sobota, 31 grudnia 2022

Na Nowy Rok - podsumowanie i słów kilka

Witajcie wszyscy, którzy tu zajrzą łaskawym okiem :)

Myślałam, że więcej udzielałam się tu na blogu, a tu w ciągu roku raptem 9 postów w roku ... trochę mnie z rytmu wytrąciła sytuacja, kiedy coś się w pewnym momencie popierdzieliło 
w ustawieniach i musiałam wchodzić z innej przeglądarki - w sumie robię to do tej pory.

Poniższy tekst popełniłam na fejsie, przeklejam go jako podsumowanie tego roku. Nie dotyczy całości, rzecz jasna.

Koniec roku, człowiek często odruchowo robi jakieś podsumowania albo składa sobie jakieś mniej lub bardziej realne obietnice na ten nadchodzący..."Optymistka" we mnie, na którą zawsze mogę liczyć od razu powiedziała, że nic dobrego się nie wydarzyło i w ogóle było do doopy, jak zawsze zresztą, bo czemu miałoby być dobrze?
Ale, że od jakiegoś czasu ostatnio mocno ją hamuję, więc od razu była moja reakcja: "Hola, nie tak szybko, moja droga, dość mi już naściemniałaś w życiu. Stop i wystarczy. Spójrzmy prawdzie prosto w oczy."
To sobie spojrzałyśmy...
Przez część roku wrzucałam tu na bloga wpisy dotyczące mojej aktywności fizycznej, bo z tego jestem naprawdę zadowolona. Od czerwca 2020 działam w tym kierunku dość konsekwentnie, co mnie cieszy i zadziwia jednocześnie ;)
W roku 2022 zrobiłam jakieś 1200 km.
Dziennie wychodzi jakieś 3 km z groszami. Może i mało, ale był moment, że tej aktywności było faktycznie mało: listopad - grudzień i ogólnie jestem z siebie zadowolona. Po kilku latach przerwy, odważyłam się zapisać na zawody biegowe i też jest ok. - jak na moje możliwości, są to biegi na 5 km jak na razie.
Plusem jest lepsze samopoczucie - nie wiem, jak funkcjonowałabym bez tych moich "treningów", do tego lepsza kondycja, pozbycie się kilkunastu kilogramów ... i nawet jakoś bardzo nie musiałam wychodzić ze strefy komfortu. Bo kiedy człowiek się tak jakoś nakręci/ coś go nakręci, to nie czuje się przymusu.
Oczywiście nie zawsze jest święto morza i kolorowe fotki na fejsie, tylko zwykły, szary dzień, kiedy się trochę nie chce wyjść, ale robię to i nigdy nie żałuję, że wyszłam z domu.
Na te 1200 km złożył się nordic walking - jakieś 70%, bieganie, jazda na rowerze. Mam nadzieję, że w 2023 też nie odpuszczę.

Życzę Wam zatem wszystkiego, czego sobie życzycie sami na nowy rok 2023 :) 
Bo kto ma lepiej wiedzieć, czego nam potrzeba, jak nie my  sami? Przecież nie reklamy w tiwi 😂😂😂
Wszystkiego, co najlepsze dla nas wszystkich ❤️❤️❤️

Kilka fotek z mojej trasy kijkowo - biegowej - tak było wczoraj i dzisiaj, zero śniegu od dawna, 
15 stopni ciepła ;) 






niedziela, 3 lipca 2022

Podsumowanie czerwca i zdjęcia lawendy

Czerwiec zakończyłam wynikiem 161,43 km. Był bardziej urozmaicony niż poprzednie, bo była jazda rowerem, nordic walking i marsz, czyli spacer bez kijków, bo m.in. włączyłam sobie zliczanie kilometrów podczas spaceru po Krakowie np.
Czyli:
kolarstwo - 70,5 km
marsz - 10,52 km
nordic - 80,86 km

