piątek, 28 września 2018

Jak (nie) zostaliśmy domem tymczasowym

Ale jestem zmęczona dzisiaj ... Niby nic nadzwyczajnego, to zmęczenie, ale dzisiejsze jest inne. Po kolei jednakowoż.
Piątki mam tak ułożone, że na  popołudnie idę do pracy, do internatu szkolnego. Mogę się więc spokojnie wyspać, ogarnąć więcej w domu i takie tam ...
Dzisiaj było zupełnie inaczej. Zaraz po siódmej rano - telefon. Patrzę - mąż. 
Z wiadomością, że na dworcu, na peronie znaleźli po przyjściu do pracy małego kotka. Kotek bardzo lgnący do ludzi i pierwsza myśl - jakaś menda go wywaliła ... Kotek zadbany i rezolutny. 
Chłopu mój wraz z drugim kociolubnym współpracownikiem zabezpieczyli kicię, poszukali karton, zorganizowali prowizoryczną kuwetę i dali jeść ... 
A ja powrzucałam ogłoszenia do netu, że szukamy kici domu. Do tego wysłałam wici do naszej Bonusowej niani i jeszcze do innej koleżanki z pracy. No i po jakimś niedługim czasie dzwoni niania z informacją, że jedna nasza uczennica jest zainteresowana. A potem druga koleżanka, że ktoś z nauczycielstwa jest zainteresowany. Na to wszystko Chłopu mój z rozmaślonym głosem, że koteczka jest miziasta, cudowna, kochana, łasi się, mruczy i co nie tylko.
Ja na to - dobra. Jeśli Franio zaakceptuje małą, to może zostać u nas, a jeśli nie - co było tak prawie w 100% pewne, to przechowamy ją i znajdziemy dom.
Umówiliśmy się, że mąż przywiezie maludę i spotkamy się u weta, a potem zawieziemy ją do domu i zobaczymy, co dalej.
Chętna koleżanka byłaby fajnym domem, ale ten jej dom jest wychodzący i leży przy ruchliwej drodze ... Do wiosny przetrzymałaby kotkę w domu, ale potem drzwi od tarasu są otwarte, na ogród, co prawda, ale kotu nie wytłumaczysz, że ma iść w pole, a nie na drogę... 
Rozmawiałam z nią najpierw ... a po południu zadzwoniła do mnie ta uczennica. Że jest zainteresowana, że mieszka w bloku i kicia wychodzić nie będzie. Namendziłam jej 
o zabezpieczeniach balkonu, okien, dziewczyna rezolutna, no i zawieźliśmy jej kotkę.
Z bólem serca, bo kicia jest cudowna... Cudowna ... 
Ale Franiu się zestresował, nasyczał na nią, mała się na niego zjeżyła ... gdybyśmy mieli większe mieszkanie lub dom, to można by ich rozdzielić i próbować zaprzyjaźnić. Z drugiej strony jednakże, u Gosianki takie próby następowały i nic z tego. Po prostu Franio to koci jedynak i już. Tak, jak został u Gosianki prawidłowo zdiagnozowany.
Z racji takiej, że kicia nie mogła na tym dworcu zostać, musieliśmy ją wziąć do siebie, choćby na trochę.
Zawieźliśmy koteczkę do jej nowego domu, głowa mnie od tego wszystkiego rozbolała ... 
Mam nadzieję, że będzie jej tam dobrze.

Nie koniec to jednakże tej historii. 
Jakby emocji było mało.

