kawałki i do tej pory mozolnie te kawałki zbieram, kleję, ale idzie mi tak sobie. Co zrobić ...

Mam nadzieję, że lumpeksowa opowiastka się Wam podobała ...

Zyczę Wam udanego powitania Nowego Roku ( my zostajemy w domu, jakoś chyba przeżyję możliwe sąsiedzkie balangi, głupie strzelaniny i sztuczną radość, i tym podobne) ....

Wszystkiego najlepszego w 2019 Wam życzę ♥♥♥

piątek, 21 grudnia 2018

Internatowe macki

Hej, hej, czy jeszcze ktoś tu zajrzy?? ;)
Nie sądziłam i nie przypuszczałam w mych najśmielszych snach, że tak może być. 
Bo przecież nauczyciele tyyyyyle zarabiają, średnią krajową spokojnie opykają, 18 godzin 
w tygodniu, trzy miesiące wolnego, żyć nie umierać, psze Państwa.
Możliwe, że gdzieś tak jest, w jakimś innym mieście, szkole, województwie ... bo ja jakoś tego nie widzę. 
Może czas nowe okulary zacząć nosić, ale w tych nowych chyba też nie bardzo ...
Osobiście jestem wykończona. Mam przy tym nadzieję, że nie rozchoruję się na Swięta, bo co to za przyjemność w wolne dni leżeć w łóżku. Co innego w robocze.
Trochę sama na to zmęczenie zapracowałam, gdyż albowiem nie odrzucałam propozycji nie do odrzucenia, polegających na braniu zastępstw za wielkich nieobecnych właśnie w internacie. 
Z internEtem nie mylić.
I zanim ktoś wykrzyknie - no to sobie zarobiłaś za te nadgodziny, bo przecież płatne są!, to wyprowadzam z błędu.
Niekoniecznie, albowiem jeśli o te godziny się rozchodzi, to mam pulę, którą muszę wyrobić. 
A z różnych względów nie miałam jej wyrobionej, więc pobrałam te zastępstwa. Taka specyfika pracy, o której nie będę się rozwodzić, żeby nie zanudzić.
Tym niemniej nadszedł moment, kiedy czara goryczy się przelała, mianowicie nastąpiło to we wtorek, kiedy miałam też za kogoś, ale popołudnie wydawało się wolne, czyli chciałam je spożytkować na zakupy ... a tu przyszłam do pracy i telefon od kierowniczki, czy mogę zostać 
2 godziny dłużej, bo dziecko koleżanki ma kaszelek, ojciec biologiczny tegoż dziecka absolutnie nie może z nim iść do lekarza i się nim zaopiekować, bo przecież matka jest tylko jedna, a ojciec nie zrozumie np. polecenia lekarza, albo zabłądzi w drodze do ośrodka zdrowia, tudzież zapomni o dziecku?? Albo jeść nie da? I takie tam ...
Zostałam godzinę dłużej, para mi z uszu poszła, zakupy poszły się pier ....dolić, ręce opadły i tak to sobie było ...
W środę oddałam się pracy niczym Chińczyk w fabryce, od rana do wieczora późnego, a w czwartek, który wyglądał całkiem nieźle, pan dyrektor szkoły zarządził radę nadzwyczajną 
z powodu jednej pannicy z internatu tegoż, która ..... coś tam. Zawracanie dupy miało miejsce 
o czwartej po południu, więc tego .... no.
Zeszły tydzień nic lepszy nie był, poprzedni też .... ale już koniec na tym. Mam mocne postanowienie poprawy. 
Praca w internacie nie jest ciężka fizycznie, trochę się czasem człowiek nałazi po pokojach 
i piętrach. Nie wiem, na czym to polega, ale psychicznie wali na mózg. Może dlatego, że kłębią się tam nastoletnie emocje, 24 godziny na dobę praktycznie, do tego nasze emocje, do tego kumulacja problemów - naszych, wszystkich i tak to jest.
Mam czasem wrażenie, jakby mnie macki oplatały. 
Fakt, pozytywnym aspektem są relacje z uczniami. Też mi trudno wytłumaczyć, na czym to polega, ale jest trochę inaczej, jeśli mam do czynienia z kimś, kogo uczę i spotykam w internacie, a tylko uczę.
Dziwne, ale prawdziwe.
Dziwny jest ten rok szkolny.
Kompletnie inny od wszystkich.

Zbieram się zatem do pracy mej, już macki swe po mnie wyciąga ;) 
Chciałam jednakże trochę napisać, trochę się pożalić, a może pochwalić ;)

Dziś przesilenie zimowe, wypełni się dokładnie o 23.23 :)

Trzymajcie się ciepło i nie dajcie zwariować.

sobota, 1 grudnia 2018

I tak nadszedł grudzień ...

