czwartek, 30 października 2014

Ogrzewana promieniami słońca

To było wczoraj, bo dzisiaj szaro, buro i ponuro. Wczoraj z rana wybrałam się na kijki i przy okazji zrobiłam kilka zdjęć. Szkoda, żeby marnowały się w czeluściach komputerowego dysku, więc je Wam pokażę. Przy okazji będą pociągi :) Nie tylko wczorajsze, zresztą.
Wróćmy jednakże do środy. Przymrozek wymalował na roślinach swoje impresje ;)



A na polu, na które słońce świeciło już całą mocą, znalazłam skarby, które już z daleka się skrzyły - na zdjęciu tego nie widać za bardzo:


Ale za to z bliska - cudo :)


Znany krajobraz robił wszystko, żebym zatrzymała się i kontemplowała go, dłużej niż zwykle:




Zdjęcia nie oddają, niestety, całego piękna.
A na przejeździe nikt nie przeszkadzał mi stanąć i robić fotki pociągom. Bo niedawno kupa "kolejorzy" się tam szwendała, bo coś tam naprawiali i mnie trochę z rytmu wybili :( I Chłopu memu donieśli niektórzy, że Lidka, ha, ha, bez nart szła. Na drugi raz dowcipniś do rowu wleci, tudzież zastygnie na chwilkę z przewodami w dłoni i odechce się głupich żartów ;)
Tym razem spokojnie sfotografowałam Lotosa:




A zaraz po nim, z drugiej strony, leciała lokomotywa manewrowa:

Którą to dzisiaj sfociłam na naszym dworcu:


A ten wjechał cicho i znienacka nie na ten tor, co zawsze, wzbudzając konsternację wśród czekających:


Ruch u nas, jakiego dawno nie było. 
Musiałam dzisiaj wyskoczyć do Poznania, trwało to jakieś trzy godziny wszystkiego. Będąc już w domu, dostałam smsa od Kretowatej z zapytaniem, czy jestem w Poznaniu, bo mnie widziała, kiedy jechała tramwajem :)))
Tempo działania miałam iście kijkowe, jak na zawodach i udało się mi wszystko, co zaplanowałam :) Od poniedziałku przybywa mi obowiązków zawodowych i musiałam przez to pozałatwiać kilka papiurków, świadczących o tym, że obowiązkom tym podołać mogę. W tym, musiałam dać sobie utoczyć trochę krwi w celu jej analizy. Analiza wzorcowa, więc głupie myśli poszły sobie precz. Na jakiś czas, przynajmniej. 

Po drodze byłam świadkiem niesamowitej sceny. Zrobiłam zdjęcie komórką, więc jakość taka sobie.


Gawrony i czający się kociamber. Ale go wyzywały, jedna przez drugą :))) Ciekawe, co im zawinił.

wtorek, 28 października 2014

JAS po raz trzeci

Czas szybko leci i trzecia odsłona Jesiennej Akademii Szycia już gotowa. Tym razem mieliśmy uszyć organizery na krawieckie akcesoria. Można je obejrzeć tutaj. Ciężko wyeksponować je w ramach jednego zdjęcia, dlatego swój pokażę również i na blogu, gdyż na stronie jest tylko środek, a nie ma pięknej obudowy ;)

Zaczęło się tak:


Jako, że mam trochę dżinsu, to wierzch zrobiłam z uciętych nogawek, które leżały sobie i czekały na lepsze czasy. No i się doczekały :) Zielony środek jest z lumpeksowej zasłony, kupionej dawno temu i przydającej się teraz do wielu takich różnych drobiazgów. Czerwone ozdóbki to również lumpeksowy zakup. Była to lniana koszulka z takimi kwiatkami. Z koszulki uszyłam serca dla nowożeńców w lipcu, a reszta pozostała w ramach "przydasie".

