poniedziałek, 29 września 2014

JASne, że coś tam szyję. Oraz coś o stosunkach damsko-męskich

Zgłosiłam się do Jesiennej Akademii Szycia, żeby mi maszyna nie zardzewiała i żeby nauczyć się czegoś nowego.
Do wczoraj trzeba było uszyć filcową torbę. Jako, że remont i weekendowi goście nie sprzyjały pracy twórczej, to dopiero wczoraj po południu zabrałam się za torbę, wierząc na słowo jej twórczyniom, że szyje się ją szybko i prosto. I faktycznie. Proces wytwórczy trwał do wieczora, od późnego popołudnia. Idealnie może mi nie wyszło, ale pierwszy raz szyłam z filcu i pierwszy raz torbę.
Zapinana jest na zamek, wielkość na zeszyt A4 mniej więcej. Planuję uszyć drugą, bo mi materiału zostało i obdarować nią bratową, która niedawno miała urodziny :)

Oto moje dzieło:




Następną rzeczą w JAS-iu ;) jest kuchenny fartuszek. Trochę inaczej szyty, niż ten na zdjęciu. Powyższy uszyłam Chłopu memu, kiedy chodził do szkoły kucharskiej i potrzebował takich akcesoriów na zajęcia praktyczne.

A dzisiaj, tak z rozpędu, skróciłam spodnie mojej mamy - zgłosiłam się na ochotnika wczoraj ;) Kupiła sobie nówki do sanatorium i trzeba było ciachnąć z 20 cm. Zostawiłam oryginalne obszycie dołu, a sposób znalazłam kiedyś na stronie Burdy.

Poremontowo jest w miarę ogarnięte. W weekend mieliśmy zresztą gości, więc wiadomo - wyższa konieczność ;)
A tak a propos porządków i stosunków damsko - męskich. Otóż ze zdziwieniem dowiaduję się o zachowaniach młodych facetów - dwudziesto- trzydziestoparolatków, którzy wymagają od swoich żon, narzeczonych idealnego porządku w domu, rysując np. kreski na zakurzonych meblach ....... nooooo, zatłukłabym gnojka kijem od szczotki, albo udusiła rurą od odkurzacza, żeby na drugi raz zastanowił się zanim wyciągnie łapę w kierunku telewizora z kurzem na ten przykład.
Trochę żartuję sobie, bo nie wiem, co bym zrobiła. Ale widocznie potencjalne pedanciki trzymały się ode mnie zawsze z daleka. 
Przykre jest to, że jeden drugiego chce podporządkować sobie. Pokazać kto tu rządzi. Zgnoić i czuć jakąś dziwną satysfakcję wtedy? Zapomnieć o słowach "ślubuję Ci miłość", albo "uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo ....." 
Powyższe nie dotyczy tylko układów damsko - męskich, ale i ogólnoludzkich. Wystarczy popatrzeć, co dzieje się w naszym kraju, choćby na linii pracodawca - pracownik, pracownik - pracownik, o konfliktach zbrojnych niedaleko naszych granic nie wspomnę.
Ale widocznie szacunek dla drugiego człowieka to było na jakiejś innej planecie, bo na Ziemi bywa różnie, niestety.
Te powyższe porządkowe przemyślenia wyniknęły z rozmów z naszymi gośćmi, mój Chłop takich numerów nie robi ;) 

Miłego popołudnia wszystkim życzę :) U nas słonecznie.

P.S.Znalazłam przysłowia na dziś. Ciekawe, ile się z tego sprawdzi: 

Tyle przymrozków w maju, ile ich było przed świętym Michałem. 
Ptaszki przed Michałem odleciały, będzie ostry grudzień cały.
Jeśli deszcz na Michała, zima będzie nie trwała. 
Gdy dębówki obrodzą na Michała, to w Narodzenie śniegu fura cała.
Noc jasna na Michała, zima ostra i trwała, gdy noc słotna, zima do końca grudnia lekka i błotna.

wtorek, 23 września 2014

Mało oryginalnie - jesiennie ;)

