sobota, 28 grudnia 2024

Opowieść o gołębiu nr 1.

Jeszcze w starym roku opiszę historię gołębia nr 1. Właściwie historyjkę.
Działo się latem, pewnie w sierpniu. Mąż przyszedł do domu i mówi, że kotka sąsiadki ( ta, którą dokarmiałyśmy kilka miesięcy) czai się na gołębia, który siedzi pod naszą klatką. Oczywiście mąż kotkę przegonił, ale znając tego rozbójnika, wiedzieliśmy, że na pewno wróci i w końcu zapoluje. Zeszłam więc, żeby zobaczyć, co się dzieje i faktycznie. Na schodach siedział napuszony gołąbek - podlot i owoc miłości pary gołębi, które uwiły sobie gniazdo na pobliskim drzewie, a kotka czai się na niego. Pogoniłam zbója, ale to nie rozwiązało sprawy. Przejrzałam szybko internety, które wyrzuciły mi informację o wspomnianym już wcześniej azylu dla dzikich zwierząt, który mieści się jakieś 20 km od naszego miasta. Zadzwoniłam na podany numer telefonu, ktoś na szczęście odebrał, opisałam sytuację, a pani z którą rozmawiałam powiedziała, że podlot nie ma szans na przeżycie w starciu z kotem - tym, czy jakimś innym, więc jeśli przywiozę im tego gołębia do którejś tam godziny, to go wezmą, odchowają, a potem zapewne wypuszczą. Kamień z serca.
W piwnicy miałam taki kontenerek do przewożenia małych zwierząt, który znalazłam kiedyś 
w naszym śmietniku i który miałam oddać kociej fundacji. Ale z jakiegoś powodu nie oddałam. 
I teraz przydał się do przewiezienia podlota. Transporterek był zresztą trochę uszkodzony, nie domykał się, związaliśmy rączki sznurkiem i ptak był gotowy do drogi. Zawiozłam go do azylu, oddałam w dobre ręce i już.
Jedyne, co mnie zaskoczyło ,to ilość pasożytów, jakie na sobie miał, bo łaziły po transporterku. A co zauważyłam dopiero po wyjściu go z samochodu na miejscu. Pani z azylu powiedziała, że to normalne i że zaraz ptaka będą odwszawiać - bo to takie coś wszawopodobne łaziło. 
W drodze powrotnej narwałam zaraz wrotyczu i bylicy, rozsypałam w samochodzie, potem samochód wyczyściłam i chyba zioła dały radę, albo robale się nie rozpełzły, bo wszystko było 
w porządku. Na szczęście.
I takie to historie z gołębiami miały w tym roku u mnie miejsce.

Co do Frania - na razie dajemy radę bez wymiotów, chociaż oczywiście nie jest powiedziane, że za chwilę się nie pojawią. Oby jak najdłużej nie. Po Nowym Roku mamy kolejne badania krwi oraz USG i zobaczymy, co pokażą. Codziennie podaję kotu niedużą dawkę syropu przeciwbólowego i przeciwzapalnego oraz dwa razy dziennie pronefrę. I co któryś dzień steryd. Franek jest trudnym kotem do podawania leków i oględzin w ogóle, więc steryd w tabletce rozkruszam i mieszam z pastą odkłaczającą - zjada bez dyskusji. Pronefrę mieszałam z karmą, ale po krótkim czasie zaczął wybrzydzać, więc dostaje ją prosto do pyska ze strzykawki, podobnie ten syrop. Oczywiście to mu się też nie podoba, ale nie ma wyjścia. Czasem uda mu się mi zwiać i w Wigilię mnie wystraszył, bo uciekał przed podaniem mu pronefry i uderzył bokiem w szafę. Łapka zabolała, kot schował się za kanapę, mi serce stanęło i już widziałam siebie jadącą na sor do Poznania, bo w Wigilię nasz wet nie przyjmował. Na szczęście po chwili kot wylazł zza kanapy i obeszło się bez nadprogramowych wizyt.
Tak to u nas wygląda. Po lekach Franek odżył, nabrał masy, bo te trzy tygodnie temu ważył niecałe 3 kg! Zobaczymy, co dalej.

Dzisiaj u nas mgła cały dzień, o śniegu oczywiście mowy nie ma. Nie, żebym za nim tęskniła, ale byłoby ciut jaśniej.

Trzymajcie się :)

Podlot u nas na schodach

niedziela, 22 grudnia 2024

Życzenia i opowieść o gołębiach

Życzę wszystkim tu zaglądającym i komentującym jeszcze, wszystkiego najlepszego na nadchodzące świąteczne dni i wszystkiego najlepszego na nadchodzący nowy rok 
🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄

Jutro szykuje się mi trochę pracy - jak większości z nas, ale chciałabym jeszcze napisać 
o gołębiach, które w tym roku kręciły się koło mnie - o dziwo. Takie trochę opowieści na koniec roku.
Tak mi się przypomniało przy okazji pisania komentarza u Jotki. Komentarz był o kiermaszach bożonarodzeniowych, a przypomniały mi się gołębie.