Potem wyszło tak:




Całkowity recycling, dokupiony był tylko zamek i kawałek białej gumki. Uważam, że efekt końcowy jest  całkiem niezły :) Najwięcej zabawy przysparza zrozumienie instrukcji, jeśli chodzi o zszywanie całości i przyszywanie zamka. Na szczęście nie musiałam nic pruć :) Hura :)
Został mi jeszcze czwarty etap JASia - powiem szczerze, że jest bardzo ciekawy. Na razie mam bardzo mglisty projekt, co uszyć, zabiorę się do niego w końcu. Wymaga pewnej kreatywności i własnego pomyślunku. No z tym bywa różnie - u mnie przynajmniej.
A autorka JASia kusi patchworkiem. W zasadzie nigdy tego nie robiłam, literatury nie brakuje, owszem, ale mając malutki bacik nad główką, szybciej się mobilizuję ;)
Hrehre ..... że zacytuję klasyka gatunku, czyli Opakowaną Krysię :)

Weekendowe szaleństwa nie skończyły się przeziębieniami - to tak gwoli informacji. Jak na razie.
Ciężko się mi na kijki teraz wybrać. Dusza moja coś oporna jest na takie działania, aczkolwiek śni mi się, że nawet biegam! Lekko i bez zadyszki. To są cudowne sny i wizje. Może się kiedyś urzeczywistnią.
Po bytnościach na zawodach muszę stwierdzić jedno, albowiem. Fajniejsza atmosfera jest na biegowych. Nie wiem, z czego to wynika. Może z tego, że na biegowych nie da się kombinować i oszukiwać. Bo albo biegniesz, albo idziesz, jak nie masz siły i już. A z kijkami - no niestety, większe pole manewru dla  podbiegania, dzięki czemu czasy są lepsze, możliwości zdobycia lepszego miejsca, punktów itp. Takie refleksje nachodzą mnie po niektórych zawodach. Na które nie muszę jeździć - to oczywiste ;)

Miłego wieczoru wszystkim życzę :)

niedziela, 26 października 2014

Zamarzamy zawodowo

Pisałam już wielokrotnie, że nie znoszę zimy i zimna i tezę tę podtrzymuję przez cały czas. Wczoraj jednakże, musiałam zmierzyć się z przenikliwymi dwoma stopniami na plusie i brakiem słońca, które to wedle prognoz pogody miało być. Kurna.
Słońce oczywiście było, ale za chmurami. Skoro jednak zapisaliśmy się ongiś na zawody, to trzeba było jechać. Obydwa/obydwie/obydwoje (? - jak to sformułować? - ma ktoś jakiś pomysł?) zawody, w każdym razie zarówno jedna, jak i druga impreza sportowa miała miejsce wczoraj. Jedna przed południem w Poznaniu, a druga po południu pod Poznaniem. 
Jako osoby mające już nierówno pod sufitem, świadomie (he,he) zdecydowaliśmy się na udział. Dystanse miały po 5 km każdy, więc nic nadzwyczajnego, ale dwa w jednym dniu? Damy przecież radę.
Wyjechaliśmy z Chłopem rano, udając się nad Rusałkę - to takie jeziorko w Poznaniu, otoczone lasem. Po drodze pokłóciłam się z panem Hołowczycem na temat różnic w naszych koncepcjach dojazdowych - moja zwyciężyła ;) Do porozumienia doszliśmy dopiero na skrzyżowaniu Słowiańskiej z Mieszka I. 
Nad Rusałką powitało nas pieruńskie zimno. Trochę optymistycznie podeszliśmy z Chłopem do kwestii ubiorów i niestety zmarzliśmy. A trzeba było powrzucać do samochodu zimowe kurtki puchowe, koc termiczny, dokładając polarowy kocyk z Ikei za dychę. Za gorąco na pewno by nam w tym nie było.
Ruch działa niewątpliwie rozgrzewająco, na starcie ustawiło się ponad 1000 osób, potem ciepła herbatka z cytryną i można było jechać do domu. Tzn. my pojechaliśmy do naszych znajomych - razem uskuteczniamy te nasze dzikie wyjazdy.
Po południu trzeba było ruszyć dalej. Tym razem na imprezę typowo kijkową. Odbywała się po południu, ponieważ organizatorzy wymyślili konwencję halloweenową. Czyli można było się przebrać, wzdłuż trasy ustawione były świecące dynie, znienacka jakieś duszki wyskakiwały zza krzaków ... Było nieźle.
Wybór miejsca też ciekawy - stary, przedwojenny majątek, a powojenny PGR. Ktoś to niedawno kupił, pałacyk jest częściowo wyremontowany, na część zabudowań też jakiś pomysł jest. Całość wymaga mnóstwa nakładów, ale kiedyś przestanie tam straszyć.
W każdym razie, uczestnicy mogli pomalować sobie twarze, adekwatnie do tematyki imprezy. A my z Chłopem chętnie z tego skorzystaliśmy :)) Mieliśmy tak piękne makijaże, że żal było ich zmywać. Wyglądaliśmy groteskowo upiornie.
 W takim to makijażu wkroczyliśmy do sklepu - jedynego, który był otwarty o tak późnej porze na naszym osiedlu. Nie mieliśmy sił na zmywanie malunków, a potem wychodzenie z domu. Swoim wyglądem wystraszyliśmy dziewczyny, ale szybko pozbierały się po początkowym szoku ;)

Na zawodach zmarzliśmy ponownie. Mam tylko nadzieję, że obędzie się bez konsekwencji zdrowotnych i środki, jakie przedsięwzięliśmy temu zapobiegną.