Jesiennie i melancholijnie się zrobiło na blogach, a że są one pewnym odzwierciedleniem rzeczywistości, to realnie też zapewne większość z nas o jesieni myśli.
U nas dmuchnęło chłodnym wiatrem. Słońce przebijało się przez cały dzień, ale nie dało rady ogrzać powietrza. 
Wyszliśmy z Chłopem późnym popołudniem do kawiarni, żeby osłodzić sobie spiżowe, albo jak kto woli brązowe tudzież blaszane gody i kiedy wracaliśmy, to zatęskniłam za moją kurtką całoroczną niemalże, drzemiącą gdzieś wysoko w szafie. Muszę ją jutro wyciągnąć z jej niebytu.
Dzień naszego ślubu był zdecydowanie cieplejszy. Nawet w nocy.
Jutro mamy do odebrania zdjęcie ślubne, które chcemy sobie w sypialni zawiesić - trochę takie z przymrużeniem oka. Sama ciekawa jestem efektu końcowego.
A resztę fotek mamy na płycie i w komputerze, może kiedyś się je wywoła - część przynajmniej ;)

Co do pierdolnika. Częściowo zniknął. Mieszkanie jest pomalowane ( hura!), a resztę się powoli zrobi. Bez wyrywania rękawów, bo bez przesady. Może uda się mi wygospodarować stały kąt na maszynę do szycia?
W weekend będzie u nas "nadmorska" kuzynka, więc trzeba ją godnie przyjąć ;)

Przeglądałam sobie moje jesienne zdjęcia, podzielę się nimi z Wami :) 

Te zrobione były w Bornym Sulinowie:







Tu jakiś robaczek dla Panterki ;)


A gdzie to jest? Kto wie? Dla ułatwienia dodam, że w Wielkopolsce, nie w Szwajcarii:


Skoro jesień, to nie może zabraknąć ICH, czyli wrzosów z bzykadełkiem:


Spokojnego wieczoru wszystkim życzę i przyjemnej, ciepłej jesieni :)

wtorek, 16 września 2014

Kilo szczęścia :)

Wczoraj wieczorem wpadła mi w oko i ucho reklama w tiwi, jedna z serii zachęcających do pomagania dzieciom. Jak pewnie wiele z Was kojarzy, w spotach biorą udział dzieci z różnymi schorzeniami, oraz ich rodzice. Wczoraj trafiłam na dziewczynkę kilkuletnią, która urodziła się jako wcześniak i do dzisiaj boryka się z wieloma problemami zdrowotnymi, wymagającymi intensywnej rehabilitacji.
A mnie wbiło w oparcie kanapy, coś mocno chwyciło za gardło, Chłop tylko na mnie spojrzał i zrozumiał po chwili, o co chodzi.
Otóż z wielką intensywnością doszło do mnie - po raz kolejny zresztą, ile mieliśmy szczęścia z moim bratankiem. Dzisiaj kończy 17 lat, jest normalnym, zdrowym chłopakiem z całym dobrodziejstwem nastoletniego inwentarza :) Urodził się jako kilogramowe dziecko z wylewem krwi do mózgu podczas porodu. Do tamtego momentu nie zdawałam sobie sprawy, że u noworodka coś takiego może wystąpić.
Co było powodem przedwczesnego porodu - nie wiadomo. Moja bratowa przez całą ciążę czuła się bardzo dobrze, wyglądała bardzo ładnie, a tu taki numer.
Szczęściem w tym całym ambarasie było to, że Mały urodził się w Poznaniu, w szpitalu wojewódzkim na Lutyckiej, gdzie mieli 
( i pewnie mają do dziś) dobrze wyposażony oddział i takie maleństwa od razu trafiają pod respirator i inne przyrządy. Gdyby urodził się w naszym, powiatowym szpitalu, to ..... wiadomo, co by było najprawdopodobniej.
Jak w takim razie bratowa trafiła do Poznania? Nie przez nasz szpital bynajmniej. Otóż dzień wcześniej wybrała się z moim bratem na zakupy do Poznania. I mimo, że od rana czuła się nie najlepiej, pociąg miał spóźnienie, to jakimś niewytłumaczalnym instynktem nie zrezygnowała z tego wyjazdu. W Poznaniu okazało się, że coś się dzieje niedobrego, podjechali do najbliższej przychodni, a tam skierowali ich na Lutycką. A w nocy urodził się bratanek.
Żeby nie zanudzać, napiszę jedynie, że nie obyło się bez wielu, wielu wyjazdów do lekarzy, wspomnę choćby poradnię dla wcześniaków, rehabilitację, okulistę, neurologa ..... i coś tam jeszcze po drodze by się znalazło. Do tego dużo łez, strachu, bezradności, kiedy jakaś debilna i niedouczona lekarka rodzinna wywalała przed rodzicami perły swojej czystej głupoty, zamiast ugryźć się mocno w durny jęzor i zamknąć głupią gębę nie odzywając się, skoro dziecko było pod dobrą opieką specjalistki 
w dziedzinie wcześniactwa.
Było, minęło, mam nadzieję, że bez konsekwencji. 
Ja cieszę się, że on po prostu jest. Nawet, jak mi się nie podoba coś w jego zachowaniu, bo i tak jest ok. i nie ma to wiele wspólnego z pobłażaniem, naprawdę. Niech tak zostanie, albo będzie lepiej.

