Może trochę nietypowy temat jak na dzisiejszy dzień, ale kto powiedział, że ma być wyłącznie cmentarnie?
Zwłaszcza, że zimno, mokro i wietrznie.
Pisałam kiedyś, że kotu nasz sikorkę na balkonie upolował ...sikorka zaplątała się wtedy w siatkę i życie niestety straciła. Za sprawą kota naszego, który fachowo ją uśmiercił i Chłopu u stóp złożył.
Wczoraj zdarzyła się druga historia z sikorką w roli głównej.
Przyjechałam albowiem do domu, około 14, a że słońce pięknie świeciło, otworzyłam balkon, żeby kotu sobie kąpieli zażył. Kot z otwartych drzwi skorzystał, usiadł sobie z boku, zadarł łebek i w jedną stronę intensywne spojrzenie swe skierował. Coś mnie tknęło i wyszłam za nim, żeby zobaczyć, na co on tak się patrzy - wiedziałam, że na pewno na jakiegoś ptaszka.
Spojrzałam i ja, a tam w siatce zaplątana sikorka się szamocze. Kotu jej nie sięgnął, bo za wysoko.
Zaczęłam ją odplątywać, nie ułatwiała mi zadania, wystraszona łapała mnie dziobkiem za palce ... Niestety bardzo mocno się tam uwikłała. Poszłam więc po nożyczki, odcięłam ją razem z kawałkiem siatki, a potem ostrożnie wycinałam żyłkę spod skrzydełek, łapek i szyi. Ptaszyna szarpała się, potem się uspokoiła, kot stawał na tylnych łapkach i miauczał - miał nadzieję na polowanko i przekąskę między standardowymi posiłkami .... chwilę to trwało. Uwolniłam w końcu sikorkę z tych wszystkich żyłek i zaniosłam ją na trawnik przed blokiem. Trochę zmaltretowana była, ale otrząsnęła się i mam nadzieję - odleciała.
Kotu musiała wystarczyć wołowina i saszetka, jej zawartość ;)
Jakiś miesiąc temu natomiast, udało się mi znaleźć domy dla trzech kotków.
Nie sama brałam w tym udział, ale zawsze ;)
Otóż mam na fejsie polubioną stronę naszych weterynarzy. Czasem zamieszczają tam ogłoszenia, że jakieś koty czy psy szukają domu. W czasie wakacji zamieścili informację ,że bodajże trzy kotki są do adopcji. Takie słodkie buraski. Po krótkim czasie został tylko jeden. Informację udostępniłam, cóż więcej mogę zrobić ...
A w jakiś kolejny dzień dzwoni do mnie koleżanka D. i odzywa się do mnie w następujący deseń: "Wiesz, dzwoniła do mnie E., bo chce zaadoptować kota. Najlepiej małego, ze względu na małe dzieci ( jej wnuki). Nie znasz może kogoś, kto ma jakiegoś kotka do wydania?"
Kotków do wydania jest cała masa, ale poleciłam jej ogłoszenie u wetów, a najlepiej, żeby E.tam się do nich udała i wtedy wszystkiego się dowie.
Wynik - burasek ma cudowny dom :)
Po kilku tygodniach dzwoni do mnie zdenerwowana D. Niedziela, dość wcześnie rano, jedziemy z Chłopem pociągiem na jakieś zawody.
D.mówi, że jest na starym cmentarzu, a tam są dwa małe koteczki - same. I co tu teraz zrobić?
W naszym mieście nie ma tak naprawdę żadnej fundacji, która miałaby pod opieką koty, a rodzime schronisko kotów nie przyjmuje. Wyjątkowo jedynie i na chwilę.
Ona natomiast, nie była w stanie zabrać tych kotków do siebie, ja tym bardziej.
Po jakiejś chwili okazało się, że przyszedł jakiś pan - na cmentarz i powiedział D., że kotki same nie są, jest ich matka, a maluchy są cztery. On kotkę dokarmia.
Dobra, chociaż coś, maluchy nie wyglądały faktycznie na zagłodzone.
Do akcji dokarmiania włączyła się D. i Niania naszego kota. I cały czas miałyśmy w głowie to, żeby przenieść gdzieś te maluchy i ich mamę.
D.skontaktowała się z wetem swojej kotki, on dał jej namiar na swoją pracownicę, która działa w jednej z poznańskich fundacji, ale jak to często bywa, pomocy wielkiej nie uzyskałyśmy. Niestety.
Dostałyśmy tylko klatkę -łapkę, której działanie D.rozpracowała, bo osoba, która tę klatkę dała ponoć nie wiedziała, jak się nią posłużyć. Cóż, bywa ...
Kotki podrosły, mamuśka ich gdzieś zniknęła, a maluchy radośnie sobie po grobach hasały, dokarmiane przez ludzi dobrej woli, w tym przez D. i Nianię.
Wici zostały rozpuszczone, chętnych nie było, pojawiła się jedynie opcja zawiezienia kotków na wieś, do gospodarstwa. Tam miałyby ciepło ( oborę), mleko zapewne, może jakieś inne jedzenie i grupę kilku innych kotów.