Przez kilka dni w moim mieście organizowany był jarmark świąteczny. Nie jakiś wielki, ale wybraliśmy się na niego w jakąś niedzielę - chyba dwa tygodnie temu. Wychodziliśmy już spod naszego bloku i nagle mężu mój mówi, że obok jednego samochodu jest chyba gołąb, a chwilę wcześniej uderzył w znak drogowy albo w stojący na parkingu samochód i trochę go zakręciło. Ja nie zwróciłam na to wszystko uwagi .... cofnęliśmy się, gołąb wszedł pod samochód, to stwierdziłam, że może dojdzie do siebie i jak będziemy wracać, to spojrzymy tam. Dość szybko ten kiermasz ogarnęliśmy, wracamy, gołąb nadal siedzi pod samochodem. Nieduży, biały .... początkowo myśleliśmy, że to z tych weselnych się zabłąkał.
Nie chciałam go zostawiać pod tym samochodem, wieczór już był, niedziela, ale zadzwoniłam do azylu dla dzikich zwierząt, który mieści się niedaleko naszego miasta. Z zapytaniem, co mam z tą mała zarazą pod samochodem zrobić? Telefon odebrała miła dziewczyna z tego azylu 
i powiedziała, że w takiej sytuacji to gołąb na osiedlu nocy nie przeżyje, bo go koty zjedzą i jak uda mi się go złapać i będę mogła go przechować nawet w łazience, to w poniedziałek mogę go do nich przywieźć. Albo, jeśli dojdzie do siebie, to po prostu rano wypuścić. Cóż było robić, miotła, szmaty, karton i udało się nieszczęśnika złapać. Mąż oślepił go trochę latarką, jak wydreptał spod tego samochodu, narzuciłam na niego szmatę, złapałam i do kartonu. Zanieśliśmy go do piwnicy - nasze są dość ciepłe. Gołąb dostał wodę, karton wyściełany szmatkami, miał cicho i ciemno i rano wyszłam z nim przed blok, żeby zobaczyć, jak się zachowa. Asekuracyjnie wypuściłam go blisko garaży, żeby w razie czego mi nie zwiał. Miał przekrzywioną głowę i coś ze skrzydłem. Złapałam go po raz drugi, nalałam świeżej wody 
i zabrałam w kartonie do pracy, żeby od razu po, jechać do azylu. Na zapleczu też miał dość spokojnie, ciemno, bo karton zamknięty, a po zajęciach zawiozłam go do azylu, gdzie spotkał innych nieszczęśników i pani z tegoż azylu stwierdziła, że z tego wyjdzie. Poza tym, mają całą wolierę gołębi, z których niektóre wypuszczają, a inne już tam zostają.
Dzwoniłam tam z dwa dni później, gołąb był w trakcie leczenia. Mam nadzieję, że wyszedł 
z tego, albo rządzi w wolierze do dzisiaj.
To nie jedyna historia z gołębiem, która przytrafiła się nam w tym roku.
Zdjęcia mu niestety nie zrobiłam.
Druga historia zadziała się 31.10/1.11. 
Otóż na oknach mam rolety, które na noc są opuszczane. I tak też było wieczorem 31.10. Rano słyszałam, jakby po parapecie chodził jakiś ptak. W sumie trochę dziwne, bo jak się te rolety opuści, to zakrywają prawie cały parapet, ale stwierdziłam, że widocznie kawałek tego parapetu jest wolny i tam coś po nim chodzi.
Po jakimś czasie wstałam, podnoszę roletę, a tam - między szybą, a roletą siedział gołąb! Zamknęłam go tą roletą na noc na parapecie. 
W nocy spał, a rano chciał się stamtąd wydostać, więc chodził i kombinował. Kiedy podniosłam roletę - odfrunął, zostawiwszy mi obsrany parapet 😂😂😂
Przedziwna historia. 
A trzecie spotkanie z gołębiem miało miejsce latem, ale zrobię może osobny post na ten temat.

Trzymajcie się zdrowo 💖🎄🕊️

czwartek, 19 grudnia 2024

Na chwilę wracam

i nie wiem, na jak długo znowu.
Cały czas wałkujemy temat Frania. Życie nasze trwa od jednych wymiotów do drugich i jazdy do weterynarza na podanie leków i na chwilę znów spokój i od nowa ....
Dwa tygodnie temu, postawiona totalnie pod ścianą, zapisałam kota do innego weterynarza z prośbą o zrobienie USG w końcu. Nie wiem, dlaczego nie zrobiono tego w tym naszym poprzednim gabinecie, bo tak naprawdę to trudno zarzucić im cokolwiek. Tylko może to, że gdzieś po drodze zagubiliśmy tego naszego kota, może rutyna i wyszło jak wyszło.
Pierwsze USG Franek miał tydzień temu i wyszło nie najlepiej. Zmiany prawdopodobnie nowotworowe na wątrobie i trzustce, fatalne nerki. Z badań krwi - podwyższony mocznik i kreatynina oraz ostry stan zapalny trzustki, bo na obrazie USG widać zmiany. Dostał konkretne leki, dzisiaj miał powtórzone badanie .... kolejne w nowym roku, jak się nic nie wydarzy. Leki oczywiście kontynuacja.
Wymiotów na razie nie ma, ale dzisiejsza głodówka i wizyta w gabinecie były dla niego bardzo stresujące, bo to ogólnie lękowy kot jest.

I tak to wygląda. Jestem ogromnie zmęczona. Rzygami kota i innymi sprawami. Chociaż tutaj to napiszę, bo nie mam z kim na ten temat porozmawiać, bo przecież nie mam prawa się skarżyć.

niedziela, 15 września 2024

Żeby za miło i słodko nie było

Franio rozdrapał się na brzuszku - tu rozlizał sobie właściwie skórę, rozdrapał gardło, wylizał do krwi niemalże między palcami tylnej łapy i jeszcze pod ogonem. Czyli taki zestaw BARFa mu absolutnie nie służy i musi być na monodiecie. Ja pierdole ..... wyraźnie coś ze mną jest nie tak, że nie umiem o kota zadbać. O całą resztę zresztą też.
Oczywiście, jak tylko to zauważyłam, od razu pojechaliśmy do weta, kot dostał leki, napisałam też do dietetyczki, co się dzieje i na razie tyle. Dzięki lekom Franek się nie drapie ani też nie rozlizuje się, więc mam nadzieję na jak najszybsze wdrożenie innej karmy, bez drobiu żadnego.
Franio jest trudnym kotem, jeśli chodzi o jego obsługę. Pazurki obcinamy w gabinecie, bo ja nie zamierzam się z nim szarpać, wystarczy, że czasem zakraplałam uszy. Kot wydzierał się, jakbym mu krzywdę robiła. I jak tylko widzi, że się mu baczniej chcę przyjrzeć, to ucieka.

A z innej beczki - jak chyba prawie wszyscy w Polsce z bólem i przerażeniem patrzę na relacje 
z zalewanego przez żywioł południa naszego kraju, ale nie tylko naszego kraju. Tak popatrzyłam na relacje ze spotkań tzw. sztabu kryzysowego zorganizowanego przez rząd i odniosłam wrażenie, że oni odgrywają przed nami przedstawienie i mówią to, co ludzie chcą, żeby mówili. A tak naprawdę w dooopie mają to, że komuś woda zabrała wszystko. Refleksja jaka mi przyszła dziś bardzo wyraźnie do głowy to taka, że tak naprawdę nie potrzebujemy żadnych polityków, którzy organizują nam życie. Są zbędni, taka banda darmozjadów, która nas tylko antagonizuje i rozgrywa jak pionki na szachownicy.
W walce z żywiołem biorą udział zwykli ludzie, którzy w takich chwilach nie pytają się nikomu, czy są np. wierzący lub w która partię wierzą. Bo to jest nieistotne. Nieistotne jest w chwili, kiedy dzieje się tragedia i nieistotne tak naprawdę później. Bo każdy normalny człowiek chce 
w spokoju żyć. Wiadomo, że ten spokój dla każdego coś innego oznacza. Ale gdybyśmy byli zjednoczeni i solidarni ze sobą, to żaden polityk nie zdołałby nas podzielić. Bo każdy normalny człowiek ma sumienie i wie, co jest dobre, a kiedy robi coś źle i wbrew sobie, bo dał się komuś omamić. Tak to widzę.
U nas na ten przykład zmieniła się władza w starostwie, pod które podlegamy. Czy coś zmieniło się dla nas na lepsze? Jak myślicie?
Oczywiście, że NIE. Nie ma nawet widoków na to, czy mglistej obietnicy, że będzie lepiej.
Wnioski? No właśnie ....