Życie zawodowe zajmuje mi ostatnio sporo czasu i zabiera sporo sił, oraz chęci do robienia 
i opracowania zdjęć, o pisaniu postów nie wspominając ... niedawno był początek listopada, a tu koniec miesiąca. 
Bonusa nie ma trzy miesiące, tęsknota niewiele się zmniejszyła, chociaż wiem, że to irracjonalne, ale nic nie poradzę, póki co.
Franio robi się coraz bardziej miziasty, chętnie przychodzi na kolana, podstawia główkę do głaskania, lubi żeby go gonić i rzucać mu myszę do zabawy. Ale charakterek to on ma, nie da się ukryć. Asertywność - stopień najwyższy :)) Odpowiada mu życie domowe, na balkon rzadko wychodzi, bo zimno. A Franio lubi ciepełko, lubi wejść pod kocyk, lubi leżeć w słońcu ...
Musi niestety czasem zostać pół dnia sam w domu, ale innego wyjścia nie ma. Wyśpi się za wszystkie czasy ;) Chyba, że jakichś kumpli do domu sprasza, aczkolwiek nie lubi innych kotów, więc chyba nie.
Nocki nadal mamy, jakie mamy, ponieważ kotek nasz lubi sobie w nocy pobiegać i pomiaukolić ... nie mówiąc o tym, że często, kiedy gaśnie światło, nowe siły weń wstępują, mimo głębokiego snu chwilę przed ;)
No nic, zamykamy drzwi od pokoju, gdzie śpimy, ale miauki słychać i tak dość dobrze. Jakoś próbujemy to ogarnąć. Franio przeżył traumę z powodu utraty domu, więc trzeba dać mu czas na dojście do siebie.

Dzisiaj też spadło u nas trochę śniegu! I mrozik był, ale jutro już chyba będzie cieplej, bo jest duża mgła.
Zaczęliśmy też morsować, drugi sezon ... jak człowiek z tymi wszystkimi świrusami polata, to chociaż przez tę godzinkę zapomina o wszystkim i dobrze się bawi.
Jutro też chcemy jechać, wymoczyć się w chłodnej wodzie, stawy przestają boleć przynajmniej ...

I tak byłoby na tyle odkurzania bloga ;)
Franio zagania nas do łóżka - sam pewnie sobie polata jeszcze ;) a ja dzisiaj rozmroziłam 
i umyłam lodówkę ...
Wyczyn to nie lada, ponieważ dawno już tego nie robiłam, warstwa lodu w zamrażalniku mogłaby konkurować z lodami Arktyki i Antarktydy, jeśli chodzi o ilość i grubość ...aż dziw, że ta lodówka jeszcze działała. Chyba ze strachu przed nami, że ją wyrzucimy, jeśli przestanie, albo ze starej przyjaźni ;)
Tym niemniej wspomogłam się suszarką - chociaż nie powinno się tego robić, bo gdybym czekała na samodzielne stopienie się tych lodów, to do teraz bym tego nie skończyła. A bałaganu przy tym ile ... każdy wie, kto to robi ;)
W lodówce zrobiło się jakoś jaśniej, przestrzenniej, a ona sama przycichła. I ponoć mniej prądu zużywa ;)
Tak to mnie dzisiaj naszło.

Nie wiem, kiedy wymodzę następny post, życzę zatem zaglądającym udanego grudnia :)
O świętach nie myślę, bo mnie nie cieszą od paru lat. Niestety.

poniedziałek, 29 października 2018

Zagubiona

W sobotę odkryłam coś, czego nigdy nie przeżyłam ... nawet jako dzieciak chodzący do szkoły.
Buty do biegania zgubiłam.....
Jak kurna, zamotany dziecior w szkole ...
W piątek wróciłam późno do domu, bo byłam w internacie, a w sobotę mieliśmy jechać na zawody. Stwierdziłam, że uszykuję sobie wszystko rano, a rano się okazało, że butów nie mam ...
Gdzie są?
Nie mam pojęcia ...
Podejrzewam, że zostawiłam je po poprzednich zawodach na ławce i nie wzięłam. Ktoś je sobie zabrał, bo pisałam do organizatorów i nic takiego do nich nie trafiło. Buty nie były nowe, trochę już podniszczone, ale jeszcze trochę mogły mi służyć.
Ręce opadają ...

A mój Chłop nie lepszy ...

Wczoraj okazało się, że nie może swojej jednej kurtki znaleźć ... też ją miał na tych zawodach felernych ...

Ręce opadają po prostu.

wtorek, 9 października 2018

Czy Agniecha widzi tę zieleń?