średnia - 5,381 km/dzień

A wczoraj pojechaliśmy rowerami na pole lawendy, które oddalone jest od nas jakieś 13 km. Jest to hektar pola przy niedużym gospodarstwie, którego właściciele mieli taki pomysł na życie. Można kupić ich olejek z lawendy, czy inne wyroby, działa też kawiarnia. I przyjeżdża tam naprawdę dużo ludzi. Chociaż rowerami wczoraj przyjechaliśmy tylko my, reszta samochodami ;) 
Cały ten lawendowy hektar brzęczy owadami zapylającymi i pachnie. Osobiście bardzo lubię 
i kolor i zapach lawendy, chociaż wiem, że nie wszystkim to odpowiada. Rzecz gustu ;)

Kilka zdjęć zatem, pierwsze zostały zrobione jakieś dwa tygodnie temu, a pełnia kwitnienia jest właśnie teraz.

Najpierw w oddali taki niebieski widok, nie fioletowy, więc nie lawenda, ale ....???


Łubin wąskolistny:


Początek kwitnienia lawendy:




Pozostałe zdjęcia zrobione zostały wczoraj:










Na jednym z tych zdjęć jest kot. Z tego gospodarstwa, ludzi się nie boi, daje się głaskać 
i podszedł do mnie - siedzieliśmy sobie przy stoliku ... Poczułam się wyróżniona, bo inni "ciciali" do niego, a on trwał przy moich nogach. A potem położył się w cieniu krzaczków lawendy. 
Tak mi się miło zrobiło.

Udanego tygodnia Wam życzę :)

wtorek, 28 czerwca 2022

Podróże duże i małe

Ostatni czas obfituje u mnie w wyjazdy. Długo nic się nie działo, bo wiadomo - plandemiczne wygłupy nie sprzyjały, a ja nie z tych, co się pokornie podporządkowują absurdom ... mniejsza 
z tym i o to, zresztą.
W każdym razie w kwietniu, maju i czerwcu wydarzyło się kilka - mimo wszystko, przyjemnych wyjazdów. Niektóre były służbowe, bo z uczniami, a w ostatni długi weekend czerwcowy jak najbardziej prywatny i dość spontanicznie (nie)zaplanowany.
Oraz z Franiem. A tak. Zawsze do tej pory Franio zostawał w domu, ponieważ na czas naszej nieobecności była z nim jego niania, czyli moja koleżanka, która mieszka zaraz obok i mogła się do nas przeprowadzić. Niestety jej sprawy osobiste bardzo mocno się skomplikowały i nie może opiekować się kotem na cały etat. Postanowiliśmy więc, że na wakacje wyjeżdżamy 
z Franiem nad morze - tam, gdzie zawsze jeździmy od wielu lat, a kilka dni przed weekendem, przyszedł mi do głowy pomysł, żeby jechać z nim na kilka dni - w to miejsce i zobaczymy, jak to zniesie.
Wolne miejsca w agro były, właścicielka uprzedzona - okna i pojechaliśmy.
Pomysł na podróż z naszym kotem był taki, że dostanie szelki i smycz, w które to szelki zostanie zapięty, początkowa faza jazdy będzie w transporterku, a potem jedno z nas będzie go trzymać na smyczy.
Jeszcze tylko przypomnę, że kot nasz nie lubi jeździć samochodem i w transporterze miaukoli całą drogę. Tak było, kiedy jechał z Wrocławia do nas. Stąd te szelki i smycz.
Czyli kolejność była taka, że najpierw zapięcie szelek, potem transporter, a kilkanaście km od domu zwymiotował, trzeba było stanąć, wytrzeć, co było do wytarcia i Franio pojechał już dalej na wierzchu. Ja jechałam za kierownicą, a M. siedział z tyłu z kotem i ustalał reguły gry. Czyli, co i gdzie kotu wolno w samochodzie, a gdzie nie. Tutaj nie ma odstępstw. Kot siedzi z tyłu, ale nie wchodzi na tylną półkę. Może siedzieć sobie na transporterze i patrzeć przez okno. I jakoś dojechaliśmy. Trochę miauku było, bo 6 godzin jazdy to i dla nas było dużo - niestety, trzeba było wyjechać wcześniej, bo po drodze i tak mijaliśmy procesje, a Koszalin był tak zawalony samochodami, że przejazd zajął nam sporo czasu - pewnie też procesja.
W nowym miejscu Franio potrzebował dwóch dni, żeby tak się do końca zaaklimatyzować. 
I udało się mu tak skutecznie schować - w naprawdę małym pomieszczeniu, że osobiście miałam stan przedzawałowy, bo nie było możliwe, że kot wyszedł z pokoju, a go nie było! Okazało się, że siedział pod ławą, wciśnięty i wyszedł dopiero po paru chwilach wołania go 
i poszukiwania w szafie oraz pod łóżkami. Ehhhh....
Zaliczyliśmy również dwa spacery. Franio chodzi inaczej niż Bonus, który trochę szedł, a potem kontemplował. Nieee, ten cały czas idzie, wącha, zagląda do krzaków - nie wszędzie mu pozwalam, rzecz jasna ... ale jest bardzo strachliwy i spacery były możliwe wtedy, kiedy w pensjonacie nikogo nie było. No i wokół, bo tam jest duży ogród i głównie to miejsce poznawaliśmy.
Potem chciał wychodzić, ale bez szelek. Nie pozwalał sobie ich zakładać. To nie było wychodzenia...
I tak nam te dni minęły. W drodze powrotnej kot był dużo spokojniejszy, a w lipcu też odbędziemy tę samą trasę i w to samo miejsce. Tylko inny pokój będzie - większy. I okna musimy zabezpieczyć siatką, co oczywiście zostało z właścicielką omówione. Wolałabym zostawić kota w domu, ale nie ma opcji, żeby siedział sam w domu przez dwa tygodnie i ktoś do niego przychodził dwa razy dziennie.
To teraz zdjęcia z naszej podróży. Franio w samochodzie i na spacerze :)