Kiedy widzę powodzie, jestem wdzięczna za to, że mieszkam gdzie mieszkam. U nas też zdarzają się podtopienia po nawalnych deszczach, piwnice i garaże są zalewane, drogi, drzewa się łamią .... ale takiej skali tragedii nie ma. Nasza rzeczka potrafi wylać, ale zanim uczyni to w parku, to ma inne miejsca, gdzie się rozlewa. Poza tym w Wielkopolsce jest raczej sucho 
i problem z brakiem tej wody. W swoim zestawie genów mam pamięć powodzi. Moja babcia, mama mojego ojca urodziła się co prawda w Wielkopolsce, ale jej rodzice i cała rodzina pochodzi z Opolszczyzny. Do Wielkopolski przyjechali gdzieś na początku dwudziestego wieku, może pod koniec XIX. Mieszkali nad Odrą i kilka razy do roku uciekali przed wodą, która zabierała im dobytek. Nie muszę chyba dodawać, że wieś, w której się osiedlili nie leży nad żadną rzeką, czy innym zbiornikiem wodnym.

Ładnych parę lat temu byliśmy na wycieczce w Chorwacji - z pracy mojego męża. Wracaliśmy, w Polsce padało, nocą wjechaliśmy do Kłodzka. A tam poboczem, czy po chodniku w dół płynęła woda, przy domach stali ludzie i wylewali wodę na ulicę, ze swoich domów właśnie. Ktoś nas zatrzymał i powiedział, żebyśmy dalej nie jechali, bo w centrum już na pewno woda stoi i nie przejedziemy. A most - jakiś nieduży to był, może zostać za chwilę zamknięty, bo istnieje zagrożenie, że zniszczy go podnoszący się poziom na rzece. Mieliśmy bardzo dobrych kierowców, szybkich z refleksem. Kilka sekund i już nas tam nie było, bo tyle zajęło siedzącemu za kierownicą wycofanie i przejazd przez ten mostek. Nawet, jak by się miał zawalić, to za nami dopiero. Udało się nam wydostać z tego obszaru, jechaliśmy przez Polanicę, chociaż oczywiście zagrożenie nie było tak wielkie, jak dzisiaj. Ale obawy były, bo woda to chyba najstraszniejszy żywioł.

Jutro nowy tydzień, niech coś nowego i dobrego zarazem nam wszystkim przyniesie 💗💗💗


poniedziałek, 2 września 2024

Dzieje się i nie dzieje

Cóż, przepadłam w czeluściach Internetu ... wolne, czyli wakacje, czyli mój urlop się skończyły 
i od jutra ruszamy z kopyta na nowo. Ile to już razy tak było? Wiele, wiele .... Za każdym razem zaskakuje mnie, że to kolejny rok. Ledwo się człowiek przyzwyczaił do tego nowego, a tu już następny.

Działo się zdrowotnie u nas. Mąż mój dość szybko odrzucił kulę, trochę go czasem ta noga pobolewa, ale ogólnie jest chyba lepiej. Za to w czasie naszego wyjazdu nad morze, rozchorował się Franio. W tym miejscu był po raz kolejny, nawet w tym samym pokoju, częściowo ci sami ludzie nawet, więc trudno tu mówić o stresie związanym z miejscem. Poza tym on lubi wychodzić tam na spacery ...
W każdym razie jednej nocy wymiotował kilka razy, więc rano jechaliśmy na cito do weterynarza w Gryficach, ponieważ w Trzebiatowie nikt w sobotę nie przyjmuje. W tamtejszej przychodni jak na sorze - sporo ludzi ze swoimi zwierzakami, czekania sporo, aczkolwiek pan weterynarz miły, uprzejmy, fachowy. Byliśmy tam w sumie trzy razy, ale po trzecim kot się nam mocno zestresował i nie chodził do kuwety przez lekko ponad dobę. Stres spowodowany był długim czekaniem i szczekającymi psami. I w sumie mieliśmy jechać do domu, bo to już zrobiło się ponad nasze siły. Oraz niepotrzebne męczenie kota.
Franek poszedł w końcu do kuwety, ale po dwóch dniach po tej akcji pojechaliśmy do domu, bo znowu zaczął wymiotować. Nie tak mocno, ale nie było co czekać, od razu oczywiście zapisałam się na wizytę w naszym gabinecie i niemalże z drogi tam zajechaliśmy. Okazało się ,że Franio ma zapalenie trzustki - wyniki trzustkowe wywalone w kosmos, dostał leki, kroplówki 
i na razie spokój. Jako taki ....
Obecnie przestawiamy go na gotowanego BARFA - po konsultacji dietetycznej jesteśmy ... 
no i zobaczymy. Częściowo dostaje też saszetkę z karmą Intestinal - mokrą. I zobaczymy, bo BARFA dostaje od tygodnia dopiero. Nawet się przekonuje do tej karmy, a ja jak jakaś pierd .....lnięta kociara jeszcze mu porcje podgrzewam, bo rozmrażam je i trzymam w lodówce. Totalne szaleństwo i jakiś odlot. Ale jeśli ma to mu pomóc i uspokoić układ pokarmowy, to nie ma innego wyjścia.

I takie to atrakcje miałam latem. Stwierdziłam, że chyba tak pechowo działam na bliskich, że chorują.
Na plus tego mojego wolnego - po raz pierwszy od kilku lat, mam jakąś minimalną chęć do pracy. Zobaczymy, co dalej.