Pisałam jakiś czas temu o porządkach, które poczyniłam na balkonie. Jakimś cudem zagnieździły się nam mrówki. Gniazdo miały w koszu wiklinowym, w którym rósł taki już biedny krzaczek. A, że roślina obok zaatakowana została przez mszyce, to mrówki urządziły sobie dojarnię.
Ale zaczęły mi wchodzić do mieszkania, więc pewnego popołudnia zostały wyeksmitowane - kosz z krzakiem no i rzeczona dojarnia. Chłopu wywiózł wszystko na taki pobliski nieużytek. Pomarudził, bo dwa razy musiał jechać rowerem, ale zawiózł.
Po jakimś czasie, żal mi się tej roślinki w garnku zrobiło, bo upały, bo dostałam ją od Agniechy, bo coś tam jeszcze...i pewnego dnia, niedawno, wzięłam ją do domu z powrotem. Tzn.na balkon. Już bez mszyc i mrówek.
Dołożyłam ziemi, obficie podlałam i ku mojemu zdziwieniu - odbiła skubana... Puściła piękne liście i do pierwszych przymrozków pewnie będzie sobie rosła.
Ta roślinka to waleriana, czyli kozłek lekarski.
Czy Ty to widzisz, Agniecha?


Trochę to symbolicznie wygląda, bo z tej rośliny niewiele zostało po inwazji mszyc i słońca.
Tylko z drugiej strony - może to nadinterpretacja z mojej strony...
Odrodzenie, nadzieja, odbicie od dna...sama nie wiem, co jeszcze...

Tęsknię ogromnie za Bonusem....

Chociaż Franio to kochany kotek, który przeżył swoje... Uwielbia czesanie... Z kota leci dużo kłaków, ale może się unormuje... na kolanka przychodzi i łebek podkłada, żeby za uchem go miziać ... a przy okazji trochę wyczesać, bo kłaków naprawdę dużo zostawia. Rolki są w użyciu jak nigdy ...
Franio lubi też gotowanego indyka. Dzisiaj i wczoraj trochę dostał, jak wszystko będzie ok., to dostanie częściej jako urozmaicenie. Kupiliśmy też enzymy trzustkowe i mu podajemy z karmą... tak co drugi dzień.
Kocha spać, ale chyba już o tym pisałam ... Z okazji Dnia Zwierzaka dostał takie legowisko zawieszane na kaloryfer - kładzie się tam ... i drapak też dostał, ale na razie drapak nie wzbudził jego entuzjazmu. Może inaczej go ustawię, to wejdzie.



Pisałam wczoraj tego posta na telefonie, jak miałam trochę wolnego w pracy, w internacie. Nie był to mój normalny dyżur, tylko poszłam za koleżankę, było nas kilkoro, więc jest inaczej, kiedy człowiek jest sam, albo z drugą osobą...
No i się popłakałam pisząc o Bonusie, chociaż obiecałam sobie ,że postaram się uspokoić. Ale nie, to jeszcze nie ten moment ...
Czasem ludzie piszą, że po śmierci swojego zwierzaka widzą go, albo słyszą ... Bardzo bym chciała, ale nic z tego. Ani mi się nie przyśnił, a kiedy odszedł, to poczułam, że go naprawdę nie ma. Odszedł gdzieś tam w niebyt, może do jakiegoś nieba, albo jest przy kimś innym.
Chciałam dla niego jak najlepiej, a wyszło jak zawsze - jedno wielkie nic.

wtorek, 2 października 2018

Zasłodzę się i zacukrzę

chociaż odzwyczaiłam się już od takich słodkich, mlecznych czekolad, bo są dla mnie, no właśnie za słodkie.
Ale dzisiaj kupiłam sobie mleczną Goplanę - ona ma taki specyficzny, inny smak i galaretki bez konserwantów ponoć ... może trochę mi pomogą. Na smutek. W sumie jestem smutna całe życie, tak już mam, ale teraz smutek wypływa mi z serca, gdzie zagnieździł się w najlepsze i już. Nie wiem, czy to objaw choroby jakiejś, która za chwilę wybuchnie niespodziewanie, czy menopauza, czy jakiś inne dziadostwo...
Kupiłam sobie czekoladę, żeby się zasłodzić, ale w sumie, ile może jej zjeść osoba, która za cukrem nie przepada? 
Tak, badania ... miałam robione jakieś podstawowe przed przyjęciem do pracy, ale po ich przejrzeniu zdumiałam się, jak bardzo podstawowe one są. Nawet płytek krwi nie ma ... 
Zobaczymy ... jak mi nie minie, to trzeba będzie ustawić się w kolejce - sama w to nie wierzę, że zrobię, do lekarza po skierowania ... ale nie, nie ... musi w końcu przejść.
Jutro muszę dorwać rzeczoną uczennicę, czy z kotką wszystko ok., bo się zamartwiam i to ogromnie. Może niepotrzebnie, 
a może coś się małej stało ... napisałam jej dzisiaj smsa, ale jak na razie odpowiedzi nie dostałam. Fakt, młodzież to jest młodzież, no ale ...

I takich smętów sobie słucham, ale na nic innego nie mam ochoty, może jedynie lokalne radio nadające dużo disco polo ...


Albo takich:


I takich:

Oraz tego:


Jest po niemiecku, ale można znaleźć polskie tłumaczenie.

