sobota, 31 grudnia 2016

Słonecznie na koniec roku

Planowałam więcej postów, ale wyszło jak zawsze ;) Mało ich w tym roku było, zresztą.
Cóż. Święta spędziłam w nie najlepszej formie fizycznej i psychicznej, gdyż dopadło mnie jakieś przeziębienie, czy inna grypa ( wiem, wiem, to nie to samo ;)), oraz problemy żołądkowe po Wigilii!!!
No ludzie, tego nawet w kinach nie grali i najstarsi górale nie pamiętają ...
Wiem doskonale, że problemy te nie wzięły się znikąd. Organizm zareagował modelowo na pewne wydarzenia i doprawdy nie wirusy czy bakterie były tu przyczyną.
Po paru dniach trochę się mi poprawiło, poprawiła się również pogoda i postanowiłam ruszyć w końcu na moją trasę kijkowo - biegową, której nie odwiedzałam kilka miesięcy już, niestety.
Tym razem był to spokojny spacer, gdyż wyplułabym płuca przy podjęciu próby szybszego poruszania się. A tak - cieszyłam się pięknym słońcem, które śmiało świeciło mi prosto w oczy - pozwalam mu na to, szczególnie w miesiące, kiedy nie jest zbyt ostre, bo latem już niekoniecznie ... od czasu do czasu wydawałam gromkie odgłosy, które były niczym innym jak rozdzierającym kaszlem, ale kto by się tym przejmował ....
Doszłam do przejazdu i pobliżu zrobiłam kilka zdjęć. Pociągi pojawiły się tylko dwa, ale dobre i to - po tak długiej przerwie.
Ta łąka przeznaczona jest na działki budowlane :( niestety. Póki co, cieszę się, że mogę tamtędy chodzić ...
Zapraszam do obejrzenia zdjęć.
Takie pozamarzane miejsca się tu pojawiły, ładnie wyglądały w słońcu:







 Koniczynki na szczęście. Nie czterolistne, co prawda, ale to kwestia umowna, czyż nie?




 W końcu pojawił się jakiś pociąg! Towarowy, jechał bardzo powoli, ale zawsze :)



I pojechał na wschód ...


Tego towarusa złapałam już bliżej domu. Budynek po prawej to nastawnia, słup mi trochę przeszkodził, ale trudno ;) Na tym pustym miejscu po prawej, stał do niedawna stary dom, w którym od dawna już nikt nie mieszkał, a latem został zburzony ...



Podsumowania rocznego robić nie będę. Rok był taki sobie, pod każdym względem, bardziej ciężki niż miły i radosny ...
Dzisiejszy wieczór spędzimy z Chłopem i kotem w domu. Jak nigdy chyba.

Bawcie się więc dobrze, załóżcie coś czerwonego - to ma przynieść szczęście i pomyślność w nowym roku i z nowymi nadziejami - mimo wszystko, w ten nowy rok wkroczmy. Albo i bez nich, żeby się później nie rozczarować ... 
Nowy rok jest numerologiczną jedynką, tak a propos ;)

Wszystkiego najlepszego wszystkim Wam życzę ♥♥♥

sobota, 24 grudnia 2016

Niech się święcą, albo świecą przynajmniej

Zdrowych i udanych Świąt wszystkim Wam życzymy ♥♥♥

PS. U mnie niestety tak sobie, więc wybaczcie, że nie odwiedziłam Waszych blogów. Spróbuję to uczynić wieczorem.
Trzymajcie się :*** 
 

