Trochę się w tym wszystkim pogubiłam i chwilami nie ogarniam tej kuwety. Ostatnio wrzucam tylko podsumowania, ale niech będzie i to. Trochę mi sił i motywacji brakuje. Trochę jestem na siebie zła za to. Nawet nie trochę. Chwilami bardzo i najgorsze jest to, że dalej nie mam sił na nic. Chyba jakiś egzorcyzm musiałabym w tym domu odprawić, może by i pomogło.
Porównałam sobie marzec z zeszłego roku z tegorocznym. W zeszłym miałam prawie 100 km aktywności, a w tym - 68,1 km. Owszem, mogę zrzucać na pogodę, że deszcz, że śnieg albo coś innego, ale to tylko wymówki są.
W każdym razie kupiliśmy sobie rolki i w poprzednią niedzielę próbowaliśmy na nich jeździć na ścieżce rowerowej nad naszym jeziorem, bo tam te ścieżki są wyasfaltowane. Fakt - uważać trzeba na leżące gałązki. Jakoś poszło, bo jeździłam kiedyś na łyżwach - fakt, na figurówkach, które mają z przodu ząbki i łatwiej się odepchnąć, ale i na rolkach dałam radę. Oczywiście miałam ochraniacze i kask.
A dzisiaj zaraz po pracy poleciałam na kijki i dobrze zrobiłam, bo po południu zaczął padać deszcz i zdokumentowałam kwitnąc rośliny. Oczywiście forsycja w pełni rozkwitu, a poza tym: jeszcze żółci się podbiał, zakwitła jasnota purpurowa ( główne zdjęcie na blogu), gwiazdnica pospolita, mniszek, ziarnopłon wiosenny ... nawet małe taszniki zauważyłam. Wszystkie te rośliny są z jednej strony chwastami, a z drugiej roślinami zielarskimi. Zaczynają kwitnąć również i mirabelki.
Dwa dni temu był Dzień Doceniania Chwastów - naprawdę niektórzy doznają wielkich iluminacji i odkrywają to, co od dawna wiadomo ...
Jeden pociąg towarowy zdążyłam pstryknąć.