A tu dziewczyny z Gdańska:


Jutub już je pamięta i sam mi je podpowiada ...

No i jeszcze pełna tęsknoty melodia etniczna z Ameryki Północnej:


To oczywiście nie wszystko.
Jutro długi dzień, czasem to już od rana jestem zmęczona, kiedy sobie o środzie myślę ...

PS. U Frania ok. Chyba. W każdym razie nie wymiotuje. Uwielbia spać, jakby mu za to płacili, to byłby najbogatszym kotem w mieście, a my razem z nim ;) Może odsypia miesiące spędzone "na wolności".
Od paru dni przychodzi miziać się na kolanka :) Sam podkłada łebek i pokazuje, gdzie i jak lubi ;)
W nocy jest już lepiej. Łazić, łazi, ale nas nie budzi jak na początku.
Chyba, że będzie kolejna pełnia, to zobaczymy.

Dobranoc ♥♥♥

piątek, 28 września 2018

Jak (nie) zostaliśmy domem tymczasowym

Ale jestem zmęczona dzisiaj ... Niby nic nadzwyczajnego, to zmęczenie, ale dzisiejsze jest inne. Po kolei jednakowoż.
Piątki mam tak ułożone, że na  popołudnie idę do pracy, do internatu szkolnego. Mogę się więc spokojnie wyspać, ogarnąć więcej w domu i takie tam ...
Dzisiaj było zupełnie inaczej. Zaraz po siódmej rano - telefon. Patrzę - mąż. 
Z wiadomością, że na dworcu, na peronie znaleźli po przyjściu do pracy małego kotka. Kotek bardzo lgnący do ludzi i pierwsza myśl - jakaś menda go wywaliła ... Kotek zadbany i rezolutny. 
Chłopu mój wraz z drugim kociolubnym współpracownikiem zabezpieczyli kicię, poszukali karton, zorganizowali prowizoryczną kuwetę i dali jeść ... 
A ja powrzucałam ogłoszenia do netu, że szukamy kici domu. Do tego wysłałam wici do naszej Bonusowej niani i jeszcze do innej koleżanki z pracy. No i po jakimś niedługim czasie dzwoni niania z informacją, że jedna nasza uczennica jest zainteresowana. A potem druga koleżanka, że ktoś z nauczycielstwa jest zainteresowany. Na to wszystko Chłopu mój z rozmaślonym głosem, że koteczka jest miziasta, cudowna, kochana, łasi się, mruczy i co nie tylko.
Ja na to - dobra. Jeśli Franio zaakceptuje małą, to może zostać u nas, a jeśli nie - co było tak prawie w 100% pewne, to przechowamy ją i znajdziemy dom.
Umówiliśmy się, że mąż przywiezie maludę i spotkamy się u weta, a potem zawieziemy ją do domu i zobaczymy, co dalej.
Chętna koleżanka byłaby fajnym domem, ale ten jej dom jest wychodzący i leży przy ruchliwej drodze ... Do wiosny przetrzymałaby kotkę w domu, ale potem drzwi od tarasu są otwarte, na ogród, co prawda, ale kotu nie wytłumaczysz, że ma iść w pole, a nie na drogę... 
Rozmawiałam z nią najpierw ... a po południu zadzwoniła do mnie ta uczennica. Że jest zainteresowana, że mieszka w bloku i kicia wychodzić nie będzie. Namendziłam jej 
o zabezpieczeniach balkonu, okien, dziewczyna rezolutna, no i zawieźliśmy jej kotkę.
Z bólem serca, bo kicia jest cudowna... Cudowna ... 
Ale Franiu się zestresował, nasyczał na nią, mała się na niego zjeżyła ... gdybyśmy mieli większe mieszkanie lub dom, to można by ich rozdzielić i próbować zaprzyjaźnić. Z drugiej strony jednakże, u Gosianki takie próby następowały i nic z tego. Po prostu Franio to koci jedynak i już. Tak, jak został u Gosianki prawidłowo zdiagnozowany.
Z racji takiej, że kicia nie mogła na tym dworcu zostać, musieliśmy ją wziąć do siebie, choćby na trochę.
Zawieźliśmy koteczkę do jej nowego domu, głowa mnie od tego wszystkiego rozbolała ... 
Mam nadzieję, że będzie jej tam dobrze.

Nie koniec to jednakże tej historii. 
Jakby emocji było mało.