Kilka zdjęć z naszego popołudniowego pleneru:






To ostatnie, nie wiedzieć czemu, kojarzy się mi z Haninym kakuarem ;) Ale nim nie było i nie jest. To dwa małe pomieszczenia, oddzielone ścianą. Wlazłam tam do środka, ale było mi za zimno, żeby zrobić więcej zdjęć.
Z ostatniej chwili: słońce wyszło. Gdzie było wczoraj, pytam??

wtorek, 21 października 2014

Przedwyborcza cisza

Nie wiem, jak Wy, ale ja kompletnie z sił wczoraj opadłam. Do tego stopnia, że nie miałam weny, żeby wysmażyć u większości 
z Was jakiś błyskotliwy komentarz. Mam nadzieję, że minie.
 Ale nie o tym chciałam.
Będzie o wyborach. Samorządowych, rzecz jasna.
Zauważyłam mianowicie, że w moim mieście nie ma prawie żadnego plakatu z gębą potencjalnego radnego, czy burmistrza wraz z jego kłam .... obietnicami przedwyborczymi. Jakieś pojedyncze jeno wiszą. Dziw nad dziwy. Zastanawiam się, dlaczego. 
Czy wiadomo już zatem, kto wygra wybory? 
Czy obecnie miłościwie panujący sądzą, że ludzie będą głosowali na znanych? 
Czy obecna ekipa liczy na reelekcję, bo uważa, że tyle dobrego zrobiła? 
Wydaje się mi, że chyba coś jest na rzeczy, bo bawiliśmy w niedzielę w Szamotułach, a tam sporo tej makulatury wisiało. Również i po drodze mijaliśmy sporo porozwieszanego barachła. Różnica pomiędzy moim miasteczkiem, a tamtymi mijanymi waliła po oczach.
A jak jest u Was? Wiszą? Agitują? Namawiają? Mamią? Z czystej ciekawości pytam, bo jestem trochę zadziwiona takim stanem rzeczy. Nie, żebym była politycznie zaangażowana, na wybory też nie zamierzam iść, chodziłam jak głupia przez tyle lat 
i wystarczy moich wygłupów na ten temat.
Żadne gadanie o jakimś obowiązku obywatelskim już do mnie nie przemawia. Niestety.

A kto u nas startuje, to wiem, bo sobie poczytałam na odpowiedniej stronce. 
Wczoraj widziałam się z koleżanką, która opowiedziała mi historyjkę, która wydarzyła się w czasie weekendu.
Otóż pewna grupa zawodowa pojechała na weekendowe szkolenie w dość atrakcyjne miejsce. Razem z nimi dupska powiozły osoby z obecnych władz. Kiedy wracali i dojeżdżali już prawie na miejsce, jedna z nich wstała i rzekła, iż teraz zrobi trochę prywaty, ale w nadchodzących wyborach prosi o głosy na nią!!! Za chwilkę podniosła się druga osoba, wyżej postawiona od tej pierwszej i mówi, że o głosy nie prosi, ale ma nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkają się na takim wyjeździe, w tak miłym towarzystwie. 
Ja tam nie wiem, ale mi to się nie podobało. Ale ja to nienowoczesna jestem i zacofana, może takie zachowanie w porządku jest?
Ktoś mógłby powiedzieć - sama startuj, skoroś taka mądra jest i nic ci się nie podoba. Niby racja ... Odpowiem od razu, cytując klasyka: "Wiśta wio, łatwo powiedzieć". Ale może, kiedyś .... założymy partię Kurnikowych Kwok i Kogutów, tudzież Komitet Wyborczy Wkurzonych Blogerów i jakoś się przebijemy? ;) Nie za rok, nie za dwa, ale za pięć, dziesięć lat? 