Pozdrawiam wszystkich czytających, ściskam mocno, trzymajcie się 💗💗💗

niedziela, 26 maja 2024

Zajrzałam na bloga w końcu ...

nic odkrywczego nie napiszę, że czas zapiernicza jak głupi i mamy już koniec maja, a niedawno majówka była.
Majówkę spędziliśmy nad morzem, w naszej stałej miejscówce, do której jeździmy niczym psychofani za swoim idolem. Co kto lubi. Wielu znajomych lubi co roku gdzie indziej jechać.
Pojechaliśmy z Franiem, rzecz jasna. Odbył jeden spacerek, teraz przychodzą tam miejscowe koty, które właścicielka trochę dokarmia i nasyczały na naszą sierotkę - chudzinę rudą, pierdołę. Nieładnie. Wyjaśniałam im, że są niemądre, bo nasz kot na pewno jedzenia im nie ujmie. W sumie - mają kompletnie przerąbane ... takie wiejskie koty. Długo by pisać.

Za to te dwa koty spod bloku miały więcej szczęścia. Koteczka jest u sąsiadki. Sąsiadka ją, co prawda wypuszcza - z parteru - nie pochwalam tego, ale z drugiej strony koteczka to mała spryciara i ulicznik wychowany na tym osiedlu, więc niech się dzieje to, co dla niej najlepsze. Koteczka to mała łajza niewdzięczna, bo ucieka przede mną i ma to gdzieś, że kilka miesięcy codziennie ją rano koło siódmej karmiłam. Ale może i dobrze. I tak sobie sąsiadkę wybrała.
A ten przeziębiony kocurek trafił do dt, który stał się jego stałym domem. Co ciekawe, to jego obecna opiekunka próbowała go już kiedyś złapać. Niestety robiła to na koc i kot ją pogryzł. Jeździła potem zastrzyki p.wściekliźnie. Jednakże byli sobie pisani, bo trafił do niej z fundacji. Bardzo szybko się oswoił, bardzo lubi mizianie po brzuszku! Leży na swojej opiekunce i w ogóle - sama słodycz. W domu ma kolegę, 15-letniego pieska, z którym się zaprzyjaźnił. Dzięki tej przyjaźni pies się więcej rozruszał, a kot się uspokoił. Lubią razem leżeć do siebie przytuleni. Niesamowite, prawda?
Opiekunkę jego znam osobiście, bo - od jakiegoś czasu chodzimy na siłownię, z chłopem mym. Siłownia należy do jednej z sieciówek i tam pracuje opiekunka tego kota. Oczywiście nie wiedziałam o tym, że to ona, tylko kiedyś zaczęła komuś opowiadać historię swojego kota. Wtedy jeszcze na tymczasie. A ja ćwiczyłam i słuchałam, a potem się odezwałam, ona zrobiła wielkie oczy, skąd znam jej kota .... w dodatku dziewczyna wydawała się mi znajoma - to była uczennica z naszej szkoły. Nie uczyłam jej, ale kojarzyłam ją sobie. Czyli świat jest jednak mały.
Mam teraz więc wieści na bieżąco :) i bardzo mnie cieszą.

Z innych wieści - chłop mój miał w zeszły poniedziałek operację, czy bardziej zabieg na kolano. Usunięto mu częściowo łąkotkę. Mamy nadzieję, że będzie poprawa, ale wiadomo - te zabiegi kończą się różnie. Na razie dość sprawnie porusza się o jednej kuli - nie ma to jak filmiki na jutubie ;) bo w szpitalu był tak krótko, że żaden rehabilitant do niego nie dotarł, żeby go poinstruować, co i jak. Aczkolwiek sam szpital i opieka - w porządku. Nie był to nasz szpital powiatowy, tylko w sąsiednim powiecie. Cóż, zobaczymy ...

Trzymajcie się 💗

niedziela, 31 marca 2024

Udanego świętowania :)

Wiosna coraz bardziej hula, robi się coraz bardziej zielono, biało i żółto :)
Dzisiaj chciałam Wam życzyć zdrowego i pogodnego świętowania 🐣🐤🐥 obojętnie, czy jesteście wierzący, czy niewierzący, praktykujący, czy niepraktykujący ...
Odpocznijcie, róbcie to, na co macie ochotę i korzystajcie z ciepłych dni 💗

Poniżej wrzucam kilka zdjęć z naszej działki, które zrobiłam wczoraj. Drzewka owocowe wypuszczają listki, ale do kwitnienia im daleko jeszcze. Mirabelki za to są białe i powoli kwiatki opadają. Szkoda, że tak szybko.





A takie podbiały i zawilce spotkałam tydzień temu w lesie, kiedy robiliśmy sobie rundkę z kijkami:



Trzymajcie się zdrowo 💗

sobota, 16 marca 2024

Kocie sprawy nie odpuszczają

To jeszcze trochę pociągnę koci temat.
Najpierw Mała. Wczoraj zdjęłyśmy jej kubraczek, bo tak kazał weterynarz. Na miejscu cięcia ma małą gulę i coś w rodzaju supełka albo strupka, chyba to drugie, bo szwy dostała rozpuszczalne. Jak się coś będzie działo, to oczywiście od razu jedziemy do gabinetu. Ale sąsiadka do mnie dzisiaj nie dzwoniła, więc chyba jest ok. Mała rozrabia u niej równo, ale ma wybaczone, bo dlaczego nie? Rezydentka ma trochę focha i na nią syczy, ale bez agresji. Włączyłyśmy feliwaya, mam nadzieję, że pomoże.
Kocurek natomiast, ma szansę na dom tymczasowy, ale najpierw musi zostać wykastrowany. Przez to, że nadal ma zawalony nos, jeszcze nie został i cały czas przebywa w kenelu, 
w szpitaliku. Znosi to niestety coraz gorzej, stąd wolontariuszki znalazły dt, a kastrację zrobią prywatnie, bo "gminnie" musiałby sporo czekać. Takie info dostałam od jednej z wolontariuszek w piątek. W poprzedni piątek byłam u niego ... ten kot całe życie spędził na ulicy, więc kenel - nawet duży, jest dla niego ciężki. Mam nadzieję ,że w tygodniu już z niego wyjdzie i będzie miał możliwość na naprawdę lepsze życie. Na osiedlu umarłyby niestety, tak czy tak.

Wyglądają na spokrewnione

Franio jest zdrowy, póki co. Miaukoli po nocach, sporo je, nie może doczekać się możliwości wyjścia na balkon - bo kiedy jest zimno, to nie wychodzi. Nie to, co Bonus. Jemu zimno ani deszcz nie przeszkadzały.

A ja przygotowuję się mentalnie i fizycznie do biegu na 10 km w moim mieście. Na razie klepię asfalt na osiedlu po 4 km, albo idę nad Zalew, albo w soboty na Parkrun - 5 km. Też nad naszym Zalewem. 
Mam nadzieję, że będzie dane mi przebiec tę naszą dychę.