Zaczęłam na fejsie edytować tekst mojego ogłoszenia i zauważyłam, że pewna fundacja go udostępniła - na moją prośbę. No to piszę do nich, żeby usunęli post mój, bo kotek znalazł dom.
I pacze na messengera, że ktoś obcy - jakaś kobieta się do mnie dobija.
No dobra, sprawdzam tę panią, a ona mi pisze, że to .......ich koteczka. Że oni mieszkają kawałek od torów, mają gospodarstwo i rano zauważyli, że koteczki nie ma....
Cóż robić, odpisuję, że skontaktuję się z nowym Personelem kici i jutro ją przywieziemy 
z powrotem. Porywaczami nie jesteśmy przecież.
Pani mi na to się pyta, czy koteczka będzie na dworze, czy w domu. No to podałam jej mój nr telefonu z prośbą, by zadzwoniła.
Porozmawiałyśmy, pani zgodziła się, żeby koteczka została tam, gdzie już jest, bo i tak poszłaby do adopcji ...
Ufff ....
Okazało się, że mają kocicę, która urodziła 7 kociąt, z tego 5 już wydali, a dwa zostały. Widocznie mała wędrowniczka postanowiła wziąć sprawy w swoje łapki i samodzielnie poszukać odpowiedniego domu.
Przelazła skubana, ładny kawałek przez tory i tam została znaleziona przez mojego Chłopa i jego kolegę...
Że jej żaden pociąg nie walnął, pies nie zjadł, to cud ...
A kocica jej szukała, tylko, że mała była już zabezpieczona w kartonie.
Kto by pomyślał ....
Dlatego była zadbana i miziasta, bo miała dobry dom.
Przy okazji rozmowy z tą panią, wypłynęła sprawa kastracji kotki - matki ... Podałam jej namiary na nasze panie wetki i mam nadzieję, że do tej kastracji dojdzie, bo zadbana kotka jest bardzo płodna. Mimo hormonalnych zastrzyków ...

Wszystko to mnie wykończyło... Smsy z nowego domu są optymistyczne ... 
Chcę wierzyć, że Mała będzie żyła tam długo i szczęśliwie, a uczennica ta jeszcze parę lat do naszej szkoły pochodzi ( jest w klasie I) i będzie okazja obserwować to "długo i szczęśliwie".

Mało we mnie wiary i optymizmu w cokolwiek, tak ostatnio, ale nie mam wyjścia. 
Koteczka nie mogła u nas zostać ... widocznie tak miało być, że poszła sobie z gospodarstwa 
w świat ...
Do większego miasta i do domu, a nie na dwór, czy gdzieś do stodoły.
Rezolutna i nie bojąca się niczego ...

poniedziałek, 24 września 2018

Drugi, trzeci i kolejny ...

Tygodnie mijają jak szalone. Jeden po drugim. Pogoda z tropikalnej zmieniła się w arktyczną, serce czasem boli i w jakieś dziwne kołatania wpada ...
Okazało się również, że Franio musi być na diecie, ponieważ ma złe wyniki trzustkowej lipazy. 
I tak nie szaleliśmy z jedzeniem, kiedy do nas przyjechał ... Gosia zrobiła mu badania krwi przed jego przyjazdem do nas i były ok.
Po kilku dniach napisała mi, że zleciła zrobienie jeszcze owej lipazy, nauczona doświadczeniem ze swoją kicią - znajdką, której chciała jedzeniowo nieba przychylić, a tu się okazało, że tak nie można. I trochę to trwało, zanim kolejny wet, czy raczej koleżanka wetka trafiła, co może koteczce dolegać.
No i Franio ma to samo.
Jakbyśmy mało mieli wizyt w gabinecie i problemów zdrowotnych Bonusa. Tak dramatycznie zakończonych.
Franio, oprócz rzygnięcia ze dwa razy, czuje się chyba dobrze. Jak tylko ten wynik przyszedł, je tylko gastro Royala mokrą i suchą. Nic więcej.
Za jakiś czas, jeśli nie będzie wymiotów - bo wtedy od razu, powtórzymy badanie krwi.
Wizytę u pani wetki zaliczyliśmy. Przedstawiliśmy jej nowego pacjenta wraz z jego wynikami - mina się jej trochę wydłużyła, ale co tu się kobiecie dziwić ... Na razie żadnych gwałtownych ruchów, tylko dieta.
Co i tak jest siedzeniem na bombie, jak dla mnie.
Franio bardzo się wizytą zestresował. Trudno go było wsadzić do transporterka, zwiał nam stamtąd - w domu, ale w gabinecie był grzeczny, trochę zaprotestował podczas czyszczenia uszu ... w domu był foch gigant. Usiadł sobie na balkonie i na nas nie zwracał uwagi.
A na drugi dzień bacznie mnie obserwował, czy aby znowu transporterka nie wyciągam. Wyspać się biedak nie mógł. Trochę mu po południu odpuściło.
W niedzielę, kiedy zobaczył, że zbieramy się z Chłopem do wyjścia, profilaktycznie czmychnął do szafy w sypialni, a po odkryciu jego kryjówki - pod łóżko. I bacznie się nam przyglądał, czy aby znowu transporterek w robocie nie będzie ... ehhhh ....
I tak jest.

piątek, 14 września 2018

Kolejny tydzień ...