Zaczęłam na fejsie edytować tekst mojego ogłoszenia i zauważyłam, że pewna fundacja go udostępniła - na moją prośbę. No to piszę do nich, żeby usunęli post mój, bo kotek znalazł dom.
I pacze na messengera, że ktoś obcy - jakaś kobieta się do mnie dobija.
No dobra, sprawdzam tę panią, a ona mi pisze, że to .......ich koteczka. Że oni mieszkają kawałek od torów, mają gospodarstwo i rano zauważyli, że koteczki nie ma....
Cóż robić, odpisuję, że skontaktuję się z nowym Personelem kici i jutro ją przywieziemy 
z powrotem. Porywaczami nie jesteśmy przecież.
Pani mi na to się pyta, czy koteczka będzie na dworze, czy w domu. No to podałam jej mój nr telefonu z prośbą, by zadzwoniła.
Porozmawiałyśmy, pani zgodziła się, żeby koteczka została tam, gdzie już jest, bo i tak poszłaby do adopcji ...
Ufff ....
Okazało się, że mają kocicę, która urodziła 7 kociąt, z tego 5 już wydali, a dwa zostały. Widocznie mała wędrowniczka postanowiła wziąć sprawy w swoje łapki i samodzielnie poszukać odpowiedniego domu.
Przelazła skubana, ładny kawałek przez tory i tam została znaleziona przez mojego Chłopa i jego kolegę...
Że jej żaden pociąg nie walnął, pies nie zjadł, to cud ...
A kocica jej szukała, tylko, że mała była już zabezpieczona w kartonie.
Kto by pomyślał ....
Dlatego była zadbana i miziasta, bo miała dobry dom.
Przy okazji rozmowy z tą panią, wypłynęła sprawa kastracji kotki - matki ... Podałam jej namiary na nasze panie wetki i mam nadzieję, że do tej kastracji dojdzie, bo zadbana kotka jest bardzo płodna. Mimo hormonalnych zastrzyków ...

Wszystko to mnie wykończyło... Smsy z nowego domu są optymistyczne ... 
Chcę wierzyć, że Mała będzie żyła tam długo i szczęśliwie, a uczennica ta jeszcze parę lat do naszej szkoły pochodzi ( jest w klasie I) i będzie okazja obserwować to "długo i szczęśliwie".

Mało we mnie wiary i optymizmu w cokolwiek, tak ostatnio, ale nie mam wyjścia. 
Koteczka nie mogła u nas zostać ... widocznie tak miało być, że poszła sobie z gospodarstwa 
w świat ...
Do większego miasta i do domu, a nie na dwór, czy gdzieś do stodoły.
Rezolutna i nie bojąca się niczego ...

poniedziałek, 24 września 2018

Drugi, trzeci i kolejny ...

Tygodnie mijają jak szalone. Jeden po drugim. Pogoda z tropikalnej zmieniła się w arktyczną, serce czasem boli i w jakieś dziwne kołatania wpada ...
Okazało się również, że Franio musi być na diecie, ponieważ ma złe wyniki trzustkowej lipazy. 
I tak nie szaleliśmy z jedzeniem, kiedy do nas przyjechał ... Gosia zrobiła mu badania krwi przed jego przyjazdem do nas i były ok.
Po kilku dniach napisała mi, że zleciła zrobienie jeszcze owej lipazy, nauczona doświadczeniem ze swoją kicią - znajdką, której chciała jedzeniowo nieba przychylić, a tu się okazało, że tak nie można. I trochę to trwało, zanim kolejny wet, czy raczej koleżanka wetka trafiła, co może koteczce dolegać.
No i Franio ma to samo.
Jakbyśmy mało mieli wizyt w gabinecie i problemów zdrowotnych Bonusa. Tak dramatycznie zakończonych.
Franio, oprócz rzygnięcia ze dwa razy, czuje się chyba dobrze. Jak tylko ten wynik przyszedł, je tylko gastro Royala mokrą i suchą. Nic więcej.
Za jakiś czas, jeśli nie będzie wymiotów - bo wtedy od razu, powtórzymy badanie krwi.
Wizytę u pani wetki zaliczyliśmy. Przedstawiliśmy jej nowego pacjenta wraz z jego wynikami - mina się jej trochę wydłużyła, ale co tu się kobiecie dziwić ... Na razie żadnych gwałtownych ruchów, tylko dieta.
Co i tak jest siedzeniem na bombie, jak dla mnie.
Franio bardzo się wizytą zestresował. Trudno go było wsadzić do transporterka, zwiał nam stamtąd - w domu, ale w gabinecie był grzeczny, trochę zaprotestował podczas czyszczenia uszu ... w domu był foch gigant. Usiadł sobie na balkonie i na nas nie zwracał uwagi.
A na drugi dzień bacznie mnie obserwował, czy aby znowu transporterka nie wyciągam. Wyspać się biedak nie mógł. Trochę mu po południu odpuściło.
W niedzielę, kiedy zobaczył, że zbieramy się z Chłopem do wyjścia, profilaktycznie czmychnął do szafy w sypialni, a po odkryciu jego kryjówki - pod łóżko. I bacznie się nam przyglądał, czy aby znowu transporterek w robocie nie będzie ... ehhhh ....
I tak jest.

piątek, 14 września 2018

Kolejny tydzień ...

Mija drugi tydzień, odkąd Bonusa z nami nie ma i tydzień, odkąd Franio z nami zamieszkał.