Na działce kwitną prymulki - piękne są w tym roku, a wysadzone były po przekwitnięciu chyba ze dwa lata temu ... krokusów kilka mamy - w dowolnych miejscach ... na drzewach owocowych dopiero pąki liści - i niech się nie spieszą, no i to byłoby na razie tyle.





A jakieś dwa tygodnie temu, kiedy byłam na kijkach, spotkałam tego kwiatuszka:


Ziarnopłon wiosenny - mocno się pospieszył, ale widocznie w zaciszu, pod drzewem, dużo wilgoci, to sobie zakwitł. Wcześniej niż podbiał.

To tak tyle, o czym chciałam napisać.

Trzymajcie się zdrowo :)

poniedziałek, 4 marca 2024

Co u kotów? Podsumowanie lutego.

Mała miała kastrację tydzień temu, ale sobie przez ubranko rozlizała ranę. Po raz drugi. Podejrzewamy, że ze stresu, w środę ma kolejną wizytę u lekarza i zobaczymy. Trzymajcie kciuki, żeby zaczęło się jej zrastać i .... trzymajcie kciuki. Stres wynika zapewne z siedzenia 
w kenelu. Byłyśmy u niej z panią sąsiadką w piątek, żal było na nią patrzeć. Mała nas poznała, nawet się trochę ożywiła ... pani sąsiadka prawie że płakała przy tej klatce ... po prostu ciężko było. Mam jednak nadzieję, że w środę wszystko się wyjaśni i rozwiąże.

Drugi kotek natomiast - nastąpił zwrot akcji. W zeszły wtorek po południu, odezwała się do mnie jedna z wolontariuszek innej fundacji i powiedziała, że mieliby wolne miejsce dla tego kota. Bo dla mnie on był chory, co najmniej miał zawalone drogi oddechowe.
I żeby nie zanudzać - przyjechały dwie dziewczyny z klatką - łapką, kota oczywiście nigdzie nie było, ale zostawiły ją otwartą przy budce, a jako wabik - wędzoną makrelę. Mój kot nigdy by tego nie zjadł, ale tamten się skusił i dzięki temu został złapany. Oczywiście nie było to tak, że klatka miała stać cała noc, tylko umówiłam się z dziewczynami, że klatka będzie do godziny 20.00, potem biorę ją do piwnicy i montuję rano, jak wyjdę z jedzeniem i złapanego kota zawiozę do nich. Nie minęła godzina od ich wyjazdu, dzwoni do mnie pani sąsiadka, że kot się złapał. Telefon do wolontariuszki, błyskawicznie przyjechała i od razu zabrała kota do lecznicy.
Stan kocurka taki sobie. Zawalone drogi oddechowe, z nosa i oczu ciekło, mnóstwo wszołów na skórze i w sierści i .... wybite przednie zęby. Co on przeszedł - nic dobrego.
U weterynarza był nawet grzeczny, dzisiaj się o niego pytałam, to poprawy wielkiej nie ma, jutro ma kolejną wizytę w gabinecie. Widocznie organizm za bardzo osłabiony, żeby tak od razu zareagować na leki. W piątek do niego pojadę ... W sumie to nie wiem po co, ale chcę.

Franio na razie ok., ale oczywiście zawsze coś może wyskoczyć i z nim będę musiała jeździć do lecznicy. Więc nie mówię hop, bo z nim to różnie bywa.

Sportowo luty był trochę lepszy od stycznia - 67,8 km jeśli chodzi o same treningi:
bieganie - 36,5 km
nordic - 24,3 km
marsz - 7 km

Ostatni tydzień był słaby, bo sprawy kocie mnie totalnie pochłonęły, a potem nie miałam siły 
i chęci na nic.

Zaczął się marzec - srarzec, różnie z nim bywa. Często funduje mi jazdy na karuzeli bez zabezpieczenia, zobaczymy jaki ten będzie.

Trzymajcie się zdrowo 💗

sobota, 24 lutego 2024

Kocich spraw ciąg dalszy

Znowu będzie o kotach, ale przecież nie ma obowiązku czytania, nieprawdaż? 😉

Pisałam o tej naszej małej koteczce, która miała być kocurkiem, a okazała się dziewczynką 
i która przeżyła zimę, Sylwestra, ulewy i nie wiem, co jeszcze ... i trochę się oswoiła, umie mruczeć i barankować ... Która też chodzi z panią sąsiadką do sklepu, czeka tam na nią i wraca biegnąc, chowając się i tarzając po chodniku ...
Mała ma około 9 miesięcy i we wtorek zaplanowana jest kastracja. Przeżywamy to obie z panią sąsiadką, bo kot przyzwyczajony do wolności będzie musiał mieć ją mocno ograniczoną. Ale obie też doskonale wiemy, że inaczej być nie może, bo nie chcemy bezsensownego rozmnażania kotów.
Co będzie dalej? Cóż, wszystkie scenariusze są możliwe. Jeden z nich to taki, że kicia jeszcze bardziej się oswoi i znajdzie najlepszy dom na świecie, a drugi to taki, że wróci na miejsce bytowania, czyli do nas i do swojej budki. I naprawdę nie wiem, co jest dla niej lepsze. Czas pokaże.

Ale, jeśli ktoś z Was marzy o cudnej koteczce umaszczonej czarno - biało jak krowy, to dajcie znać. Wiadomo, że trzeba będzie ją socjalizować, ale uważam, że odnajdzie się w domu 
z innymi zwierzętami - po odpowiednim wprowadzeniu, rzecz jasna. Bo inna sąsiadka, która ma psa yorka mówiła mi, że mała zaczepiała do zabawy tego pieska. Tyle, że on już ma swoje lata, więc do zabawy nie jest taki wyrywny.

Zobaczymy, trzymajcie kciuki za małą i za nas, które przejmują się losem bezdomnego kota.

Żeby jednak było ciekawiej, to tydzień temu pojawił się drugi kot. Dorosły już, wyglądający jak mała, kocur prawdopodobnie, ale niekoniecznie. Nieufny, ale częstujący się jedzeniem.
By nie zanudzić Was napiszę tyle, że po tym tygodniu, kiedy oczywiście w głowie siedział mi też ten drugi kot, okazało się, że najprawdopodobniej jest to kot mieszkający w budce i stołujący się w bloku obok. Nie jest agresywny dla małej, ta go też potrafi zaczepiać do zabawy, ale on jest raczej czujny i nie podchodzi do człowieka.
Niestety, fundacja która zajmie się kastracją i ewentualną adopcją naszej małej kotki, nie ma na razie miejsca, żeby i tego kota zabezpieczyć. Ale może później. Inne w naszym mieście też nie mają miejsca - niestety ...