Mija drugi tydzień, odkąd Bonusa z nami nie ma i tydzień, odkąd Franio z nami zamieszkał.

Chyba nienajgorzej rudaskowi u nas ... je, bezbłędnie załatwia się do kuwety, bawi się, śpi, trochę nas w nocy, czy o świcie budzi ...
Te zabawy cieszą bardzo, bo świadczą, że kot czuje się bezpiecznie i nie ma potrzeby utrzymywać li i jedynie czynności życiowych. Zdecydowanie preferuje wędkę, żadne piłeczki nie wzbudziły w nim zainteresowania, póki co.
Rzuca się na wędkę z wielkim zaangażowaniem i zapalczywością. Kotłuje się na kanapie 
z piórkami, a potem zeskakuje i w dzikich susach przemierza całe mieszkanie, wskakując na łóżko w sypialni i pędzi z powrotem, perfekcyjnie wyhamowując na oparciu kanapy w dużym pokoju.
Albo wlatuje pod łóżko w sypialni, a potem wystrzeliwuje spod niego i kończy bieg na perfekcyjnym wyhamowaniu - jak wyżej.
Zabawy długo nie trwają, jak to u kota. Zaczajenie, polowanie, odpoczynek.
No i dobrze.
Nie jest, póki co, kotem nakolankowym. Poniekąd. Bo wystarczy położyć się do łóżka, to kot mości się na człowieku. I tak potrafi godzinami leżeć, aż człowiek nie ścierpnie ;)
Na rączki też nie lubi.
Wita się radośnie, kiedy wracam z pracy. Ociera się, mruczy, wtula się, a potem towarzyszy 
w łazience :) Też się łasząc ...
To proludzki kot, który absolutnie nie nadawał się do życia na tej problematycznej wolności. 
I dobrze, że znalazły się osoby, które go stamtąd zabrały.

Mija też drugi tydzień mojej nowej - starej pracy...
Piszę konspekty na lekcje, jak niemalże za dawnych lat :)) Oczywiście bez tych bzdur, typu cele, czy poszczególne fazy lekcji. Sama treść jeno, bo muszę szukać informacji, powtarzać, na nowo uczyć, przypominać sobie i tak zrealizować temat, żeby miało to wszystko ręce i nogi.
Niektórzy uczniowie mają ogromną wiedzę praktyczną i dużą sztuką jest w tym momencie poprowadzić lekcję.
Nie wiem nawet, jak się teraz owe konspekty pisze. Jest tyle zmian, że mam co robić i nie zaprzątać sobie głowy bzdetami.
Zmiany dotyczą matur i egzaminów zawodowych, przy których kolejne ekipy grzebią i majstrują ochoczo i jak to zwykle bywa - nic lepiej nie jest. Nic to chyba nie daje ... tylko dezorientuje i ludzi wkurza.
Do tego godziny w internacie, o różnych porach dnia i różne są wtedy obowiązki. 
I tak to czas leci.

Wczoraj zaczęło padać. Dzisiaj też od rana leci ... Idę do pracy na popołudnie, więc rano mam dużo czasu.
Uczniowie jeżdżą, póki co do domu na weekend, więc o szóstej zamykamy wszystko ... Ale pewnie tydzień, dwa i będą zostawać, bo niektórzy mają kawałek drogi.
Chociaż pociągi jeżdżą dość często i szybko np. na północ naszego kraju ... 

