Wczoraj po południu pojechaliśmy z chłopem mym do Posen. Do nowootwartej galeryji handlowej przy dworcu głównym.
Jakbyśmy nie mieli nic innego do roboty, prychnie ktoś z pogardą i w sumie przyznam rację tejże osobie. Poniekąd.
Dojazd do Poznania do żaden problem, wsiadam w pociąg i za 45-50 minut jestem
w stolicy naszego województwa. Do wyjazdu chłop mnie przymusił i zaszantażował ubraniowo - znowu. Otóż nabył on niedawno drogą kupna i nie w lumpeksie, dość wypasioną, sportową kurtkę. Wygląda w niej super :)
Po czym wymyślił, że nie będzie jej nosił, dopóki ja nie kupię sobie czegoś podobnego!
U nas nie było damskiej wersji jego przyodziewku, a że jeździ czasem służbowo do Poznania pociągiem i często ma trochę czasu do odjazdu, to zwiedza ostatnio wiadomą galerię, pustawą zresztą o tej porze.
I wynalazł dla mnie kurtałkę, podobną do jego, to pojechaliśmy po nią wczoraj, aczkolwiek niechętnie, jeśli o mnie chodzi. Trudno mi, niestety uczynić to w tygodniu.
Armagedon to nic w porównaniu z tym, co działo się na tak zwanym nowym dworcu
i w samej galerii. Na temat zamknięcia starego dworca nie będę się wypowiadała, bo ciśnienie mi niebezpiecznie skacze do góry, a w moim wieku trzeba unikać takich niepotrzebnych emocji ;)
W galeryji dziki tłum. No nic, duża jest, jakoś może uda się nam dojść tam, dokąd chcemy. Orientację w terenie straciłam dość szybko, ale nic to, chłop szlaki już przetarł, poza tym są drogowskazy.
Weszliśmy do dużego sklepu sportowego, w którym mąż widział koszulki do biegania
w cenie przyzwoitej i nie powalającej. Kręcimy się po nim, a koszulek nie ma. Trzeba się zapytać komuś z obsługi, gdzie one wiszą. Mąż podszedł do chłopaczka z personelu, zadał pytanie, a ten na niego popatrzył i odezwał się w te słowy : " Do you speak English?" .................... Mąż mówi, że nie. A ten do chłopaka z ochrony: "Can you translate?" .................................
Noszkurfajegomać ............ gdzie my, do cholery są????? W sklepie, który znajduje się
w polskim mieście, pracuje syn Albionu, albo potomek europejskich osadników na kontynencie amerykańskim i nie zna polskiego???? Chociaż podstawowych słów???
Czy w Brytanii, albo Niemczech, dajmy na to, ktoś zatrudniłyby Polaka bez znajomości miejscowego narzecza??? Do tego ochroniarza ze znajomością polskiego, który tłumaczyłby, pośrednicząc między klientem, a sprzedawcą???
Kurfajegomać, co tu jest grane???? Może mi to ktoś wytłumaczyć??? A może to już jest normą, że w sklepie, w Polsce trzeba rozmawiać po angielsku, wszak to język międzynarodowy i wszyscy powinni go znać?
A TAKIEGO WAŁA!
Tak! Jestem zacofana, staromodna, ciemnogrodem i jestem z tego dumna. I nie będę robiła z siebie idiotki, siląc się na angielski w moim, póki co i bądź co bądź, kraju.
Nie mam nic do tego sprzedawcy, ale jego zachowanie to dla mnie przegięcie. Zresztą nie pierwszy to raz, kiedy mam styczność z Brytyjczykiem, który w Polsce i w kontaktach
z Polakami nie potrafi wysilić się na grzecznościowe słowa po polsku typu" Dzień dobry, do widzenia, miło mi, dziękuję" .....
My jadąc za granicę zachowujemy się często zupełnie inaczej. Czasem zbyt uniżenie i na kolanach traktujemy obcokrajowców, tych zachodnich, w naszym kraju.
Czas może na zmianę w naszym myśleniu i zachowaniu?
Nie mam na myśli tego, żeby nie uczyć się w ogóle języków obcych - bez przesady.