Z przyjemniejszych spraw. Byliśmy z Chłopem na filmie "Bogowie". Nie ukrywam, że zachęciły mnie recenzje na blogach, między innymi Emki :) Nie żałowaliśmy wydanych na ten cel pieniędzy. Jak dla mnie był to prawdziwy do bólu film, bez jakiegoś podlizywania się widzowi, chociaż mroczny - moim zdaniem. Czułam, że na ludziach w kinie ogromne wrażenie zrobiły realistyczne sceny sekcji tudzież operacji. Na mnie akurat nie, ale ja to mało wrażliwa na takie widoki jestem ;) Ale emocje, uczucia, etyczne niejasności, ciemne plenery to już tak. Stąd moje odczucia mroczności.
W niedzielę natomiast, pojechaliśmy do Szamotuł. Tam odbywała się fajna impreza sportowa. Był półmaraton - biegł mój Chłop 
i jego kumpel z boiska ;) kijkowy rajd, bez ścigania się - ja, żona kolegi z boiska plus kilka znajomych osób i bieg rodzinny - znajomych brak ;)
Chłop wykręcił niezły czas, jego kolega również :) Mieliśmy nadzieję ,że wygramy jakąś pralkę lub lodówkę - nie, żebyśmy pilnie potrzebowali, ale co nówka, to nówka ;), ale niestety nic z tego. W udziale przypadła mi książka o roślinności w powiecie szamotulskim, którą dałam koleżance mieszkającej tam i pracującej w szkole. Globtroterce w dodatku. Spożytkuje ją z większą korzyścią niż ja :)
I czekamy na kolejne zawody, które wyskakują z zapisanego kalendarza :)

P.S. Z boku bloga umieściłam banerek od Panterki. O dziwo, napisałam jedno opowiadanie - może nie jakieś straszliwie straszne, ale trzymającej chyba konwencję, a drugie gdzieś tam kołacze i chyba też je popełnię ;) Cuda, doprawdy, cuda ;)

A na koniec pajenczynka, ślimaczek i niezbadane czeluście kratki kanalizacyjnej ;)


środa, 15 października 2014

Coś szyciowego, czyli JASiu dwa i dobre życzenia

Dzisiejszy dzień ciut lepszy, denaturatu w desperacji nie wypiłam, ani żadnych innych napojów "wzmacniających" - swoją drogą ciekawe, kogo wzmacniają. Chyba tylko przemysł palikotowy, to znaczy spirytusowy ;)
Ale do rzeczy. Biorąc udział w Jesiennej Akademii Szycia, wyprodukowałam fartuszek kuchenny. Uważam, że na tle innych prezentuje się nie najgorzej.Możecie sobie obejrzeć tutaj


Ten mój, zupełnie niechcący i w sposób niezamierzony, wyszedł mi w ludowych klimatach. Do jego produkcji zużyłam grubą, bawełniano- lnianą (chyba) zasłonę, kupioną ongiś w lumpeksie do celów zgoła innych, aniżeli uszycie z niej fartuszka.Z tamtych celów nic nie wyszło, zasłonki przeleżały sobie jakiś czas i doczekały się swego. To znaczy jedna się doczekała.
Fartuszków kuchennych mam kilka w domu i rzadko któregokolwiek używam. Jakoś mi nie pasują ;) Pomyślę, co z tym zrobić. Wygląda trochę, jak letnia sukienka. 

A na koniec jedno z licznych moich zdjęć, zrobionych podczas kijkowych wędrówek. Dla wszystkich, szczególnie dla tych osób, którym jest źle. Ta piękna pajęczynka ze skrzącymi się w słońcu brylancikami wody. Niech te brylanciki będą samymi dobrymi zdarzeniami i wiadomościami, a sieć otuli i chroni Was przed złymi.
Klejnotów jest tyle, że wystarczy dla wszystkich potrzebujących. Mam ich zresztą więcej. Chwytajcie :)


wtorek, 14 października 2014

Co by tu fajnego ....

dzisiaj napisać?
Kasi obejrzałam piękne, energetyczne zdjęcia, które wrzuciła pod hasłem "Codziennie zrób coś fajnego".
Ja tylko napiszę - fajnie, że ten dzień się kończy. Powtórki już nie chcę. I to będzie najfajniejsze.

Mogę pokazać Wam fajną sikorkę, która czasem przyleci na balkon w poszukiwaniu czegoś pysznego:


A tu fajny fiolecik:



Nie do konsumpcji bynajmniej ;) Chociaż kto wie, w akcie desperacji, jak się nos zatka i oczy zamknie ....
Robię nalewkę - nie na kościach, nie .... na kasztanach. Dojrzewanie trwa dwa lata, a potem też tego nie pijemy, tylko robimy okłady na bolące stawy. Czy pomaga? Nie wiem, bo nie stosowałam, Chłop się nią smaruje po treningach i przed zawodami.