Chyba nienajgorzej rudaskowi u nas ... je, bezbłędnie załatwia się do kuwety, bawi się, śpi, trochę nas w nocy, czy o świcie budzi ...
Te zabawy cieszą bardzo, bo świadczą, że kot czuje się bezpiecznie i nie ma potrzeby utrzymywać li i jedynie czynności życiowych. Zdecydowanie preferuje wędkę, żadne piłeczki nie wzbudziły w nim zainteresowania, póki co.
Rzuca się na wędkę z wielkim zaangażowaniem i zapalczywością. Kotłuje się na kanapie 
z piórkami, a potem zeskakuje i w dzikich susach przemierza całe mieszkanie, wskakując na łóżko w sypialni i pędzi z powrotem, perfekcyjnie wyhamowując na oparciu kanapy w dużym pokoju.
Albo wlatuje pod łóżko w sypialni, a potem wystrzeliwuje spod niego i kończy bieg na perfekcyjnym wyhamowaniu - jak wyżej.
Zabawy długo nie trwają, jak to u kota. Zaczajenie, polowanie, odpoczynek.
No i dobrze.
Nie jest, póki co, kotem nakolankowym. Poniekąd. Bo wystarczy położyć się do łóżka, to kot mości się na człowieku. I tak potrafi godzinami leżeć, aż człowiek nie ścierpnie ;)
Na rączki też nie lubi.
Wita się radośnie, kiedy wracam z pracy. Ociera się, mruczy, wtula się, a potem towarzyszy 
w łazience :) Też się łasząc ...
To proludzki kot, który absolutnie nie nadawał się do życia na tej problematycznej wolności. 
I dobrze, że znalazły się osoby, które go stamtąd zabrały.

Mija też drugi tydzień mojej nowej - starej pracy...
Piszę konspekty na lekcje, jak niemalże za dawnych lat :)) Oczywiście bez tych bzdur, typu cele, czy poszczególne fazy lekcji. Sama treść jeno, bo muszę szukać informacji, powtarzać, na nowo uczyć, przypominać sobie i tak zrealizować temat, żeby miało to wszystko ręce i nogi.
Niektórzy uczniowie mają ogromną wiedzę praktyczną i dużą sztuką jest w tym momencie poprowadzić lekcję.
Nie wiem nawet, jak się teraz owe konspekty pisze. Jest tyle zmian, że mam co robić i nie zaprzątać sobie głowy bzdetami.
Zmiany dotyczą matur i egzaminów zawodowych, przy których kolejne ekipy grzebią i majstrują ochoczo i jak to zwykle bywa - nic lepiej nie jest. Nic to chyba nie daje ... tylko dezorientuje i ludzi wkurza.
Do tego godziny w internacie, o różnych porach dnia i różne są wtedy obowiązki. 
I tak to czas leci.

Wczoraj zaczęło padać. Dzisiaj też od rana leci ... Idę do pracy na popołudnie, więc rano mam dużo czasu.
Uczniowie jeżdżą, póki co do domu na weekend, więc o szóstej zamykamy wszystko ... Ale pewnie tydzień, dwa i będą zostawać, bo niektórzy mają kawałek drogi.
Chociaż pociągi jeżdżą dość często i szybko np. na północ naszego kraju ... 

Na razie odróżniam większość twarzy, ale zanim się nauczę imion i nazwisk, to minie trochę czasu.
Zawsze mnie to przeraża, aczkolwiek w efekcie i tak ich zapamiętuję.
Dobrze, że nauczycieli wszystkich prawie znam i pracowników, oraz teren :)

Udanego weekendu Wam życzę :)

piątek, 7 września 2018

Minął tydzień ...

jak Bonus od nas odszedł za Tęczowy Most, czy jaki tam on jest ...
Serdecznie dziękuję wszystkim za wpisy pod poprzednim postem ♥♥♥

A wczoraj w naszym domu pojawił się Nowy Kot. Tak naprawdę to nie planowałam kolejnego zwierzaka, bo choroba Bonusa, jego odchodzenie kosztowało mnie mnóstwo emocji.
Los bywa jednakowoż przewrotny.
Tak się jakoś zdarzyło, że dwa dni temu, albo trzy, napisałam smsa do naszej koleżanki blogowej Gosianki, że bylibyśmy zainteresowani adopcją takiego smutasa rudego, którego Gosia miała w domu tymczasowym.
Kot kilkuletni, błąkał się po jednym z wrocławskich osiedli, nikt go nie szukał, a widać było, że kot domowy.
Scenariusze mogą być różne ... najprawdopodobniej został z tego domu wykopany, bo np. jego opiekun zmarł, zachorował, rodzina chętnie mieszkanie przygarnęła, a kota won.
Albo dziecko się urodziło, a wiadomo, że koty są nosicielami wielu chorób, mogą to dziecko zarazić, podrapać, albo tętnicę przegryźć ...( wystarczy poczytać fora durnych mamusiek, 
a bardziej madek, pełne są bzdurnych teorii). Kota wydano może komuś, a ten ktoś kota won. Albo od razu won.
Ludzie to najpodlejszy gatunek na Ziemi. Nie wszyscy, rzecz jasna, ale wielu, wielu ...

