ale już nie tak radosna, póki co.
A dlaczego ją opisuję? Bo tak.
Zdarzyło się dzisiaj, kiedy byłam jeszcze w szkole. Dzwonek na przerwę przed ósmą godziną lekcyjną. Wyszłam na dyżur, który mam przed wejściem do budynku szkoły. Stoję, świeci piękne słońce, nagle widzę dziewczynę, która niesie małego, czarnego kota.
Co się okazało? Szła do koleżanki i znalazła to małe nieszczęście na ulicy, przy naszej szkole. Małe nieszczęście nie mogło ruszać łapką, miało mokry tył, jakby się obsikał i na tym zasikanym futrze muchy złożyły jaja. Na szczęście musiało to stać się niedawno, bo larw nie było. Nie miał też widocznych ran zewnętrznych.
Serce mi stanęło, bo tak naprawdę to nie wiedziałam, co robić. Dziewuszka nie z naszej szkoły nawet, ale z rozpaczą w oczach mówi, że przecież nie mogła tego kota tak zostawić.
Koniec końców, jedna z moich koleżanek dała nam karton dla kota i powiedziała, że trzeba zadzwonić do Straży Miejskiej, albo do schroniska, bo gmina ma obowiązek zaopiekowania się bezpańskimi zwierzętami, kiedy tej pomocy potrzebują. Zadzwoniłam więc do Straży, na szczęście w naszym mieście można się do nich w miarę szybko dodzwonić. Pani strażniczka miejska powiedziała, że zawiadomi schronisko i ktoś po tego kota przyjedzie. Zabrałam więc malucha z kartonem do klasy - akurat miałam lekcję z klasą, do której chodzi dziewczyna, która adoptowała kota spod sklepu, chwilę poczekałam i pani strażniczka mi oddzwoniła, że pan ze schroniska zaraz podjedzie.
Wiem, kto to jest, bo nasza mieścina znowu nie jest tak jakoś duża .... zabrał kota do lecznicy, która ma podpisaną z gminą umowę...
Wieczorem dzwoniłam tam, żeby się spytać, co z kotem ... miał prześwietlenie, złamana kość udowa, będzie miał robiony zabieg operacyjny jutro/pojutrze. I z tego, co zrozumiałam, to raczej
w Poznaniu. Powinno być dobrze.
Może jutro spotkam pana weta, to może mi więcej powie niż przez telefon i to kilkanaście minut przed zamknięciem lecznicy.
Wrzuciłam informację na naszą lokalną stronę, ale wątpię, żeby znalazł się właściciel zwierzaka. Zwłaszcza, że ma w perspektywie kosztowne leczenie. Cuda czasem się zdarzają, jakkolwiek tu w to powątpiewam.
Oby ta operacja się udała, kot nie cierpiał i znalazł najlepszy dom na świecie.
Oczywiście najlepszy byłby mój, bo serce moje rwie się do tego czarnego futra, ale nie da rady, bo Franio dostałby wścieklicy pewnie. Kotek może mieć około 5-6 miesięcy na moje oko. Jakiej jest płci - nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że kocurek.
Pomyślcie o nim ciepło, proszę.
A tu, u naszej koleżanki blogowej, Hany - taka śliczna kicia do adopcji. Może ktoś? Jak wiecie, do dobrego domu dojedzie :)