Miłego wieczoru :)


sobota, 11 października 2014

Sobotnie prace na gospodarstwie

Piątkowe późne popołudnie i sobota upływają mi pod znakiem jabłek :) Otóż Chłop mój, stary kolejowy łazik, znalazł starą jabłoń, która ugina się od przepysznych owoców. Wczoraj przyniósł do domu siatę jabłek, a dzisiaj pojechaliśmy rowerami oboje po większą ilość towaru. Te wczorajsze zostały przerobione na mus - pyszny mi wyszedł, lekko kwaskowy i gęsty, bo jabłka nie mają za wiele soku, chociaż są soczyste ;) 
Chłop poszedł na mecz, a ja działam. No dobra, kolejny gar "musowych" obraliśmy razem, żeby nie było ;)
Postanowiliśmy wrócić do sprawdzonych, dobrych tradycji i zrobiliśmy również kompoty - takie najprostsze z prostych. Żal marnować takie dary Natury :)

Nie mam pojęcia, co to za odmiana jest. Jabłuszka wyglądają tak:




Jest trochę zabawy z zaprawami, w pewnym momencie zachłysnęliśmy się jako społeczeństwo kolorowymi i tanimi gotowcami ze sklepu, aczkolwiek wiele osób wraca do własnoręcznie zrobionych wyrobów. Wiele razy o tym pisałam, że czytam składy tego, co chcę kupić, albo i nie chcę ;) i wiele razy jest przerażający. Po co np. w konserwach rybnych cukier i słodziki?? Albo w gotowych kompotach słodzik?
Nadmuchane bułki z niewiadomo czego?
Staram się uważnie kupować jedzenie i patrzeć nie tylko na cenę , ale też na skład. Nie uważam się za jakąś bardzo restrykcyjną osobę, chociaż pewnie dla niektórych jestem. Ale to oczywiście w ogóle mnie nie obchodzi.
Wiem tylko, że za pomocą odpowiedniej diety, można wyleczyć wiele chorób, albo przynajmniej załagodzić objawy, bez potrzeby brania tony leków.

Miłego wieczoru życzę wszystkim, wracam do słoików i jabłek ;) Chłop niedługo wróci - ciekawe, jaki będzie wynik meczu. Na początku słyszałam radosne okrzyki - mieszkam niedaleko stadionu, potem już ciszę.

czwartek, 9 października 2014

Po dyszce ...

Dzisiejszy post nie będzie traktował bynajmniej o pieniądzach i dychach, lecz pisząc "dyszka" mam na myśli dystans 10 km. Tyle to musieli przebiec świrusy w Rakoniewicach, w zeszłą niedzielę. Skoro piszę "musieli przebiec", to oznacza to ni mniej ni więcej, że ja tego nie przebiegłam, nawet nie próbowałam, uhowajbuk ;) od takich wariacyji ;))
Ale znalazłam się w tej ładnej miejscowości w Wielkopolsce, bo panowie z mojej rodziny, oraz znajomy z bieżni zawzięli się 
i przebiegli, a ja te chwile dokumentowałam - razem z koleżanką kijkową - żoną tegoż znajomego.
Nigdy wcześniej nie byłam w Rakoniewicach. Od nas jest to jakieś 110 km, przejechać trzeba przez Poznań - fakt, że jedzie się autostradą jeno, ale za Poznaniem dobre się kończy i jest zazwyczaj ciężko. Napiszę tylko - Komorniki, kto zna, to wie, jak tam wygląda. Ale mniejsza o to.
Centrum miasteczka stanowią domy podcieniowe z XVII-XIX wieku, a jak one wyglądają, to za chwilę zobaczycie na zdjęciach, albo możecie sobie w Internecie znaleźć więcej przykładów. Z Rakoniewicami związany był Robert Koch, tutaj prowadził swoją pierwszą praktykę lekarską i kombinował z gruźlicą. Doczytałam się również, że mieszkańcy trudnili się handlem pijawkami, oraz produkcją młynków do kawy. Ciekawe spektrum tych zajęć, prawda?
Niedaleko Rakoniewic jest wieś Drzymałowo, związana ze słynnym Michałem, który to musiał mieszkać w wozie, bo mu Prusacy nie pozwalali się wybudować i w ogóle utrudniali życie, jak mogli. Cóż, egzystencja Polaków podczas zaborów łatwa nie była, ale ..... mam koleżankę, która z domu nazywa się właśnie Drzymała i ona twierdzi, na podstawie rodzinnych opowieści, że Michał ów to był stary ochlej i awanturnik, nic dziwnego zatem, że wylądował w wozie ;) poza tym ona dokładnie nie wie, od kogo wywodzi się jej ród, bo do rzeczonego Drzymały nikt za bardzo nie chciał się przyznać :)))
Ale z drugiej strony - jest promocja regionu? Jest! Wszyscy znają historię z wozem Drzymały? Znają! Można bieg nazwać Dychą Drzymały, żeby nazwa odróżniała się od innych? Można! Same plusy zatem :)