Tak, tak, wiem, że te słowa wywołują sprzeciw, że jak to tak można ... ano można, bo było jasne dla nas, że na cmentarzu nie mogły zostać.
W końcu zamieściłam ogłoszenie na fejsie, na stronie naszego miasta, kompletnie zniechęcona ... po kilkunastu minutach odezwała się do mnie dziewczyna z zapytaniem o zdjęcie maleńtasów. Nie miałam takowego, napisałam jej tylko, że są czarne i puchate.
Po wymianie zdań, dziewczyna ta napisała mi, że wezmą kotki, bo mąż jej się też zgodził, ale czy mogłabym je przywieźć do nich. Oczywiście, że mogłam.
Pozostało jeszcze złapać maluchy ... krótko napiszę, że udało się nam to zrobić w kilka sekund. Jakby Ktoś nad tym czuwał.
Potem weterynarz - też długo z D. nie czekałyśmy.
Maluchy miały początek kociego kataru, dostały antybiotyki.
Zawiozłyśmy.
Młodzi ludzie z domem w remoncie, ale z dużym sercem dla zwierzaków. Mieli już dwa trochę starsze kotki, świnię na dożywociu i czekali na kozy. Oraz psica ze schroniska.
Dopóki nie wyzdrowiały i nie przyzwyczaiły się, mieszkały w dużym, nieczynnym pokoju. Miały tam ciepło i jedzenie, oraz ludzi, którzy je oswajali.
Po jakichś dwóch tygodniach, zaczęły hasać po podwórku, zakumplowały się ze starszymi kotkami.
Może nie jest to idealny dom, taki niewychodzący i z kołderkami do spania, ale mam nadzieję, że jest i będzie dobrze.
Dostałam kilka zdjęć tych maluchów, wyglądają na szczęśliwe i spokojne - dały się z bliska sfotografować.
Zdążyłyśmy przed zimnem, ulewami i obydwoma huraganami.
A co z kotką?
Niania widziała ją na drugi dzień, jak chodziła po cmentarzu i miauczała. A tyle czasu nie było jej widać ...
Nie wiemy, czy ma jakiś dom, być może ...
Mam nadzieję dowiedzieć się o nią w pobliskich domach. Dobrze byłoby złapać ją i wysterylizować przynajmniej.
Zobaczymy.
I takimi historiami chciałam się z Wami podzielić.
I to jest budujace. Sa ludzie, ktorzy sie interesuja, dokarmiaja, wylapuja, lecza, oswajaja i wydaja do adopcji. Co najmniej tym kotom zapewnilyscie lepsza przyszlosc. Mam nadzieje, ze nowa rodzina zadba o ich kastracje.
OdpowiedzUsuńTeż mam taką nadzieję ...
Usuńi tak powinno być z pomocą. to się chwali:)
OdpowiedzUsuńDobre pomóc choćby trzema nieszczęśnikom. Teraz już szczęśniki ;)
Usuńwzruszająca historia i fajnie, że tak się udało. Myślę, że kotkom bedzie dobrze.
OdpowiedzUsuńTeż mam taką nadzieję, że jest i będzie im dobrze.
UsuńHistoria z optymistycznym wydźwiękiem...Dobrze, że takie są. A czy kotkom niewychodzącym, tym poduszkowym lepiej jest niż tym biegającym wolno, gdzie chcą? - o to należałoby chyba zapytać same kotki. Jedne pewnie wolą piecuchowanie a inne swobodne bieganie. Grunt, by jedne i drugie ktoś otaczał opieką, by czuły, że komuś na nich zalezy...
OdpowiedzUsuńNo jest to na pewno dylemat ... jeśli w pobliżu nie ma ruchliwej ulicy, to niech sobie wychodzą, część z nich przynajmniej... wszystkich kotów się nie zamknie, chociaż my naszego nie wypuścimy wolno, bo to pierdółka wychowana w domu, gdzież mu tam do biegania po dworze.
UsuńAle opieka jest najważniejsza. Żeby miały co jeść, ciepłe miejsce do spania i chętne ręce do miziania :)
Mnie takie wiadomości o znalezieniu domu dla zwierzaków bardzo cieszą, bardzo. W sierpniu tez znalazłam dom dla małego kociaka, który błąkał się w okolicy domków letniskowych nad jeziorem. Moja sąsiadka ma teraz Cwaniaka - takie dałyśmy mu imię :) Jest prawdziwym Cwaniakiem :) Chciałabym bardzo aby w naszym kraju zajęto się tak porządnie sprawa zwierząt, chociażby tak jak w Anglii - można to zrobić i mieć nad tym kontrole. Nie byłoby tyle cierpienia...
OdpowiedzUsuńSuper, Orszulko - kolejna bida ma swój dom i gotowy do posług Personel :))
UsuńNa temat praw zwierząt i świadomości u nas można długo pisać. Może jest ciut lepiej niż kiedyś, ale jeszcze daleka, daleka droga do normalności.
Wzruszająca historia ze szczęśliwym zakończeniem ! Cieszę się że kociaki znalazły domek i kochających ludzi którzy będą o nich dbać !!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Też mam taką nadzieję :)
UsuńPozdrawiam :))
Wzruszająca historia:)
OdpowiedzUsuń