Trochę nie po kolei się te zdjęcia wkleiły, ale trudno. 
Pierwsze zostało zrobione od razu po wyjściu Frania z transporterka, samochód stał, Franio chciał wejść na deskę rozdzielczą, a potem na mnie, więc jego podróż z przodu została przesądzona. Tzn. musiał jechać z tyłu.

A tak z innej beczki - u nas dzisiaj nie padało ... burza przeszła bokiem i tyle ją widzieli.

Trzymajcie się :)

czwartek, 9 czerwca 2022

Czas leci .... podsumowanie marzec, kwiecień, maj oraz o szantażu

Było to w marcu chyba, jak mężu mój zmusił mnie szantażem niemalże do zmiany zegarka biegowego. Opierałam się, jak mogłam, bo jakoś ciężko mi było się przekonać, ale machnęłam ręką i dla świętego spokoju zgodziłam się. Od paru lat miałam smartwatcha pewnej firmy sportowej, Chłopu miał taki sam, a wtedy wynalazł używany, który sprzedawała dziewczyna mieszkająca w mieście niedaleko naszego. Pojechaliśmy po odbiór, nieufnie zaczęłam użytkować nowy nabytek i po paru dniach nie zamieniłabym się na inny! Nie wiem, jak mogłam funkcjonować do tej pory ;)
Nowy nabytek jest czarny.
Ale daj chłopu chwilę wolnego, to zaczyna kombinować i poszukał taki sam, tylko biały i stwierdził, że on też taki chce, może kupimy też i ten biały, albo ja wezmę biały, a on czarny - kurczę, znowu zmiany! Tym razem dziewczyna ze Śląska, przysłała, Chłop w swej łaskawości dał mi wybór, a ja po wielu przymiarkach stwierdziłam, że w białym nadgarstek mój wygląda ładniej ;)

Wiem, walnięta jestem :))

Konkludując zatem - nowe acz używane nabytki są naprawdę świetne i dzięki temu wiem, ile przeszłam km, bo rejestracja treningów odbywa się bez problemów. A trening bez rejestracji jest nieważny, co wie każdy szanujący się biegacz, czy biegaczka ;)

Ostatnie miesiące nie wyglądają jakoś imponująco pod względem przechodzonych kilometrów - nordicowo, ale zapiszę je tu dla porządku.

maj - 67,2 km nordic = 2,24 km/dzień

kwiecień - 80,3 km = 2,59 km/dzień

marzec - bieganie: 18,9 km

nordic - 78,1 km

Razem w marcu: 96,9 km, czyli średnio 3,23 km/dzień.