Wracając jednakże do tematu i teraźniejszości. Małżonek mój jest z biegu niezmiernie zadowolony, bo "sprał" wszystkich, których chciał. Nawet bratanka prawie pełnoletniego :)) Kolega radosny, bo utarł nosa innemu koledze, który w zeszłym roku się z niego nabijał na jakiejś innej imprezie, że ów z kijkami zasuwa na piątkę, a ten biegł w półmaratonie. Stare przysłowie pszczół mówi "Nie śmiej się dziadku z cudzego przypadku". Kolega mój wyprzedził "cudaczka - wyśmiewaczka" o ładnych parę minut. Mała rzecz, a cieszy :))
Ogólnie impreza niezła, ale jedno się mi bardzo nie podobało. Otóż do miejsca z jedzeniem wstęp mieli wyłącznie biegacze. Rodziny mogły se na ulicy postać i poczekać. Przykre, bo fajnie jest usiąść razem po biegu, podjeść sobie coś, pogadać, pośmiać się, poszukać znajomych, albo poobgadywać innych ;) A tu niestety - pół biedy, jak ktoś w gromadzie przyjechał, ale samemu z rodziną np.?
Wystarczy przecież wydrukować dla zawodników bony na posiłek regeneracyjny, a reszta może sobie ten posiłek kupić. Nie są to znowu sumy jak w hotelu pięciogwiazdkowym. Bywa.

Teraz zdjęcia. Na początek kilka fotek z rakoniewickiego Rynku i uliczki dochodzącej do Rynku. Te drewniane to są właśnie domy podcieniowe:






W zielonej bluzie to mój Chłop :) A ci ludzie w dziwnych pozach robią rozgrzewkę :)


Budowla z muru pruskiego to dawny kościół. Teraz mieści się tam Muzeum Pożarnictwa.

Strzał zza krzoka ;) Inaczej nie dało rady :(



 Dobrze widzicie - to strażacy. Niektórzy biegli w takim umundurowaniu, bo przy okazji odbywały się ogólnopolskie zawody strażaków. Wielu z nich było w czołówce biegu. Ubrani byli lżej, oczywiście, w stroje do biegania :))

A tutaj ...... Poszły konie po betonie ;) Zgrabne nuszki Chłopa mego i kolegi. Po pierwszej piątce tak równiutko sobie biegli. Potem już sentymentów nie było ;)



To, co mają na swoich zgrabnych nuszkach to nie żadne kolanówki, tylko skarpety kompresyjne. Jak je człowiek założy, to nogi same rwą się do biegania ;) 
A tak naprawdę to ponoć działają po biegu. Równo ciepło rozprowadzają - podobno ;)

To nie koniec posta. Po biegu każdy otrzymał bardzo ładny, pamiątkowy medal:


I jeszcze parę fotek z miejsca, w którym parkowaliśmy samochód:




Kociamber szybki był, ale śliczny :))

A w drodze powrotnej, chyba przed Grodziskiem Wielkopolskim ... hura ,zamknęli przed nami rogatki!!


Chwila oczekiwania na pociąg, wykorzystana do sfocenia glap na polu ;)


 Jest :)) Zdjęcie takie sobie, bo nie miałam za bardzo warunków do jego zrobienia. Pociąg trochę inny niż u nas.


I ruszyliśmy do domu, pełzając w potwornym korku przed i w Komornikach. A była to niedziela po południu. To co tam się dzieje w ciągu tygodnia??

Mam nadzieję, że post się Wam podobał, zdjęcia również ;)

Miłego wieczoru wszystkim :)