Ale te sytuacje dały mi znów do myślenia na temat traktowania nas przez cudzoziemców, traktujących nasz kraj jak rynek zbytu dla swoich towarów i usług, a Polaków jako tanią siłę roboczą do wykonywania najpośledniejszych posług.
Przykre to, ale niestety prawdziwe. I nie mam pojęcia, jakie jest wyjście z tej sytuacji.
Czy w ogóle jakieś istnieje.
Wiesz, Lidio, jestem w szoku, że coś takiego Was potkało. Osobiście bardzo mi się to nie podoba i na pewno dam temu wyraz jeśli mnie to spotka.
OdpowiedzUsuńKurtkę kupiłaś?
Kupiłam.
UsuńJa z tego szoku do dziś wyjść nie mogę, a wczoraj to mnie totalnie zatkało. Zastanawiam się nad wysłaniem zapytania do kierownictwa tego sklepu, o co tu chodzi.
No właśnie, człek, jak jedzie gdzieś za granicę to choć ściągawę bierze ze sobą, żeby wydukac, co najpotrzebniejsze. Jaka byłam dumna z siebie, jak po przyjeździe do Włoch tej wiosny w try miga postykałam parę słów i gospodynię w ich narzeczu poprosiłam o dwa kieliszki do wina. Nie mówiąc o tym, że dzień dobry i dziękuję też tylko po ichniemu i nawet se lody kupiłam..... I to jest dziwne, co ten młody człek u nas robi, przecie u nas kiepsko z pracą i za marne pieniądze.....
OdpowiedzUsuńNo właśnie, ściągawka i człowiek zadowolony, że coś tam rzeknie w ichnim narzeczu, a tubylcy też zadowoleni, że ktoś próbuje.
UsuńNie mam pojęcia, co ten gość tu robi, może studiuje tu medycynę po angielsku i dorabia w weekendy, albo za panią/ panem swego serca przyjechał, że tak zgryźliwie napiszę.
No wlasnie, co Angol robi jako sprzedawca w polskiej sieciowce? Bez znajomosci jezyka dodatkowo :)))
OdpowiedzUsuńZdradz chociaz, czy dokonaliscie planowanych zakupow.
Tak, dokonaliśmy :) Z tego wszystkiego zapomniałam napisać.
UsuńA na przyszlosc trzeba sie nauczyc zrecznie odpowiadac na te angolskie prowokacje. On Tobie:
Usuń- Hau du ju du?
A Ty jemu z cynicznym usmiechem:
- Du ju hau hau?
Dobre :)))
UsuńMuszę poćwiczyć te zwroty, bo z cynicznym uśmieszkiem problemów mieć nie powinnam ;)
Jeszcze po amerykasnku jest; hallaja, tylko literek polskich mi brakl i powno byc przez elll:)
UsuńWersja bardziej z uśmiechem :) Ta amerykańska, oczywiście.
UsuńTeż jestem wielce zaskoczona. A to się porobiło! Trza rychło kres położyć tym niecnym praktykom:-))).
OdpowiedzUsuńAno, porobiło. Tylko jak ten kres położyć?? ;)
UsuńNo w głowie się nie mieści, jeszcze dojdzie do tego, że bez znajomości "inglisza" gatek sobie nie kupię :)
OdpowiedzUsuńNo nie kupisz ;) Już teraz zacznij uczyć się słówek, bo już niedługo, według najnowszych dyrektyw, Twoja ulubiona sprzedawczyni bielizny odezwie się do Ciebie tylko po angielsku ;)
Usuńzgadzam się z Tobą w 100% też bym się wkurzyła, bo co to ma niby być! jest w Polsce niech mówi po naszemu...a co do dworca tego nowego to mi się on nie podoba, wolę ten stary zdecydowanie. A najbardziej lubię dworzec letni:)
OdpowiedzUsuńNiektóre nacje mają niestety mniemanie o swojej wyższości nad innymi i za nic w świecie nie powiedzą w jakimś dzikim narzeczu najprostszych słów.
UsuńNic mi nie mów o nowym dworcu, bo raz mi ciśnienie skoczyło, jak wysiedliśmy z pociągu i zobaczyłam te dzikie tłumy w hali głównej, tłoczące się i czekające w gigantycznych kolejkach do kilku kas, a drugi raz - opisałam powyżej.
