sobota, 28 kwietnia 2018

Jak to mało kobiecie, czyli człowiekowi do szczęścia potrzeba

Z utęsknieniem czekałam na te kilka wolnych dni, ponieważ ostatni tydzień to istne szaleństwo 
i apogeum zmęczenia. Mojego.
Czwartek był ekstremalny, ponieważ jak wyszłam z domu o 7.30, tak też wróciłam doń o 7.30 - tyle, że wieczorem. Kot rzucił mi spojrzenie z kolekcji: "Jesteś pewna, że nadal tu mieszkasz?", 
w głowie się kręciło, jakbym była po spożyciu, a w perspektywie czaił się podobny piątek. Już od samego myślenia i perspektywy nic się nie chce.
Odwołałam na szczęście popołudniowe zajęcia w szkole językowej, które dobrze byłoby dociągnąć do końca czerwca i z bólem głowy, oraz szumem jak po alkoholu, zakończyłam te szaleństwa. W piątek.
Za to dzisiaj - pełnia szczęścia :)) Rano nigdzie nie musiałam iść, potem spokojnie na zakupy, potem ze spokojem załatwienie ubezpieczenia OC i mieszkania, przebranie kota w klosz, spacer, przebranie kota w ubranko i tak sobie dzień mija.
Stwierdziłam, że mało człowiekowi do szczęścia trzeba, ale nie przeżywając takiego ekstremum, chyba bym tego szczęścia nie poczuła.
Taki paradoks ;)
Wiem doskonale, że opisany tryb życia nie jest dobry. Niestety mam w tej chwili niewielkie pole manewru, żeby to zmienić, mogę oczywiście zrezygnować z pracy, walnąć te dojazdy i wszelkie inne dodatkowe zajęcia, ale cóż ... póki co, rachunki do płacenia są, jedzenie kupić trzeba, kotu również, leczenie tego ostatniego też trochę kosztuje, chociaż nasza pani wet nie na każdej wizycie bierze od nas kasę - chwała jej za to :)) Życie ...
W poniedziałek miałam jechać na dwie godziny do pracy, ale po raz pierwszy w życiu jestem dojeżdżająca i mi się upiekło ;) dobre kobiety rzekły, że mam nie przyjeżdżać, one w razie czego powiedzą, że byłam i pokręcą się za mnie po szkole ;)
Pisząc powyższe mam na myśli moje lata podstawówki i liceum, które to szkoły kończyłam 
w moim mieście. Trafiłam albowiem do szkoły podstawowej pod nazwą Zbiorcza Szkoła Gminna - większość wie, o co chodzi ;) i do klasy właśnie z dojeżdżającymi. Czy bardziej - dowożonymi autobusami z pobliskich wiosek.
Klasa licealna - połowa koleżanek mieszkała poza naszym miastem i zawsze, kiedy trzeba było przyjść po południu na coś tam, albo w sobotę dodatkowo, to kto przychodził? Noooo ..... my. Miejscowi. Bo reszta nie miała czym dojechać, rzekomo.
Tak to było.
Mam też nadzieję na wyjazd kilkudniowy nad morze. Tylko nie wiem, kiedy, bo Chłopu nie wie, kiedy będzie miał wolne. Ot, takie igraszki dorosłych ludzi z dorosłymi ludźmi ... w pracy, zawodowe igraszki ;)
Kota zabieramy ze sobą, bo nie zostawimy go nikomu ze smarowaniem rany, a poza tym jego niania i tak wyjechała.
Wiosna tak szybko leci, że ledwo jedno zakwitło, to już przekwita i następne leci. Ot, rzepak chociażby. I bez ostatnio się rozhulał.
Ja jednakże chcę pokazać kilka zdjęć sprzed 2-3 tygodni, czyli kwitnące mirabelki - piękne były, wczesne tawuły - u nas jeszcze nie kwitną, a te poznańskie już przekwitły i takie tam inne forsycje ;)
To zaczynamy, wczesna wiosna, 35 zdjęć ;)





Dopiero na powiększeniu zauważyłam nitkę ciągnącą się od wyraźnego pąka ;)




Budynek w głębi, to remontowana nastawnia


Wczesna biedroneczka, petronelka po naszemu ;) 
O wiele piękniejsza i subtelniejsza od tych egzotycznych.



Widok, jak na pustyni ;) a to tylko remontowane tory kolejowe 
...tam w głębi





I tak sobie remontują jedną z główniejszych linii kolejowych. 
Pociągi na razie tędy nie jeżdżą.


Młodziutki krwawnik m.in.