W każdym razie smutas był jakiś czas u Gosi, został obejrzany przez weterynarza, założona została mu książeczka zdrowia i czekał na chętnych, którzy spróbują te smutki odeń odegnać.

No i trafili się jemu - my. Też smutni, dla których wiek kota jest atutem, a to, że nie lubi innych zwierzaków - nie przeszkadza, Bonus też nie lubił ...
Z Gosią i jej mężem spotkaliśmy się na nieczynnej stacji kolejowej w Zdunach. To sam koniec województwa wielkopolskiego. Dowieźli nam smutasa, żebyśmy nie musieli gonić te 200 km do Wrocławia i chwała im za to :) Smutas darł się przez całą drogę praktycznie - nic nowego dla nas. Bonus też się darł, bo nie lubił jeździć samochodem.
Uspokoił się na chwilę, kiedy wyciągnęliśmy go z wrocławskiego samochodu, ale kiedy został zapakowany do naszego - zaczął swój koncert na nowo.

Dostał od Gosi wyprawkę w postaci palety jedzonka i torbiszcza chrupek, oraz ogromnej kuwety, która ledwo nam się do łazienki zmieściła ;)
Okazało się też, że mamy jednakowe transporterki, więc nie przekładaliśmy delikwenta, jeden stresik mniej.

W domu kot się uspokoił, swój pobyt rozpoczął od zwiedzania mieszkania. Bez żadnego chowania się po kątach. Pobawił się nawet chwilę takim fruwającym motylkiem ... Łasił się do nas, mruczał, z zainteresowaniem wyglądał przez balkon ...
A najlepsze nastąpiło, kiedy udaliśmy się spać.
Smutas przytuptał za nami, ułożył się na moich nogach i parę godzin razem przespaliśmy.
Niezłe co?
Teraz odsypia nocne łazęgowanie, zwinął się w kłębek na mojej stronie łóżka i już nie podnosi głowy, kiedy tam po cichu zaglądam ...
No i dobrze ...
Oczywiście jedzonko zostało zjedzone, a kuweta ogarnięta z wszystkich stron, co świadczy 
o jego akceptacji nowego miejsca. Chyba czuje, że to jego dom. Na zawsze.

Jeśli chcecie sobie smutasa obejrzeć, to zajrzyjcie do Gosianki - poświęciła post na swoim blogu :) Tu.

Serce boli, dusza boli, ale ten Nowy Kot trochę te smutki rozgonił już.

Gosiu - dziękujemy za podwózkę smutasa i jego wyprawkę :)

piątek, 31 sierpnia 2018

Bonus odszedł ...

Dzisiaj parę minut po piątej po południu.
Już nic się nie dało zrobić. Nie reagował już na żadne leki, kroplówki ...
Był z nami od 7 marca 2015 roku, miał 8 lat i trzy miesiące. 
Za  szybko, za krótko, za mało ...

Dziękuję wszystkim za wsparcie ♥ 


poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Słabiutki kot mój :(

Nie wszyscy, którzy tu zaglądają, mają fejsa, więc napiszę krótko, co się dzieje.
Nasz Bonus bardzo osłabł. Na płucach wykryte zostały zmiany, małe ma szanse, że z tego wyjdzie i wyzdrowieje. 
Jest pod opieką weterynaryjną, ale wiadomo - weci cudotwórcami nie są. Nasza nie jest też zwolenniczką utrzymywania zwierza przy życiu na siłę.
Kot nie chce jeść za bardzo, mam receptę na lek, który być może mu ten apetyt poprawi. Dzisiaj go wykupię.
Ma jeszcze tyle siły, żeby na drapaczek swój wskoczyć, wody się napić i do kuwety iść ...

Nasz kochany koteniek ... 

 