Szczerze mówiąc, mocno mnie te kocie sprawy przytłoczyły, a to dlatego, że poczułam swoją bezsilność i bezradność w temacie zabezpieczenia tych kotów. Że po prostu nie mam gdzie, bo resztę jestem w stanie ogarnąć.

I w takim przygnębieniu zmusiłam się dzisiaj do wstania na poranne bieganie w ramach Parkrun. Jak ktoś nie wie, co to takiego, to krótko napiszę, że są to cotygodniowe spotkania w soboty 
o godzinie 9.00, podczas których można przebiec lub przejść 5 km. Biegi są darmowe, jeśli chce się być sklasyfikowanym, to trzeba się zarejestrować i mieć ze sobą zawsze na biegu kartkę 
z kodem. Biegi organizowane są przez wolontariuszy, w różnych miejscowościach w Polsce 
i Europie, a początek mają w Wielkiej Brytanii. Chodzi o to, żeby ruszyć się z kanapy - chociaż raz w tygodniu.
I dzisiaj wpadliśmy z chłopem mym na ostatnią prawie chwilę przed startem i na starcie zauważyłam dziewczynę, która ubrana była w ciuchy sportowe pewnej kolorowej firmy, podobnie zresztą jak ja, twarz jej wydała się mi znajoma z forum, na którym wrzucamy fotki w ciuchach tejże firmy, najczęściej są to fotki z biegów. Wystartowaliśmy i po kilkuset metrach zdecydowaliśmy się z chłopem mym wyprzedzić ją i jej koleżankę. Przy wyprzedzaniu zagadałam do niej, czy ona jest z tej grupy na fejsie, okazało się, że tak, no i dalej pobiegłam 
z nimi, gadając cały czas o bieganiu, ciuchach biegowych itp. i tak mi zleciały te kolejne kilometry, jak nigdy. Oczywiście tempo było takie sobie, ale - nie dostałam zadyszki! Spotkanie to bardzo poprawiło mi nastrój i ta poprawa trwa do tej chwili. I niech trwa jak najdłużej, bo przygnębienia i smutku mam dość. Nie tylko z powodu kotów, ale też i z powodu również sytuacji, jaka panuje w Polsce, ale tego tematu nie będę teraz rozwijać.

Pomyślcie, czy nie chcecie adoptować kochanej, rezolutnej, sprytnej acz ciut dzikawej i nieufnej na początku koteczki i dajcie znać w komentarzu najlepiej 😊

Trzymajcie się zdrowo 💗💗💗


wtorek, 13 lutego 2024

U weterynarza, ale innego

Kocie sprawy nie odpuszczają mnie na krok. Chociaż oczywiście do zaangażowania wielu innych to mi bardzo daleko... Pisałam niedawno o kotku, który mieszka w budce pod blokiem 
u nas i że kontaktowałam się z pewną panią z jednej z kocich fundacji w moim mieście.
Machina została w końcu puszczona w ruch, jak to się skończy - nie mam pojęcia, oby jak najlepiej dla koteczki. Tak, bo to koteczka, a nie kotek. Ja ją karmię codziennie rano koło siódmej i póki było ciemno, to nie widziałam dobrze, co kocię pod ogonkiem ma. Kiedy zaczęło robić się jaśniej, to mi zaczęło się wydawać, że to jednak kotka jest, a nie kocurek.
I dzisiaj udało się nam złapać kicię i zawieźć do weterynarza na szczepienie przed kastracją. Dostała szczepionkę na parwo, kalcio i jeszcze jedno - skojarzona. Potem będzie odrobaczenie, chociaż w grudniu dostała krople na kark i za jakieś trzy tygodnie kastracja. Bo pani z fundacji musi mieć miejsce, żeby ją po tej kastracji przetrzymać. Ja niestety nie mam takiej możliwości, sąsiadka również.
Możliwe, że znajdzie DOM, chociaż pani sąsiadka tak się do niej przyzwyczaiła, że sceptycznie trochę podchodzi do tego pomysłu, ale zobaczymy. Kicia rokuje na oswojenie, nam daje się głaskać, mojego męża też zna, zaczepia też inną sąsiadkę z psem, chce się z nim bawić ... do tego jest bardzo rezolutna i niezależna, bo od małego radzi sobie w tym naszym blokowisku.

Ja ze swoim pesymizmem też mam mnóstwo wątpliwości, że się wszystko uda, no ale może 
i tym razem tak.

Kicia rzucała się trochę w kontenerku, na koniec walnęła kupę z tego stresu, ale kontenerek był plastikowy, więc do umycia i wytarcia prosty.
No i nos sobie trochę obtarła o ten plastik :(
Mam nadzieję, że jutro rano przyjdzie do mnie na jedzenie...
I tak mi mija drugi dzień ferii.

Wczoraj po południu, kiedy w końcu przestało padać poszłam na kijki i jak już wracałam, niebo się nieco przejaśniło i zrobiłam kilka zdjęć. Tzn. na zdjęciu jest bardziej czerwone, 
a w rzeczywistości - mojej ;) było tej czerwieni mniej.

Trzymajcie się zdrowo :)




sobota, 10 lutego 2024

Odpoczynek? Mam nadzieję.

To mamy ferie. W końcu, w ostatnim terminie, który ma swoją wadę taką, że trzeba nań dłużej poczekać. Bo tak poza tym - jest ok.
Póki co, szykuję się na studniówkę. Miałam nie iść, bo organizatorzy trochę zadymili, kogo zaprosić, a kogo nie, ale potem komitet organizacyjny zmienił skład osobowy i podejście. 
W sumie powinno być to święto całej szkoły, a wychodzi różnie. Może trochę o tym później napiszę.

Franio na razie w miarę ok. Oby tak zostało, ale pożyjemy, zobaczymy. Chyba czuje wiosnę, bo od wczesnych godzin rannych lub późnych nocnych potrafi urządzać harce i miauki. A potem oczywiście śpi.
Ale cieszę się, że jest zdrowy.
No i mam nadzieję na częstszy ruch, choćby i nad nasz Zalew, oczywiście wszystko wyjdzie 
w praniu.