Wydaje mi się, że forsycja w tym roku, kwitła szczególnie obficie

Drzewo mirabelkowe, już dawno przekwitło. Kilka dni, potem deszcz i po kwiatach




Forsycja z brzydalem ;) obok naszego sklepu.

Ulubione moje tawuły, też już w tej chwili przekwitły. Cieszyły moje oczy w Poznaniu. 
Chadzam tędy z dworca do pracy i z powrotem, jeśli mam dużo czasu i nie jestem padnięta.



A to już wiśnie ...



Udanego wypoczynku wszystkim życzę :)

PS. Co do kota:
Wczoraj pani wet wymyśliła sposób, żeby kotu mógł kołnierz nosić ( więcej powietrza i szybsze gojenie ma to spowodować), a nie miał dostępu do rany i nie kombinował ze ściąganiem tegoż. Otusz - założenie go na odwyrtkę. Jakoś to zaakceptował - powiedzmy ... przy nas nie ściąga, ale ...
Oczywiście na noc i kiedy nas dłużej nie ma - kotu znów w ubranku ...
Bo przy kloszu kombinuje, jak życie pokazało i mając dużo czasu - spokojnie ściągnąłby go 

( dzisiaj wyszedł był sobie na balkon i tak sprytnie oparł kołnierz o szczebelki, że powolutku, powolutku ... uwolniłby się od znienawidzonego ustrojstwa), a ranę rozlizał ...i całe leczenie poszłooooo by w pizzzzzz ...... du. 
Od lutego, zresztą.

wtorek, 24 kwietnia 2018

Ziołowa sobota

Sobotni dzień był wreszcie taki,  jak miał być. Słoneczny, aktywny, spędzony na powietrzu wśród zieleni i względnej ciszy. ( Swoją drogą, czas zapier ...... jak głupi. Posta tego zaczęłam pisać 
w niedzielę i nie miałam kiedy skończyć ...)
Wybraliśmy się w końcu na wycieczkę rowerową, chcąc przy okazji uszczknąć sobie jakiegoś zielska, które Matka Natura tak obficie przed nami rozsypuje ostatnio. Mieliśmy również nadzieję, że załapiemy się na sok z brzozy, ale nic już z tego, listki się pojawiły i cenny ów płyn, drzewo zachowuje dla siebie.
Miejsce, w które się wybraliśmy to obecnie teren tak zwany inwestycyjny. Ale, że są jakieś tarcia w sądach co do własności, czy nie wiem czego, teren jest zazieleniony, zadrzewiony, sarny też się trafiają .... A kilka lat temu było tam gospodarstwo, po którym zostały zwalone ruiny. I dobrze, niech się ludziska po sądach bujają, te niech mielą długo, dokładnie i powoli, a my korzystamy.
Wygląda to tak:





Lipa, brzozy, czarny bez .... wygląda to przygnębiająco trochę, ale co zrobić.
Doszliśmy do zagajniczka widocznego na ostatnim zdjęciu, żeby negocjować z  brzozami. Nie udało się, trudno. Przyjęliśmy to ze zrozumieniem.
Ale zdjęcia można porobić, nawet pociąg się załapał ;)



A potem narwaliśmy, co łąka dała: szczawiu, krwawnika, mniszka ....


Rośliny, które kiedyś pracowały dla swoich gospodarzy, a dzisiaj z uporem maniaka i czując zew natury, ciągle i ciągle się odradzają:





I towarzyszące im tak zwane chwasty - dzisiaj wszyscy jadą na jednym wózku:

glistnik jaskółcze ziele
przytulia czepna
bluszczyk kurdybanek

Z tym ostatnim - ciekawa historia nas później spotkała :)) W tym miejscu było go niewiele, więc zostawiliśmy go w spokoju, niech się rozrośnie, to może później zbierzemy. Wracając, wstąpiliśmy na działkę do znajomych, byłam tam po raz pierwszy. Weszliśmy - cudne miejsce, podzielone na strefy zabawy i wypoczynku, oraz ogródek ... a w strefie boiskowej - pełno kurdybanka :)))) 
Oczywiście pozwolono mi go zebrać, nie wszystko oczywiście pozrywałam, tyle tego przecież było :))
Kolejny pociąg się załapał ...




A w domu:


pokrzywa

Ze szczawiu powstała zupa, a reszta poszła na sałatkę. Bardzo dobra była :)
A bluszczyk się suszy i parzymy z niego herbatkę. Bardzo dobra jest, lekko cytrynowa.
To był piękny dzień, szkoda, że praca, dojazdy zajmują tyle czasu, że trudno wyrwać się przed siebie. Pewnie, dla chcącego nic trudnego ...