Taki z niego olbrzym był - na tym zdjęciu ma 3,5 miesiąca, minął miesiąc odkąd wrócił do domu, na początku rozwijał się tak, jak dzieci grudniowe. Przy wypisie ważył 2 kg, najmniejsze skarpetki i śpioszki były dla niego za duże ;)


Napisałam tego sentymentalnego posta, żeby pamiętać i cały czas mieć na uwadze to, że wystarczy niewiele, żeby nasze życie runęło, oraz że nic nie mamy na stałe, bo wystarczy chwila..... itd.

Że byłoby dobrze, gdybym codziennie i świadomie widziała małe radości i umiała je docenić.

Czego i sobie, i Wam życzę :)

poniedziałek, 15 września 2014

Miało być szybko

Witajcie :)

Może, jak pomarudzę ot tak, dla samej sztuki dla sztuki, to samo się zrobi? Albo jakaś dobra wróżka przyjdzie, machnie różdżką 
i wszystko znajdzie się tam, gdzie ma się znaleźć? Liczę jeszcze na znalezienie pierścienia Arabeli :))
Szybko to się pchły łapie i u mnie w domu widać tę zależność. Nie w sensie pcheł, bo ich nie ma, ale postępu prac remontowo - porządkowych. Ogrom prac mnie z lekka przytłoczył. I nie ma, że powtarzam sobie do znudzenia oczywistości o zrobieniu pierwszego kroku, a potem o małych kroczkach do przodu ..... taaa, jasne.
Żeby nie było - meble ustawione, porządek w księgozbiorze zrobiony, kilkadziesiąt sztuk zmieni właściciela - to bardzo dużo. Jedno okno umyte, część listew podłogowych wyczyszczona - a było co robić, bujałam się z tym w sobotnie popołudnie. Korytarz pomalowany - tu koloru nie zmienialiśmy, bo okazało się, że farba po poprzednim malowaniu ma się bardzo dobrze i wystarczy jej na kolejne.
Został nam jeszcze mały pokój i ewentualnie wisienka na torcie, czyli sprzątanie piwnicy, do której zabieramy się od dłuższego czasu.

Życzę więc wszystkim udanego tygodnia, a ja udaję się do swoich zajęć różnych. Dobrze, że obiadu nie muszę gotować, bo wczoraj Chłop mój zrobił :) Hura!!!