Też nie podoba mi się, bryła kojarzy się mi z przekrojoną szynką, czyli negatywnie, jesli o mnie chodzi.
Letni jest fajny, bardzo klimatyczny :)
UsuńA to ciekawostka.....właściwie należałoby obrazić się na tą sieciówkę ;)
OdpowiedzUsuńi spytać kogoś...o co kaman?
Nawet nie wiem, na jakiej oni zasadzie działają, ale chyba się dowiem i maila wysmażę pod tytułem własnie takim "O co kaman?" a potem już po polsku uprzejmie rozwinąć myśl ;)
UsuńSkąd ja to znam... Pozwól, że zmilczę, bo zbyt wielu znam cudzoziemców w tym kraju i zbyt blisko z nimi mam do czynienia;)
OdpowiedzUsuńNowy dworzec zyskał już miano "chlebaka", a to, co przeżyłam na nim w piątkowy wieczór, chcąc wrócić z pracy do domu - niełatwo oddać słowami...
Jak masz do czynienia, to faktycznie, lepiej nic nie mówić. Mnie wystarczyły te nieliczne spotkania i zachowania.
UsuńChlebak, powiadasz, w sumie podobna paskuda. A Twoje przeżycia mogę sobie wyobrazić, bo nie dość, że piątek, to jeszcze dłuższy łykend ... sodomia i gomonia, do tego opowieści sikającego dziadka .... cud, miód i orzeszki ;)
W sumie kiedyś też nie było kolorowo, tylko tych łykendów było mniej.
Koniec swiata normalnie :) Gdybys mu powiedziala kurwa mac to na pewno by zrozumial :) Najwazniejsze, ze kurtka kupiona :)
OdpowiedzUsuńDokładnie, Orszulko, koniec świata. Na drugi raz rzucę kurwią macią i to nie jedną, muszę lepiej przygotowywać się do takich wyjazdów.
UsuńKurtka fajna :) Kupiona nie w tym cudzoziemskim sklepie, tylko innym.
Kurtka jest, jeszcze czapa i rekawice i spotykamy sie w Jakuszycach w okresie swiatecznym, zapraszam :)
UsuńDziękuję, Orszulko :) Nartowa dyletantka jestem, kompletna, ale może nadejdzie ten moment, żeby to dyletanctwo, choćby częściowo z życia wyrugować. Zjazdy mnie przerażają, ale na biegówkach pewnie dałabym radę, chociaż nigdy nie próbowałam.
UsuńDam Tobie znać, jeśli będziemy się w Twoje strony wybierać. Ostatnie lata nie jeździliśmy w góry z powodu mężowskich dolegliwości, ale teraz jest już ok. :)
Damy rade Lidia, pare dupikow obie zaliczymy i sie nauczymy panowac nad biegowkami, a jak nie to bedziemy spacerowac na nogach, a co :) Pojdziemy do Czech na piwo i knedliczki jak nam sie narty znudza :) Czekam na Was :)
Usuń:))) spacery - to bardzo dobra koncepcja :)) Dobre czeskie piwo i knedliczki - jak najbardziej, zwłaszcza, że można tam teraz dojechać tą fajną kolejką, którą jeszcze nie jechaliśmy.
UsuńNo to zbierajta sie do nas na Swieta i Sylwestra :)
UsuńNa święta to raczej nie, ale Sylwestra jeszcze nie planowaliśmy.
UsuńNauczyc sie angielskiego i opierniczyc po polsku:)
OdpowiedzUsuńA tak powaznie, to nie wina chlopaka, wlasciciel dal dupy:))
No i jak zakupy?
Byłam tak zaskoczona, że mowę mi odjęło. Właściciel należy pewnie do przedstawicieli nowoczesnego, młodego i dynamicznego społeczeństwa i do jego pustego łba nie dotarło, że nie tylko młodzi i dynamiczni robią zakupy w sklepach sportowych.
UsuńNasze udane, kupiłam sobie tę kurtkę i jakąś koszulkę, ale to w innym sklepie, oczywiście.