Zobaczymy czerwiec.

Wczoraj wróciłam z trzydniowej wycieczki szkolnej. Byliśmy z grupą uczniów w Krakowie i okolicach. Najbardziej obawiałam się jakiejś rozróbki nocnej pod wpływem alkoholu, czy innych używek. Ale wiecie co - nic takiego nie miało miejsce. Grupa wręcz idealna.
Pewnie, że nocki średnio przespane przez wszystkich, bo ja np. w pierwszą nie mogłam spać i parę razy wylazłam namierzywszy łazęgów ;) nie biegali po korytarzach, czy nie wydzierali się, ale paru łaziło. Tak wychowawczo trzeba było zerknąć, żeby wiedzieli, że czuwamy ;) Tłumaczenia były naprawdę świetne.

Zaraz też pójdę spać, bo nie odespałam tych dni, ale jestem naprawdę zbudowana postawą naszej młodzieży, bo w Warszawie też siary nie zrobili. Co nie oznacza, że wszyscy nasi uczniowie to chodzące ideały, nieee, nic z tych rzeczy. Nam się akurat tak fajnie trafiło.

O Krakowie napiszę pewnie osobno, a teraz spadam do spania.

A Franio śpi z fretką, chociaż już go tak nie muli, jak za pierwszym razem ;)

sobota, 4 czerwca 2022

Wielki odlot ;)

Żeby nie było, że tylko marudzę, bo w końcu bez przesady, to napiszę Wam coś o Franiu.
Nabyłam otóż Franiowi kolejną zabawkę w postaci śmierdziucha - fretki, bo widziałam jak inne kotki na grupie fejsbukowej się nią bawią. Fretka zawiera w sobie orkisz, kocimiętkę i korzeń kozłka, stąd taki specyficzny zapach. Franio zaczął się nią bawić, leżał na niej, a na drugi dzień miał kompletny odlot.
Trochę widać go na zdjęciach, zaniepokoiło mnie jego zachowanie do tego stopnia, że fretka została schowana i wyciągnięta dopiero na noc. By się nią zajął, a nie skakał po mnie w nocy.
Zobaczcie na zdjęciach: pierwsze pokazuje, jak kotek nasz bawił się śmierdziuszkiem zaraz 
w pierwszy dzień, a drugie - rzeczony odlot.

Myślę, że głównym sprawcą była waleriana, bo kocimiętkę ma na balkonie w stanie świeżym 
i zero zainteresowania....



Taki to mieliśmy Dzień Kota, czyli Dzień Dziecka ;) ale trochę strachu mi ten nasz kotek napędził, bo nigdy go takim nie widziałam. 

wtorek, 31 maja 2022

Sił mi brakło

Jak w tytule. Niby nic wielkiego się nie dzieje, ale nie mam ostatnio sił na nic praktycznie. Ani na bloga - swojego, ani na blogi inne, trochę na fejsa, ale głównie strony z kotami, na których można się pośmiać i pożartować i to wszystko.

Praca nie cieszy, tylko wkurza mnie coraz bardziej robienie z nas debili i zrzucanie na nauczycieli całego zła świata. 
A dzieciaki po trzech latach zdalnych są tak rozjechane, że rozumie to tylko ten/ta, co uczy w szkole lub ma dzieci szkolno - studiujące. Ale co tam, piniędzy dla szkoły na nic ni ma, ale dni powiatu można robić, niech się ludziki zabawią. Nawet nie będę pisała, co nauczyciele mieli robić na tej imprezie, bo mnie zatkało i odetkać nie może, ale niektórzy nie widzą w tym nic zdrożnego. I zgłosili się do owych działań ...