środa, 10 września 2014

Ogarniam


Tzn. jeszcze nie zaczęłam, ale już za momencik, tylko wpis na blogasku ;) popełnię :))
Tudzież zdjęcia wrzucę, jakby było czym się chwalić ;) Ale później pokażę zdjęcia "po", więc rzeczony pierdolnik nie jest jakimś stałym elementem wystroju wnętrza mego. Wnętrza napisałam - zabrzmiało to wieloznacznie i tak chyba jest.
W tak zwanym dużym pokoju, który mamy połączony z kuchnią, zmieniliśmy kolor ścian. Były pomarańczowe, w kuchni był jasno morelowy, a teraz jest zieleń i coś w rodzaju ciemnego ecru, w lekką żółć wpadającego. Zamierzamy też poprzestawiać meble, czyli tapczan, który widać na zdjęciu pójdzie na stronę przeciwną, pod okno, a przy jasnej ścianie stanie jakaś szafka
z telewizorem i sprzętem grającym. Sama jestem ciekawa, jak to wyjdzie szfystko.
Poza tym, mam nadzieję pozbyć się paru rzeczy z domu, które tylko zawadzają i kurz zbierają. Część książek na pewno znajdzie innych właścicieli, bo ich ilość mnie po prostu przytłacza. To samo z płytami - za dużo, za dużo, a i tak ich nie słucham, albo rzadko kiedy. 
Plany, jak widać mamy ambitne, Chłop nabrał rozpędu i starszy mnie ;) malowaniem pozostałych pomieszczeń, to jest korytarza 
i drugiego pokoju, ale tam pójdzie łatwiej - chyba, bo nie ma tylu klamotów do wynoszenia i przesuwania.

To teraz obnażam swoje wnętrze w tle z drabiną dla Orszulki :))







Miłego dnia wszystkim życzę :))

niedziela, 7 września 2014

I po balu

Szybko mi ten czas imprezowy przeleciał. Bardzo, bardzo szybko - o dziwo, bo zazwyczaj takie nocne zabawy, czyli wesela najczęściej dłużą się mi straszliwie ;)
Najpierw jednakże chciałam podziękować Wam za miłe komentarze pod poprzednim postem :) Odpowiedziałam na nie zbiorowo, a tutaj trochę temat rozwinę.

Cóż, fajnie było. Najpierw musiałam dotrzeć do Posen naszego roz ....... kopanego, a potem dojechać do domu koleżanki, 
w którym miałam nocować.
Stojąc na przystanku, zadarłam głowę w górę, a tam cztery odrzutowce śmigały po niebie na południe. Potem uświadomiono mnie, że to nie jakieś wojskowe manewry były, jeno Mistrz nasz Kamil odbywał w jednym z nich przejażdżkę (?). Szkoda, że wcześniej o tym nie wiedziałam, to życzliwiej bym na nie spojrzała. Wniosek - nie uprzedzać się na zapas ;)

Jak pisałam w poprzednim poście, dopadła mnie trema przed spotkaniem. Wiadomo, jak to jest i nie muszę tego rozwijać. 
Na szczęście minęła, nie miałam problemów z rozpoznaniem koleżeństwa, gorzej było z dopasowaniem imienia do twarzy, ale dotyczyło to osób, z którymi nigdy w grupach nie byłam i mało styczności miałam. Dużo nas bowiem było na roku. Ale od czego tablo?
Potem już poszło. Dali coś do jedzenia - szału nie było, wegetarianie np. nie najedliby się, ale ja głodna nie wyszłam. Widocznie małe zapotrzebowanie miałam ;) Był też młody DJ za konsoletą, czyli tańce przewidziano. Większość osób wolała posiedzieć przy stole, pogadać, wypić niż szaleć na parkiecie. Muzyka była dość cienka. Chłopaczek stwierdził widocznie, że takim lamusom trza weselny repertuar zapodać i będzie dobrze. Nie było, ale jakoś dało się tego nie słuchać, wychodząc na zewnątrz.
Tak więc były rozmowy, wspominki, zdjęcia, śmiechy ..... Do tego zauważyłam, że sporo osób nigdy się nie zmieni ;) jako, że nie można było wnosić swojego alkoholu, a ten oficjalny na stołach szybko się skończył, to grupa kolegów - największych imprezowiczów, znikała na kilkanaście minut w pokojach hotelowych, a potem wracali coraz głośniejszą i weselszą gromadą :))) Kochane chłopaki nasze ;) 
Niektóre koleżanki wyglądają teraz lepiej niż zaraz po studiach, inne nic absolutnie się nie zmieniły, innym trochę kilo przybyło, ale co tam ;) niewiele z nich wygląda gorzej, co oczywiście cieszy.
Zostałyśmy z koleżanką do końca, czyli po trzeciej wyjeżdżałyśmy spod restauracji. A tak nam nie chciało się jechać ...
Trzeźwieć nie miałam z czego i dobrze. Przespałam się kilka godzin i w przytomności do domu wróciłam. Chociaż teraz już mnie trochę spanie męczy.