Trzymajcie się zdrowo 💗💗💗

środa, 31 stycznia 2024

Podsumowanie stycznia, chociaż chwalić się nie ma za bardzo czym

Rozpisałam się w tym miesiącu, jak nigdy ;)

Cóż. Najpierw Franio. Wczoraj rano rzygnął se w chodniczek w sypialni. Rzyg był w formie śliny, karmiony był tylko karmą hypoalergiczną, która powinna mu służyć i poprawiać trawienie. Tyle, że Franio niezbyt ją lubi. Jadł, bo nie miał wyjścia, a potem takie kfiatki.
W desperacji dostał łyskasa, bo stwierdziłam, że albo w jedną albo w druga stronę to pójdzie. No i wymiotów po tym nie ma. Dzisiaj dotarła karma intestinal, która Franiowi lepiej wchodziła, więc na razie będzie ją dostawał i czasem łyskacza. Taki mam plan, a co z tego wyjdzie - czas pokaże.

Dawno nie robiłam podsumowania ... Niestety ostatnie miesiące są bardzo trudne dla mnie i nie chce mi się nigdzie wychodzić. Kończę pracę najczęściej o 15 i nie, nauczyciele nie pracują tylko trzy godziny dziennie ... i kiedy wracam jest już ciemno, często padał deszcz ... I tak naprawdę wyszarpywałam te aktywności w sobotę lub niedzielę, jak się dało. A to wszystko malutko. Trochę ratuje mnie chodzenie pieszo do pracy, 2 km w jedną stronę.
Tak więc w styczniu aktywności ruchowej nazbierało się - według wskazań zegarka - 49,3 km 
i tylko 8 wyjść z kijkami. Dystans na podstawie liczby kroków to 185 km, czyli jakieś 6 km dziennie. Oczywiście zegarka nie noszę non stop, więc te dane nie są do końca miarodajne.
Od tygodnia mamy nowy plan i w jeden dzień kończę pracę o 12.30. Aż mi dziwnie tak wcześnie z pracy wychodzić ;)
Ale może ten dzień wykorzystam na jakieś treningi.
Teraz w sobotę będzie trening, bo wybieramy się na zawody do Poznania, 5 km. Nie zamierzam jakoś bardzo się nadwyrężać, bom starsza pani już i poza tym trochę mi sił brakuje.

Poniżej zdjęcia z wczoraj. Było trochę mroźnie, ale ładnie. Zdjęcia z rzeką są z mojej trasy do pracy, te słoneczne - znad jeziora, a dwa zaśnieżone z lasu - z niedzieli.

Trzymajcie się zdrowo :)






sobota, 27 stycznia 2024

Franio 💗💗💗

Donoszę zatem uprzejmie, że mamy progres, jeśli chodzi o zdrowie Frania. Tydzień temu było załamanie, wymioty i wieczorna wizyta pani naszej weterynarz ... ale się uspokoiło.
Oby na dłużej lub stałe, takie to są moje życzenia na dzisiaj.

O tym, że Franio czuje się dobrze świadczy dopominanie się częste o jedzenie, budzenie mnie w nocy koło 3-4, bo jest głodny, no i nie chowa się w zakamarkach, tylko śpi na swoich miejscach i przytula się do mnie. To budzenie mnie oczywiście dobija, bo kot jest namolny jak mucha latem i dzisiaj wstałam o trzeciej, żeby dać mu trochę jeść. A rano okazało się, że łojciec też wstawał, miska była pusta, kot głodny, to mu trochę nałożył. Umie się ta nasza kocina ustawić. A ja jestem niewyspana.
Przeszliśmy na karmę weterynaryjną, mam nadzieję, że będzie dobrze.

Zeszły tydzień był ciężki, bo wystawianie ocen i rada klasyfikacyjna ... ale jakoś przeszło.

Ferie mamy dopiero za dwa tygodnie, ale czas szybko zleci.

niedziela, 21 stycznia 2024

Franio - ciąg dalszy

Kiedy wczoraj po południu Franio zaczął znów wymiotować, napisałam smsa na służbowy telefon naszej lecznicy i wieczorem mieliśmy wizytę domową. Franio nie był z pewnością zachwycony, bo dostał inne leki w zastrzykach, niestety, ale co mieliśmy zrobić.

W nocy jeden rzyg, ale potem spokój. Rano domagał się jedzenia, dostał gotowanego indyka - trochę ... ale cwaniaczek z niego jest i spryciarz mały, bo wyszłam na parę minut, by nakarmić tego naszego bezdomniaka, a Franio miaukolił Chłopu memu, że ten wstał i dał mu kolejną porcję. Niedużo, ale zawsze. Bo nie wiedział, że ja mu dałam.

Potem jednak dawałam mu tylko indyka z puszki z karmy weterynaryjnej, która mu tak średnio smakuje. Ale tak mi pani wet kazała, więc tak będę robić.

I tak do tej pory jest spokój, chociaż czuję się jakbym na bombie siedziała.

Kot na razie zachowuje się normalnie, przytula się, mruczy, zobaczymy co dalej. Ale widzę, jak chodzi taki z lekka oszołomiony, może go tyłek od zastrzyków boli, no i schudł. A on sam 
w sobie grubasem nigdy nie był, bo nie ma tendencji do tycia. Lekko się zaokrągli i to wszystko.

Wpieram go również energetycznie na tyle, na ile umiem. Na pewno mu tym nie zaszkodzę.

Cóż, zobaczymy, jak to będzie.

Dzisiaj od rana świeciło słońce u nas, pojechaliśmy w końcu do lasu na kijki. Spacer trochę smutny, bo tak zwani leśnicy niszczą go na potęgę. Nie dość, że kilka lat temu zniszczyła go wichura, to teraz robi to ludzka chciwość. Smutne to i tendencja obejmuje cały kraj, nie tylko 
u nas przecież.

Wczoraj wiał u nas silny wiatr i powodował zwiewanie śniegu z pól i tworzenie się zasp, przez co drogi stały się nieprzejezdne. Część z nich.

Pojawiły się komentarze, że kiedyś to były zimy, ludzie jeździli i jakoś nikt nie narzekał. Oczywiście, ale na polach stawiano płotki, siatki, było więcej krzaków, które ten śnieg zatrzymały. A po tak zwanym odzyskaniu tak zwanej niepodległości w 89, wraz z zakładami pracy, zniknęły również i ta osłony. A krzaki powycinano, bo przecież trzeba zaorać każdy cm pola. O równowadze nie ma tu mowy. Podobnie jak w edukacji, czy polityce, czy innych dziedzinach życia. Dualizm. Jak nie popierasz A, to z pewnością jesteś zwolennikiem B. Jak nie A to musi być B. I tak w kółko się kręcimy, goniąc własny ogon. Ktoś na tym korzysta, a tracimy my wszyscy: zwolennicy A, zwolennicy B i ci, którzy stoją pośrodku i przyglądają się temu cyrkowi. Bo wszyscy jedziemy na tym samym wózku.