Fakt - byłam ostatnio z uczniami w Warszawie na finale olimpiady przedmiotowej i nawet nieźle na niej wypadli - co mnie bardzo cieszy oraz nie zrobili siary w hotelu, co też się liczy.

Fakt - sportowo nadal działam sobie i dość często chodzę z kijkami - to mnie chyba jakoś w pionie trzyma.

Fakt kolejny - jestem świadoma tego, co robię, jak się zachowuję i jak czasem marudzę, co jest pozytywne 
i próbuję coś z tym zrobić. Z efektami różnymi. Cóż - menopauza, może kiedyś przejdzie.

I tak to leci.

Będąc w Warszawie, zamiast ruszyć w czasie wolnym w miasto i zanurzyć się w jego rytmie i tłumie ;), pojechałam do arboretum i nieistotne, że ponad sto km od stolicy. Zrobiłam tam sporo zdjęć i mam nadzieję pokazać je tu na blogu.

Trzymajcie się ciepło :)

wtorek, 1 marca 2022

Podsumowanie aktywności w lutym

Czas zapiernicza, jak szalony, w piątek ze zdziwieniem zauważyłam, że zaraz zaczyna się marzec.
Nie jest to mój ulubiony miesiąc, bo był czas, kiedy w zawsze marcu działo się coś niedobrego w moim życiu. Jak będzie teraz? Okaże się, na razie media znów rozhulały straszenie - tym razem wojną, zamiast rzetelnie przekazywać informacje, a nie straszyć. Ale cóż chcieć od takich sprzedajnych szui. Ludzie muszą się cały czas bać, niestety. Obecny poziom dziennikarstwa to poziom przedszkola. Chociaż i tam bardziej rozgarnięte dzieci zrobiłyby te newsy lepiej 
i rzetelniej niż wykształcone, zdawać by się mogło dziennikarzyny.
Cóż, wystarczyło 30 lat, żebyśmy my - pokolenie pamiętające komunę zapomnieli, jak to 
z wiadomościami było, że trzeba było oddzielać ziarna od plew.
Ale nie o tym chciałam.
Kolejny miesiąc minął mi na aktywnościach, które sobie zapisywałam i się nimi pochwalę. Jeśli ktoś uważa, że w obecnej sytuacji nie powinnam, bo trzeba płakać i sypać głowy popiołem ze smutku - jutro jest Popielec, w kościołach będzie zapewne taka okazja, można skorzystać.

A ja zrobiłam 71,3 km z kijkami i 26,2 km biegu, czyli truchtu, bo bieg w moim wykonaniu to za dużo powiedziane. Czyli razem - 97, 5 km. Czyli na dzień wychodzi 3,48 km. 
Podobnie było w styczniu.
Nie liczę, ile km przeszłam do pracy i z powrotem, bo prawie codziennie robię około 4.

Zdalne się na szczęście skończyły, kowida Rosjanie rozstrzelali, chociaż czytałam, że w pasie przygranicznym chcą te zdalne kontynuować. Ale nie wiem, na czym stanęło.
Ogólnie dzieciaki są totalnie rozwalone. Tyle złego, co siedzenie w domu zrobiło i przymusowe kwarantanny oraz wszechobecne straszenie chorobą, to coś strasznego. Nasi uczniowie chodzą do szkoły drugi tydzień i jest jazda. Np. zapowiedziany sprawdzian - pół klasy nie ma.... Drugi sprawdzian w innym dniu - pół grupy nie ma, a sprawdzian z przedmiotu zawodowego 
i materiału znowu nie jakoś tam trudnego. Dużo nieobecności, dużo zwalniania się w ciągu dnia. Wracam do materiału ze zdalnych - jakbym o tym po raz pierwszy mówiła ... A to dopiero początek. Nie twierdzę, że szkoła jest idealna, nie, ma sporo wad, ale "zdalne nauczanie" pokazało, że może być jeszcze gorzej z edukacją.
No nic, koniec z narzekaniem, zobaczymy, co czas przyniesie.