W domu natomiast, mąż pomalował ściany w kuchni i pokoju na trochę inne kolory, niż mieliśmy do tej pory. Wygląda to nieźle, ale on sam trochę nawdychał się oparów - mimo, że farby nie są jakieś mocno woniejące i żołądek się odezwał. Tak myślę, że od tego. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej, a kolejne paćkanie trzeba robić w maseczce, niestety. Okna i balkon były pootwierane oczywiście, ale mimo to.
Do pierdolnika wzrok się mój przyzwyczaił, powoli się go zlikwiduje, Chłop mój też do pedancików nie należy, na szczęście - gdyby było inaczej, to musiałby sam sobie sprzątać, he, he.
Albo nie wyszłabym za takiego ;)

Spokojnego wieczoru Wam życzę i udanego poniedziałku :)

P.S. Ale mi się miło zrobiło :) Kazia obfociła wrocławskie tramwaje i o mnie też coś napisała :))

sobota, 6 września 2014

Baluję

Dziś po południu, wieczorem, w nocy ;) Z okazji okrągłej rocznicy ukończenia studiów, zawiązała się po raz kolejny grupa inicjatywna w celu zorganizowania imprezy. No i dzisiaj ta impreza będzie miała miejsce.
Szczerze mówiąc mam lekką tremę. Pocieszam się, że inni również :)))
Z niektórymi osobami widziałam się 10 lat temu, a z innymi po skończeniu studiów.
Mam nadzieję jednakowoż, że zabawa się uda. 

Poza tym mam w domu totalny pierdolnik, a to szfystko w ramach malowania. A co, jak się bawić, to się bawić ;)

Miłego dnia wszystkim życzę :))


środa, 3 września 2014

Nasze europejskie wędrowanie

Witajcie :)

Może tytuł zbyt górnolotnie mi wyszedł, ale jest prawdziwy. Tegoroczna wycieczka była albowiem objazdówką, przez tydzień rozjeżdżaliśmy drogi trzech państw, licząc z Polską - cztery ;)
Zupełnie inne doświadczenie, w porównaniu np. z zeszłoroczną Czarnogórą.
Te trzy kraje mają ze sobą wiele wspólnego: Czechy, Bawaria, Austria. Czasami zastanawiałam się, gdzie jestem - Niemcy? Austria? Ten sam język, ta sama waluta ;)
Czechy i Austria - wspólna historia i nieodmiennie obrazy z filmu "C.K. Dezerterzy", tudzież sylwetka dzielnego wojaka 
Szwejka :))
A dlaczego się tak wszystko splatało? Bo miejsca, które zwiedzaliśmy leżą w nie aż tak znowu dużych odległościach od siebie. Wystarczy popatrzeć na mapę. Najpierw Drezno - kilka godzin zwiedzania, potem Czechy z Karlowymi Warami i Mariańskimi Łaźniami. W Niemczech - Monachium, nocleg w miejscowości Oberau, zamki króla Ludwika II, Oberammergau, Garmisch - Partenkirchen, a w Austrii nocleg w urokliwym Golling, zwiedzanie Salzburga i pobyt nad jeziorami alpejskimi w rejonie zwanym Salzkammergut, w którym zachwycają nie tylko jeziora, ale i miasteczka np. St. Wolfgang, czy Hallstatt. 
Sporo tego było, chwilami męcząco, był moment, że marudziłam niczym rasowa maruda, ale szybko zebrałam się do kupy, że się tak brzydko wyrażę, bo nie wypadało wręcz strzelać fochów w takich okolicznościach przyrody ;)
Cóż, nikt nie jest doskonały, z drugiej strony ;)

Zanim zanurzę się w zdjęciach i opisach, wyjawię, co mi się podobało, a co nie. 
Zachwyciły mnie i nie tylko mnie Karlowe Wary. Ta słynna miejscowość uzdrowiskowa i beherowkowa robi co może, żeby przyciągnąć turystów. Podobały się mi również wnętrza zamku Neuschwanstein, nie do końca to mój styl ;), ale nie da się ukryć, że Ludwik II miał spójną wizję, jeśli chodzi o wystrój wnętrz.
Garmisch - Partenkirchen jest pięknym miasteczkiem z fajną atmosferą. Golling nie ma może jakichś nadzwyczajnych zabytków, ale dobrze się tam czułam, no i Hallstatt - mieszka się tam chyba niełatwo, otoczenie i atmosfera jest niesamowita. W moim subiektywnym odczuciu, oczywiście.