A mi zależy teraz na tym, żeby mój kot był zdrowy, a ja miała siły i chęci do życia.

Trzymajcie się 💖🧡💖

sobota, 20 stycznia 2024

Żeby z kotem nudno nie było

to od jakiegoś tygodnia nie możemy ustabilizować Frania jedzeniowo. Pojawiły się pieniste wymioty i mimo podawania leków, pojawiają się do jakieś dwa dni.
Nasza weterynarz stwierdziła, że to na tle alergicznym, od karmy. Podajemy więc, czy raczej czynimy próby karmienia Frania karmą weterynaryjną, taką monobiałkową, która mu oczywiście średnio smakuje - nie wiedzieć czemu ... Jest z indykiem i żeby lepiej jadł, dostał też gotowanego indyka dzisiaj i wczoraj.
Niestety po południu był rzyg.
Wieczorem ma przyjść pani weterynarz i podać mu jakiś inny lek.
Miał robione badanie krwi - rozszerzone, po tych pierwszych wymiotach, wyniki trzustkowe wyszły podwyższone.
Od kilku dni dostaje antybiotyk w zastrzyku, dzisiaj też ...
W sumie, to nie wiem, po co to piszę i to tak chaotycznie. Ale zostawię, jak jest.

Wczoraj byłam na targach Polagra Premiery w Poznaniu i odkryłam, że jedna z firm, która sprzedaje ciągniki i różne maszyny budowlane, ma w swoim logo dzikiego kota. Bardzo mi się spodobało i wcześniej nie widziałam go chyba nigdy.



Zdjęcia są takie sobie, bo mój aparat w telefonie głowy nie urywa, a tam w hali oświetlenie różne. Ale kota dobrze widać :)

Trzymajcie się zdrowo :*

PS. Zajrzałam do postów ze stycznia 2023, a tam pisałam, że Franio jest po operacji usunięcia zębów, podczas której musiał być reanimowany. Także, ten ...


niedziela, 14 stycznia 2024

Dylematy z kotem, chociaż nie powinno ich być

I pyknęły dwa tygodnie nowego roku, jak zawsze od kilku lat - nie wiadomo kiedy i jak. 

Ale ja w innej sprawie - napiszcie mi, że dobrze myślę, proszę...
Otóż latem do naszego śmietnika zaczął przychodzić mały dzikusek. Kiedy go zauważyłam, to mi serce stanęło, bo niestety nie mogłam go zabrać do domu, a do tej pory nikt mi nigdy 
w takich działaniach nie pomógł, bo kiedykolwiek prosiłam kogokolwiek o pomoc, to było, że nie mają miejsca. Rozumiem to, ale ból został.
Zaczęłam dokarmiać malucha, zrobiłam też dokładniejszy wywiad na jego temat, pisząc na którymś z lokalnych stron na fejsie. Okazało się, że urodziła go dzika kotka dwa bloki dalej 
i przyprowadzała go tutaj, do śmietnika, żeby sobie szukał jedzenia tu, a nie był konkurencją tam. Mały bystry, ruchliwy i bardzo skoczny. Zaczęłam go dokarmiać.

Potem okazało się, że pani sąsiadka z naprzeciwka, mieszkająca na parterze, również go dokarmia, co więcej, wystawiła dla niego transporterek przed swoim balkonem, żeby miał miał gdzie się schować, bo lato było przecież takie sobie pogodowo.
Maluch sobie panią sąsiadkę upatrzył i koniec końców ma w tej chwili budę i karmi go pani sąsiadka, fryzjerka i ja. Ja jestem od porannego odpasu, czyli przed pracą, a także w dni wolne, o godzinie około siódmej idę do niego z butelką gorącej wody i jedzeniem. Woda służy mi do umycia misek i ogrzania ich.
Pani sąsiadka chciałaby go do siebie zabrać, ale ma już kotkę, która nie była zadowolona 
z intruza, a mały zareagował bardzo źle, kiedy znalazł się w pomieszczeniu. Zaczął szaleć po prostu. Sąsiadka jest starszą osobą i nie ma możliwości izolacji kotów z powodu małego mieszkania.
Ale kotek trochę się oswoił, do niej najprędzej, łasi się, nadstawia głowę do głasków, chce się bawić, tylko że z pazurkami wyciągniętymi na wierzch ... Od kilku dni domaga się głasków również i ode mnie. Bo tak to nie pozwalał się mi dotknąć, chociaż blisko mogłam podejść.
I wczoraj pojechaliśmy z Chłopem mym do pewnej pani, która również pomaga kotom w naszym mieście, z koleżanką założyły niedawno fundację, a my zawieźliśmy jej styropian i taką styropianową budkę, która przejściowo była schronieniem dla naszego przyblokowego kotka.
Pani ta pokazała nam kotki, które w kenelu są na kwarantannie, no i koci pokój w domu, chwilę porozmawialiśmy i ona zaproponowała, że wezmą naszego kotka na tymczas, wykastrują 
i znajdą mu dom.
I napiszcie mi teraz, że to dobry pomysł .... co? Bo mi żal malucha, który z totalnej wolności trafi na początek do kenelu i będzie mu tam źle. Wiem, to niezbyt dobre myślenie, bo przecież na tej wolności może spotkać go milion nieszczęść i tyle sobie pożyje.
Poza tym, muszę porozmawiać z sąsiadką, bo to ona jest jego główną opiekunką - jutro to zrobię, a nie będę brać kota bez jej wiedzy i zgody i udawać, że kotka nie ma i gdzieś pewnie zaginął, bo byłoby to podłe w stosunku do niej.
A i tak chciałyśmy go wykastrować, jak się trochę ociepli.
Ale dobrze myślę, że jest to szansa dla małego na najlepszy dom na świecie? Mimo, że będzie mu źle na początku, a przecież to taki bardzo mądry i rezolutny kot jest.
Ma wtedy szansę pożyć długo i szczęśliwie ze swoją rodziną, która będzie o niego dbać i się 
z nim bawić, przytulać, głaskać. A na dworze cóż - głupi ludzie, psy, samochody, trutki, inne kocury. 
To wszystko wiem, ale i tak za dużo chyba wymyślam.