pisanie bloga od stycznia. I stanęło. Ale może ruszy, po raz kolejny już zresztą.
Stanęło, bo w moim życiu zrobił się jakiś zastój, mimo że pozornie tego nie było chyba widać. Funkcjonowałam na zasadzie jakiejś siły rozpędu, od czasu do czasu miewając dostawę energii, a przez większość czasu kompletny brak sił.
Dlaczego? Nie wiem w sumie. Narobiłam sobie kupę zaległości w pracy, na szczęście wychodzę z tego, jak wygląda mój dom - szkoda gadać,
a też już było całkiem fajnie ... Chociaż ostatnio ogarnęliśmy działkę, zmieniając miejsca, które od dłuższego czasu trwały niezmienione, co im na dobre nie wyszło, niestety. Mam tu na myśli modne ongiś juki - te ogrodowe, pięknie kwitnące. U nas też takie są, zasadzone przez poprzednich właścicieli, ale wokół rosły trawy ozdobne, stare krzaki bzu i juki w zeszłym roku nie kwitły i marniały. Zobaczymy, jakie efekty przyniosą nasze zabiegi.
Na szczęście mobilizowałam się również do wyjścia na kijki najczęściej. I to mnie jakoś w pionie trzymało. Te wszystkie zestawienia są jak najbardziej prawdziwe.
Poniedziałek w tym tygodniu był dla mnie ekstremalnie ciężki. Chyba coś w powietrzu było, bo wiele osób pisało, że miało do dooopy dzień. Ja też. Miałam wrażenie, że eksploduję od nadmiaru myśli. Ale nie mogę, bo przecież mam Frania na utrzymaniu, a on już przynajmniej raz dom stracił.
Nie piszę tego, żeby robić z siebie biedną sierotkę, która ma tak strasznie pod górkę w życiu
i szuka współczucia i zrozumienia u innych. Nie. Każdy z nas ma pod górkę, mniej lub bardziej, czasem trochę z górki. Szukam sposobów, które pozwolą mi na pójście w większości
z górki, ale lata z zakodowanym tak, a nie inaczej umysłem powodują, że nie jest to takie proste. Chociaż uważam, że próbować trzeba.
A współodczuwanie - dobrze byłoby, gdybyśmy mieli je ze wzajemnością. O ileż życie stałoby się lżejsze. Tak mi się przynajmniej wydaje.
W każdym razie, w kwietniu zrobiłam sportowo 102 km, co jest naprawdę już niezłym wynikiem. Zmobilizowała mnie do tego akcja pewnej mojej ulubionej marki odzieżowej - bardziej sportowej, ale nie tylko. Możecie sobie poczytać o akcji tutaj.
Zobaczymy, co dalej. Jutro z Franiem na badanie krwi jedziemy. Ostatnie miał robione w grudniu i wyszły lekko podwyższone parametry nerkowe. Nie widzę niepokojących objawów, ale nerki nie muszą ich dawać, z tego co wiem. Będzie ciężko, bo 5 godzin muszę go przegłodzić. Ale przeżyjemy.
Trzymajcie się 💖💗💗💖💝
Tylko 5 godzin?
OdpowiedzUsuńTak, minimum 5 godzin. Franio i tak dłużej nie jadł.
UsuńJa musze do 10 rano trzymać na glodzie , no i od 8 do 12 godzin , więc tak kombinuje, zeby ostatni posilek był o 22/23 i potem głodówa.
UsuńWidocznie weterynarze różnie zalecają. Nam zawsze mówią przed, że minimum 5 godzin, ale w praktyce Franio i tak trochę dłużej pościł ;)
UsuńJakbym o sobie czytała. Mam bardzo podobnie i też właściwie nie rozumiem dlaczego. Życzę żeby było lepiej!
OdpowiedzUsuńDziękuję i wzajemnie 🧡
UsuńWow, zajrzałam pod link, podziwiam wszystkich!
OdpowiedzUsuńPo to przecież większość z nas pisze na blogach, by się dzielić, znaleźć wsparcie.
Trzymaj się!
jotka
Dziękuję, Jotko 🧡
UsuńDamy radę Lidka!!! :)
OdpowiedzUsuńMoja aktywność, jest w przewadze taka doba na dobę ;) Jak w jeden dzień sporo zdziałam to na drugi dzień jestem dętka ;) A wygląd chaupy już dawno sobie darowałam, ogarniam to co mus, bez dbałości o szczegóły.
Niedługo lato, a u ciebie wakacje, niech nam pogoda bardziej dopisze to i ochota do aktywności będzie większa. Fajnych wypadów Wam życzę, trzymaj się, dużo głasków dla Frania :)
Dziękuję, Marija 🧡 Franio wygłaskany, po wizycie w gabinecie, wyniki będą w poniedziałek.
UsuńU mnie to jest duży mus, a reszta to miejsca grozy, gdzie strach zaglądać.
Każdy miewa lepsze i gorsze chwile. Bywają też takie dziwaczne czasy zastoju, niemocy, czegos w rodzaju depresji. U jednych te czasy trwaja one dłużej, u innych krócej. Ale nei ma co sie ich wypierac, bo przecież nie jesteśmy manekinami, ale ludźmi. I przeżywamy wszystko, co sie dzieje blisko nas i daleko. Niekiedy wydaje nam się, że dajemy radę, żeśmy silni, nieprzemakalni i w ogóle - wiecznie młodzi herosi. A tymczasem w środku jakiś robak toczy...
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego życzę Ci Lidko i trzymam kciuki byś czuła sie lepiej, by Ci sie chciało chcieć!*
Dziękuję, Olu 🧡 właśnie - nieprzemakalni, wiecznie silni i młodzi. Tak się dokładnie wydaje.
UsuńKażdy z nas ma chyba gorsze chwile w blogowej karierze. A potem pisanie idzie jak z płatka. I tego Ci Liduś życzę. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDziękuję, Karolino :) Mam nadzieję, że tak będzie.
UsuńOj moje wpisy tez takie se, bardziej fotki kotków wrzucam i troche ponarzekam ;)
OdpowiedzUsuńNasz Franio ucieka od aparatu. Taka to mała, ruda zaraza jest ;) teraz masz co robić przy tych maluchach ... 💖
UsuńBoooziu, jak ja bym chciała mieć działkę...
OdpowiedzUsuńTak, bywa pomocna, bo można wyjść z domu i pójść sobie w trochę inny świat. Ta nasza działka to nie jest do końca nasza, ale póki co jest.
UsuńRozejrzyj się może po ogłoszeniach, albo popytaj, może ktoś będzie chciał Tobie wynająć? Nie chodzi Ci chyba przecież, żeby tam inwestować pracy i kasy, ale mieć dokąd pójść i sobie w zieleni posiedzieć. Trochę ogarnąć zaniedbania i już. Bo kupno, to niestety spory wydatek teraz jest.
Planuję się porozglądać.
UsuńKoniecznie wprowadź już ten plan w czyn :)
UsuńCo pewien czas dopada ja,dekorowanie kryzys...
OdpowiedzUsuńAle wychodzimy z tego... prawda?
Stokrotka
Wychodzimy, bo cóż robić ...
UsuńLidia! I co tam u Ciebie?
OdpowiedzUsuń