Nie zachwyciło mnie Monachium, ani Salzburg. Absolutnie nie. Salzburg może wybroniłby się, gdyby nie przewodniczka, która zajechała nas pod każdym względem. Za dużo gadała i za szybko, jak dla mnie. Tam akurat wolałabym dostać mapę do ręki 
z zaznaczonymi punktami, przy których warto byłoby się zatrzymać i wtedy zwiedzanie miałoby swój urok. 
Jeśli chodzi o Drezno - no cóż, musiałabym mieć trochę więcej czasu, by je lepiej poznać.

We wszystkich tych krajach, piwo jest bardzo popularnym napojem. Sama piję bardzo rzadko, na wycieczce sobie pofolgowałam nieco ;) i czeskie smakowało mi najbardziej.
Mieszkaliśmy w trzech pensjonatach. Pierwsze miejsce ma ten austriacki. Prowadzi go jedna rodzina od zakończenia pierwszej wojny, a sam budynek już w XVII. wieku pełnił rolę jakiegoś zapewne wtedy zajazdu. To widać na każdym kroku, począwszy od zachowania się właścicieli, a skończywszy na wystroju. Niewiele gorzej wypadł czeski pensjonat. Tam też było fajnie, nie powiem, deklasuje go - w porównaniu z austriackim, położenie. Mieści się w miejscowości Chodov, oddalonej jakieś 10 km od Karlowych Warów wśród bloków mieszkalnych. Nie ma tej atmosfery ;) ale poza tym poleciłabym go.
Potem dłuuuuuuuuuuuuuuugo nic i gdzieś tam zamajaczy ten bawarski. Sam pensjonat - fajny. Mieści się, co prawda przy bardzo ruchliwej drodze, ale niedługo zacznie się tam budowa tunelu i problem powinien zostać rozwiązany. Natomiast właściciele - dno. Brak słów. Cała grupa musiała czekać przed drzwiami, bo pan właściciel był nieobecny, mimo że wiedział, 
o której przyjedziemy. Nie było mowy o tym, żeby zejść wcześniej na śniadanie, bo drzwi jadalni były zamknięte. I znowu "u drzwi twoich". W dniu wyjazdu, śniadanie mieliśmy mieć wcześniej 6.45, pan zaspał!!!!!!!!! Wyobrażacie to sobie???? Zapomniał nastawić wcześniej budzik. Na deser dzień wcześniej, część grupy dostała ciasto, dla drugiej części już zabrakło, to przynieśli 
z zamrażalnika jakieś, podobno lody. Żeby je zjeść, potrzebne byłyby jakieś dobre narzędzia typu piła drwala, dobra siekiera, czy przynajmniej wysokiej jakości dłuto - nie żadna chińszczyzna, bo nie dałaby rady.
Pani właścicielka stwierdziła, że to są przecież lody, więc muszą być twarde!!!! No druga Bieńkowska, też blondyna, zresztą.
Podróże kształcą - niewątpliwie :)))

A teraz kilka zdjęć na zachętę - ot, takie tam widoczki różne.

Poznajecie tych dwóch panów?


Na tej wystawie była masa fajnych przedmiotów:



Nocniczek nie dał się inaczej sfotografować, ale rozczulił mnie kompletnie :))))

Tory, pociągi, urządzenia kolejowe......


Polowałam na nie z aparatem, ale inni również, mam nadzieję wysępić od nich zdjęcia pociągów ;)


Łąki, wodospady, owieczki :



Kawałek miasteczka Hallstatt:


Na razie tyle. Postaram się przygotować kolejne wpisy poświęcone poszczególnym miejscowościom, będzie kilka postów krajoznawczych zatem.

Miłego dnia wszystkim życzę :)