Trochę doszłam do siebie po mocnych wydarzeniach z poniedziałku. Nie dość, że weekend był intensywny, to początek tygodnia rozpoczął się mocnym akcentem.
Chodzi oczywiście o moje zębowe perypetie. Jak ktoś nie lubi tego tematu, to proszę nie czytać, aczkolwiek nie będę epatować bardzo drastycznymi szczegółami.
O tym, że mam zęby byle jakie, już pisałam i wiele z Was ma podobne problemy. Ale poniedziałkowa wizyta przebiła chyba wszystkie dotychczasowe.
Jakiś czas temu złamała się mi górna siódemka. Była już i tak mocno osłabiona, bo przed kilkoma laty miałam z nią straszne problemy, bolała jak diabli i żadne środki nie pomagały do momentu jej wyleczenia, czy podleczenia. Swój żywot musiała zatem zakończyć mocnym akordem, a jakże. Moja dentystka ze smutkiem pokręciła głową i zaordynowała rwanie. Ona nie należy do nomen omen wyrywnych, ale tu niestety nie dało się nic innego zrobić. Zadziało się to przed świętami jeszcze i egzekucja przesunęła się w czasie, bo primo nic mnie nie bolało, secundo - tak się ułożyło ;)
Nadszedł więc ów poniedziałek, z ciężkim sercem pojechałam do Poznania, bo jakieś mocno czarne myśli mnie ogarnęły i miały swoją podstawę, niestety.
Sadystka przystąpiła do eksterminacji siódemki i po jakiejś pół godzinie męki okazało się, że korzenie siedzą tak głęboko, że sadystce skończyły się narzędzia, za pomocą których mogłaby rzeczone wydłubać. Nie mówiąc już o tym, że znieczulenie powoli przestawało działać ..... rzuciła więc hasło swojej asystentce: Dzwoń do doktora!, robiąc mi w międzyczasie rtg.
Tak, tak, tu konieczna okazała się interwencja zębowego chirurga ..... Wiedziałam już od dawna, że sadystka ma umowę
z jakimś tam gościem, do którego wysyła czasem swoich najtrudniejszych pacjentów. Tym razem padło na mnie.
Na szczęście była to kwestia przejechania kilku przystanków tramwajem, bo to na tej samej ulicy, ale jak człowiek nie wie, co go czeka, to nerwy sięgają zenitu.
Chirurg miał przyjmować od 19-stej, posiedziałam więc godzinę u sadystki, a potem pojechałam do sadysty. Gdzie przyjmuje, wiedziałam, bo to znana prywatna lecznica jest, ale wolałam jechać wcześniej i się tam rozejrzeć. Szczęściem w nieszczęściu
i o dziwo, rozwalone dziąsło nie bolało mnie mimo, że znieczulenie przestało już działać.
Znalazłam gabinet, sadystka mi zresztą precyzyjnie wyjaśniła, gdzie to jest, usiadłam sama, ale po kilku minutach poczekalnia zapełniła się niewielkim tłumkiem nieszczęśników. Ale ja byłam pierwsza ;)
Okazało się również, że sadysta jest również laryngologiem i przyjmuje i tych i tych pacjentów, a pomieszczenie gabinetu podzielone jest przepierzeniami na trzy części. Zapowiadało się ciekawie, nigdy w czymś takim nie uczestniczyłam :))
Równo o oznaczonej godzinie, na korytarzu zjawił się gość o wzroście siatkarza i gromkim głosem spytał się, kto do laryngologa. Zgłosiło się kilka osób, poprosił do środka panią, siedzącą obok mnie - była pierwsza. Następnie kolejne pytanie: Kto do dentysty? Znowu zgłosiło się kilka osób, w tym ja. Popatrzył na mnie i spytał się: Pani od pani S.??
Wystraszona odpowiedziałam, że tak. No to poprosił mnie do środka, kazał usiąść na fotelu dentystycznym, otworzyć paszczę, przedtem wziął do ręki szprycę napełnioną jakimś płynem, dwa szybkie kujnięcia i poszedł do pani obok. Załatwił ją, następnie wyszedł na korytarz i ponownie zadał pytanie, kto do laryngologa, a ja siedziałam, bo znieczulenie musiało zadziałać. Sadysta dość sprawnie zajął się swoimi laryngologicznymi pacjentami, potem poprosił kolejnego nieszczęśnika do pomieszczenia nr 3 - tam też stał fotel dentystyczny i asystent doktora w pogotowiu. Nieszczęśnikiem zajął się asystent - młody chłopak krótko po studiach pewnie, a sadysta podszedł do mnie. Miło zagadał - gadał zresztą cały czas z pacjentami i wydając polecenia personelowi, potem wziął jakieś narzędzia do ręki, jakieś 5 minut roboty i po resztkach siódemki. Wywalił wszystkie trzy korzenie, pocieszając mnie, że takie głębokie osadzenie, sięgające prawie zatoki, zdarza się w najlepszych rodzinach i było po wszystkim.
I zawołał kolejną ofiarę.
Jakie wnioski wysunęłam z tego zdarzenia?
Jeśli jeszcze raz będę miała mieć jakikolwiek ząb usuwany, to bezwzględnie najpierw zdjęcie rtg. Powinno być zrobione, miałam nawet iść u siebie, ale jakoś tak mi zeszło. Pan chirurg zrobił na mnie dobre wrażenie, więc jeśli cokolwiek miałoby być problematycznego, to do niego. Krótko i na temat, pewną ręką i fachowo.
Na szczęście nie boli mnie to wszystko jakoś strasznie, więc ok. jak po takiej masakrze. Biorę antybiotyk - niechętnie, ale co zrobić i czekam aż mi się tam wszystko zagoi do końca. Bo na razie wyglądam trochę jak ofiara przemocy domowej,
z podpuchniętą jedną stroną twarzy ;)
Jako, że po wczorajszym nocnym deszczu jest ładna pogoda, a ja zajęta będę dopiero pod wieczór, to wyjdę sobie z kijkami na trochę i powoli.
Miłego dnia wszystkim życzę :)
P.S. Jak chcecie, to podzielcie się swoimi strasznymi chwilami w gabinetach dentystycznych. To było najgorsze, chociaż chwile grozy przeżywałam również w podstawówce. Tam to były sfrustrowane sadystki!!!
Bo, kiedy poszłam do liceum, to gabinet - owszem był, ale nikt już tam nie przyjmował i może wtedy te zęby, przez nikogo nie kontrolowane, poleciały. Dostać się do ośrodka było trudno, a i pańcie odwalały tam robotę jak mogły - byłam raz chyba. Ratunkiem była nowo powstała spółdzielnia albo prywatne wizyty. Szkoda gadać .....