Na razie odróżniam większość twarzy, ale zanim się nauczę imion i nazwisk, to minie trochę czasu.
Zawsze mnie to przeraża, aczkolwiek w efekcie i tak ich zapamiętuję.
Dobrze, że nauczycieli wszystkich prawie znam i pracowników, oraz teren :)

Udanego weekendu Wam życzę :)

piątek, 7 września 2018

Minął tydzień ...

jak Bonus od nas odszedł za Tęczowy Most, czy jaki tam on jest ...
Serdecznie dziękuję wszystkim za wpisy pod poprzednim postem ♥♥♥

A wczoraj w naszym domu pojawił się Nowy Kot. Tak naprawdę to nie planowałam kolejnego zwierzaka, bo choroba Bonusa, jego odchodzenie kosztowało mnie mnóstwo emocji.
Los bywa jednakowoż przewrotny.
Tak się jakoś zdarzyło, że dwa dni temu, albo trzy, napisałam smsa do naszej koleżanki blogowej Gosianki, że bylibyśmy zainteresowani adopcją takiego smutasa rudego, którego Gosia miała w domu tymczasowym.
Kot kilkuletni, błąkał się po jednym z wrocławskich osiedli, nikt go nie szukał, a widać było, że kot domowy.
Scenariusze mogą być różne ... najprawdopodobniej został z tego domu wykopany, bo np. jego opiekun zmarł, zachorował, rodzina chętnie mieszkanie przygarnęła, a kota won.
Albo dziecko się urodziło, a wiadomo, że koty są nosicielami wielu chorób, mogą to dziecko zarazić, podrapać, albo tętnicę przegryźć ...( wystarczy poczytać fora durnych mamusiek, 
a bardziej madek, pełne są bzdurnych teorii). Kota wydano może komuś, a ten ktoś kota won. Albo od razu won.
Ludzie to najpodlejszy gatunek na Ziemi. Nie wszyscy, rzecz jasna, ale wielu, wielu ...

W każdym razie smutas był jakiś czas u Gosi, został obejrzany przez weterynarza, założona została mu książeczka zdrowia i czekał na chętnych, którzy spróbują te smutki odeń odegnać.

No i trafili się jemu - my. Też smutni, dla których wiek kota jest atutem, a to, że nie lubi innych zwierzaków - nie przeszkadza, Bonus też nie lubił ...
Z Gosią i jej mężem spotkaliśmy się na nieczynnej stacji kolejowej w Zdunach. To sam koniec województwa wielkopolskiego. Dowieźli nam smutasa, żebyśmy nie musieli gonić te 200 km do Wrocławia i chwała im za to :) Smutas darł się przez całą drogę praktycznie - nic nowego dla nas. Bonus też się darł, bo nie lubił jeździć samochodem.
Uspokoił się na chwilę, kiedy wyciągnęliśmy go z wrocławskiego samochodu, ale kiedy został zapakowany do naszego - zaczął swój koncert na nowo.

Dostał od Gosi wyprawkę w postaci palety jedzonka i torbiszcza chrupek, oraz ogromnej kuwety, która ledwo nam się do łazienki zmieściła ;)
Okazało się też, że mamy jednakowe transporterki, więc nie przekładaliśmy delikwenta, jeden stresik mniej.

W domu kot się uspokoił, swój pobyt rozpoczął od zwiedzania mieszkania. Bez żadnego chowania się po kątach. Pobawił się nawet chwilę takim fruwającym motylkiem ... Łasił się do nas, mruczał, z zainteresowaniem wyglądał przez balkon ...
A najlepsze nastąpiło, kiedy udaliśmy się spać.
Smutas przytuptał za nami, ułożył się na moich nogach i parę godzin razem przespaliśmy.
Niezłe co?
Teraz odsypia nocne łazęgowanie, zwinął się w kłębek na mojej stronie łóżka i już nie podnosi głowy, kiedy tam po cichu zaglądam ...
No i dobrze ...
Oczywiście jedzonko zostało zjedzone, a kuweta ogarnięta z wszystkich stron, co świadczy 
o jego akceptacji nowego miejsca. Chyba czuje, że to jego dom. Na zawsze.

Jeśli chcecie sobie smutasa obejrzeć, to zajrzyjcie do Gosianki - poświęciła post na swoim blogu :) Tu.

Serce boli, dusza boli, ale ten Nowy Kot trochę te smutki rozgonił już.

Gosiu - dziękujemy za podwózkę smutasa i jego wyprawkę :)