niedziela, 5 sierpnia 2018

Balkonowo - mrówkowo - iglakowo

Upały nie odpuszczają, aczkolwiek u nas dzisiaj jest ciut, ciut chłodniej, wieje wiaterek, a w nocy popadało jakieś 5 minut może i zagrzmiało gdzieś z daleka. Z racji, że była trzecia w nocy, nie włączałam internetu, żeby sprawdzić gdzie są te burze.
Taki wiec sobie temat wymyśliłam i potraktuję go dosłownie, bez już żadnych aluzji, żaluzji 
i innych rolet.
Odkąd skończył się rok szkolny, mam szczere chęci, by w końcu uporządkować pierdolnik w domu, który nagromadził się przez lata mego przygnębiającego półbezrobocia, ale tak średnio mi się chce. Aczkolwiek ostatnie tygodnie trochę mnie do aktywności zmobilizowały, zaczęłam więc jakiś czas temu od balkonu.
Wyglądał koszmarnie. Zeschnięte rośliny z poprzedniego sezonu, jakieś liście, płytki też już czystością nie grzeszyły ... 
Zrobiłam kilka zdjęć tej hańby ;) Ale może wrzucę je na koniec postu ;)
Jeszcze w czerwcu, uszykowałam sobie niezbędne sprzęty typu worki plastikowe na śmieci, rękawice, sekator, kupiłam ziemię do kwiatów, farbę do drewna i zabrałam się do dzieła.
Zeschnięte rośliny wyrzuciłam bez sentymentu, paru bidulkom, przy których widziałam jakieś oznaki życia, dałam szansę, przesadzając do nowej ziemi i pojemników. Smętne pergole koloru nieokreślonego pomalowaliśmy na ciemny brąz. Wiklinowe koszyki na fioletowy.
Dokupiliśmy dwa nieduże, składane krzesełka i mały stolik...
I teraz wygląda to wszystko w miarę sensownie.
Nie mam jakichś wielkich zdolności dekoratorskich, ale co tam - w końcu można na tym balkonie usiąść, wypić kawę i gościa tam posadzić ;)
Zrobiło się trochę ciaśniej, kiedy wystawiam suszarkę z praniem, ale w końcu coś za coś.
A czemu mrówkowo?
Widzicie na zdjęciach taki sporawy koszyk jak do pyrów? ( czyli ziemniaków po polsku rzecz ujmując ;)) I emaliowany garnek, w którym rośnie sobie kozłek, czyli waleriana?
Otóż w koszyku jest gniazdo małych mrówek, a na roślinie są mszyce ... czyli obora dla mrówek 
i ich "krowy". Ustaliłam z nimi, że mają mi do domu nie wchodzić - próby były, ale rozprawiłam się z nimi dość radykalnie i tak sobie koegzystujemy.
Tak naprawdę to bym się ich pozbyła, ale bez rozwalania im gniazda i zabijania tych pożytecznych stworzeń. Niestety nie mam żadnej działki, na którą zawiozłabym ten kosz i go po prostu z tym gniazdem zakopała. Tak więc na razie tak to wygląda.
A iglakowo?
Nie chciałam za dużo doniczek na balkonie, ale pewnego dnia mąż mój przywiózł z pracy kilkanaście mały sadzonek świerku i sosny. Oczywiście nigdzie ich nie ukradł,ani z lasu nie wykopał, tylko były to samosiejki, które rosły w tłuczniu, w torach. A oni je po prostu musieli powyrywać.
Jak widać - nie wszystkie się przyjęły, ale w razie czego stanę przed świętami na zieleniaku 
i posprzedaję te, które zaczęły rosnąć :))) 
Mówiłam Chłopu, że kasa im w tych torach rośnie ;) gdyby mieli trochę miejsca, to mogą powsadzać te małe roślinki do doniczek, a potem na dworcu sprzedać ;) w listopadzie, albo grudniu. Uczciwe ,z korzeniami, a nie jak to zazwyczaj bywa, wszystko ucięte, byle święta przetrwało.
Ale nie mają tam miejsca, więc cały plan poszedł w niebyt ;)
Oczywiście z tą hodowlą to mały żarcik był ;)

To teraz parę zdjęć "po", a potem kilka "przed". 
Pewnie, że nie ma się czym chwalić, ale zostawię to sobie "ku pamięci" ;)







Mrówki w akcji

Może jeszcze w tym roku dojrzeją?

Cynia


Ulubione miejsce kota

A teraz - jak było "przed". Wrażliwi zamykają oczy i przewijają stronę do dołu ;)







Tych ostatnich zdjęć komentować litościwie nie będę ;)

Czyli pojawiła się nadzieja, że podobnie postąpię z resztą domu, trochę zaczęłam już robić, idzie powoli, ale może do końca wakacji się mi uda.
I napiszę jeszcze, że w sprawach zawodowych nastąpiły u mnie kolejne zmiany ...
Parę dni temu zadzwonił do mnie dyrektor szkoły, z której zwolniono mnie kilka lat temu 
i .... zaproponował powrót. To jest już ktoś inny - tzn.inna osoba wygrała konkurs dyrektorski.
W dodatku mam uczyć przedmiotów zawodowych, czyli oznacza to dla mnie naukę 
i przypomnienie sobie tego, czego nauczyłam się w czasie moich pierwszych studiów ...
Życie pisze naprawdę zadziwiające scenariusze ... 
Zgodziłam się, ponieważ jest to praca na miejscu i nowe wyzwanie, aczkolwiek tam w Poznaniu źle mi nie było, tylko trochę czasu zajmowały mi dojazdy. I to przeważyło tak naprawdę.

Jak się Wam moja praca balkonowa podoba?
Może coś mi jeszcze podpowiecie? ;) A w kwestii mrówek? ;)

Miłego dla Was na nowy tydzień :)