Kilka zdjęć z moich wypraw nad jezioro, spotkałam już jedną pszczołę, a "bazie" do kwietnia zdążą przekwitnąć:


















Trzymajcie się zdrowo na ciele i umyśle 💗

wtorek, 22 lutego 2022

Póki zima trwa

Kalendarzowa zima trwa, luty to synonim siarczystych mrozów i potężnych śniegów, ale od parunastu lat zima wygląda inaczej. Przynajmniej u nas w Wielkopolsce. Nie narzekam, bo za zimą nie przepadam, ale czasem fajnie trochę śniegu zobaczyć, dotknąć i ostatnio - pojeździć na nartach biegowych.
W ostatni weekend naszych ferii, które były w pierwszym terminie, pojechaliśmy do Szklarskiej, żeby choć w sobotę i niedzielę sobie na nartach użyć.
Plan udał się połowicznie, bo w sobotę było w miarę ok. - mimo padającego śniegu, to w nocy zaczęło wiać i w niedzielę rano postanowiliśmy również wiać do domu.
Dobre i to.
Nocowaliśmy w nowym miejscu i dojazd dostarczył nam wielu atrakcji, gdyż pensjonat znajduje się dość wysoko - nie sprawdziliśmy tego ;) prowadzi doń wąska droga, taka na jeden samochód, wokół zaspy, może nie jakieś wysokie, ale były. W piątek po południu nie była jakoś fanatycznie odśnieżona, więc dostarczyła mi - nizinnemu kierowcy, sporo emocji. Na szczęście w ten dzień nic z góry nie jechało.
Ogólnie drogi w Szklarskiej były w weekend regularnie odśnieżane i ich stan był naprawdę dobry. 
Wiadomo - przyjeżdżają tam kierowcy z nizin, którzy odzwyczaili się od zimowej jazdy i dla ich/mojego spokoju, było w porządku. 
W sobotę zaliczyłam mijankę z osobówką z przyczepionym spychem, daliśmy radę. Stwierdziłam, że parę dni jazdy po tych drogach i szłoby mi coraz lepiej. Było nie było, dojeżdżałam do pracy samochodem, również i maluchem bez zimowych opon.

Żeby zatem nie zapomnieć, jak śnieg wygląda, upajaliśmy się nim na Polanie Jakuszyckiej - bez słońca, a z wiatrem i padającym śniegiem:










Jak widzicie - bez torów kolejowych, przystanku kolejowego i pociągów się nie obeszło. Pociągiem można sobie ze Szklarskiej do Jakuszyc dojechać. Jeździ dość regularnie - w sezonie.
Też się dość nieoczekiwanie przejechaliśmy, ale o tym może kiedy indziej ;)

A u nas wygląda tak:


W rzece sporo wody, ale parku jeszcze nie zalewa.

Dla wytrwałych natomiast - kilka fotek Frania - Szajbusa vel Psychola ;) :)))
Ostatnie dni - szajba, jak to określa u swoich kotów nasza koleżanka blogowa Drevni Kocur ;)
Budzi nas, albo tylko mnie około pierwszej w nocy i chce jeść. Jak zamknę drzwi od sypialni, to staje i drze japę ładnych parę minut, dość wytrwale, głośno i z modulacją. Wszyscy słyszą, jak kota maltretujemy ...
Druga pobudka - czwarta, piąta, dzisiaj była pierwsza w nocy i przed szóstą. Lubi też ostatnio biegać w dzikim tempie po mieszkaniu, ale to akurat nam nie przeszkadza, ruch mu nie zaszkodzi, do tego zabawa z piórkami, wędką ... chociaż i tak Franio najbardziej lubi spać.

Kilka fotek naszego szajbuska.
Lubi wchodzić mi na kolana, kiedy siedzę przy stole i cokolwiek robię. Czasem wchodzi na ramię i mruczy mi do ucha - jak tu takiego zrzucić?? ;)
Lubi też zapach jabłek - nie zawsze i nie wszystkie, ale często się w nich tarza, jak jakieś w siatce przyniosę. I jest ogólnie bardzo miziasty. Zmienił się bardzo przez te ponad trzy lata, jak jest u nas.






Trzymajcie się zdrowo :)