środa, 7 grudnia 2016

Kotowe brykanie, czyli swoboda na smyczy

Tytuł może i skomplikowany, ale skomplikowane jest moje życie ostatnio, więc tendencja do ubarwienia blogowego postu, oraz słowotoku niczym strumienia świadomości się uwidacznia.
Pisałam niedawno o mojej nowej pracy? Okazała się koszmarem, naprawdę koszmarem, jak ze złych snów, którego nie spodziewałam się absolutnie znaleźć w tym akurat miejscu.
Podjęłam jedyną słuszną decyzję, jaką jest napisanie wymówienia i które to wymówienie wręczę dyrektorowi w przyszłym tygodniu.
Niech się sami bujają i brzydko się bawią - nie jestem tym zainteresowana.
Pokazuję takim gest Kozakiewicza i tyle na temat.
Bo przecież o kocie miało być i kilka zdjęć, kiedy to letnią porą sobie po Bornym brykał, łowiąc pasikoniki i czając się na sikory ubogie ;)
Ma sporo fajnych ujęć i szkoda byłoby ich nie pokazać.
Teraz jest troszkę bida ze spacerami, bo zimno i szybko robi się ciemno. A przez ostatnie tygodnie, kiedy to wleciałam
w szalony kierat, było zupełnie źle, bo czasu brakowało kompletnie. Jedynie popołudniami.
I pisałam we wrześniu, że praczka się u kociambra naszego pojawiła. Zaleczona, ale niestety, okazało się, że kotu nasz nie może jeść suchego.
Kołomyja zaczęła się w momencie kupienia nowego opakowania karmy, którą Bonusu jadł od jakiegoś czasu i nic się nie działo. Dobra, bezzbożowa. Ale po otwarciu nowego opakowania okazało się, że producent zmniejszył groszki
i najprawdopodobniej musiał zmienić coś w składzie karmy.
Nasze postępowanie we wrześniu było takie: praczka, odstawiamy suchą, wet, leki, po praczce. Ponownie wprowadzamy suchą i znów praczka. Po odstawieniu - spokój. Za trzecim razem w mózgownicy zajarzyło mi, że powodem jest nie mokra, nie trawa na dworze, tylko właśnie sucha karma - inna tym razem.
I w ten sposób Bonusu dostaje tylko i wyłącznie mokre.
Obawami i spostrzeżeniami podzieliłam się z naszą wetką, która potwierdziła, że w każdym wieku może kota coś uczulić. Poza tym powiedziała, że mokra karma jest jak najbardziej ok., bo kot więcej siusia, przez co wypłukuje piasek itp., oraz jest mniejsze prawdopodobieństwo tworzenia się kamieni.
Wiadomo - sucha karma jest wygodna w użyciu ( chociaż koty na wolności czegoś takiego nie jedzą) i tańsza, oraz bardziej wydajniejsza. Niestety, Bonusu pierze również delikatesowymi groszkami, które dostaliśmy na próbę w gabinecie naszych wetów.
1/3 lodówki, oraz część półki w piwnicy to kocie żarełko w puszkach :))
Przy okazji taka ciekawostka, o której nie wiedziałam - może Wy wiecie.
Otóż koty są z pochodzenia zwierzętami pustynnymi i ich organizm bardzo dobrze i oszczędnie gospodaruje wodą. Potrafi doskonale odzyskać ją z pożywienia i kot nie musi szukać wodopoju.
I co dzieje się z naszym kotem po przejściu na mokre?
Przestał pić wodę, albo pije jej bardzo mało - w nocy, bo w dzień nie widzę, żeby był miską zainteresowany, a sik jest obfitszy niż poprzednio. Częstszy niekoniecznie, ale obfitszy zdecydowanie. Przez co więcej żwirku nam wychodzi ;))
Wetka powiedziała, że tak właśnie jest i to normalne.
Poza tym kotu przestał przypominać klopsika, schudł ładnie, od lata prawie kilogram - też monitorujemy wagę
i konsultujemy u weta :))) 
Tyle na ten temat, chciałam się z Wami podzielić, bo może komuś się te informacje, czy spostrzeżenia przydadzą. Nie jestem przy tym nieomylna, rzecz jasna ;)

No to zdjęcia:


Pada, pada, balkonu też nie ma ....



Fotele - noo, dooobra ...

 Ale zapachy!!!

 Nadmorska trawa ... mniam!

 Świecę oczami.


Borne:






 Wiewiórka tam była, to paczę na nią.


 Też czarny, ale szczekający ...

Studzienki są bardzo, ale to bardzo interesujące.

Trzymcie się ciepło :)

niedziela, 27 listopada 2016

No i śnieg

I spadło to białe cośtamcośtam piiiii ...... z nieba.

Nie piszę ostatnio, mało komentuję, bo tak trochę się mi nie chce. A drugie trochę - sił i czasu nie mam.
No i ten śnieg w dodatku.
Wspominałam już Wam, że nie cierpię zimy?

Trzymajcie się ciepło!

piątek, 11 listopada 2016

I znów świętujemy

Dla mnie 11.listopada od zawsze był świętem, ale św. Marcina, kiedy to jadło się pyszniutkie rogale. W sumie tak pyszniutkie, jak kaloryczne :))

Moja babcia, która z nami mieszkała, zwracała dużą uwagę na pogodę w tym dniu. Twierdziła bowiem, że jaki święty Marcin - na jakim koniu przyjechał, taka zima będzie.
Ja to po niej przejęłam i na blogu swoim od trzech lat chyba, zawsze o tej pogodzie ględzę ;)
Zabawmy się więc, bo to w sumie radosne święto, nieprawdaż?
Co mówią przysłowia? 
Zajrzałam na tę stronę.

Gdy mróz na świętego Marcina, będzie tęga zima.
Jeśli na Marcina sucho, to Gody (25.12) z pluchą.
Od świętego Marcina zima się zaczyna.
Chmurny Marcin chętnie przyprowadza łagodną zimę, mrozy straszne zgładza.
Gdy liście przed Marcinem nie opadają, to mroźną zimę przepowiadają.
Gdy Marcin w śniegu przybieżał, całą zimę będzie w nim leżał.
Gdy Marcinowa gęś po lodzie, będzie Boże Narodzenie po wodzie.
Jak Marcin na białym koniu przyjedzie, to ostrą zimę przywiedzie.
Jak pierś z Marcinowej gęsi sina, to będzie sroga zima, a jak biała - to nie będzie statkowała.
Jaki dzień na świętego Marcina, taka będzie cała zima.
Jak Marcin z chmurami niestateczna zima przed nami.
Jeśli mglisto na Marcina, będzie lekka zima, Marcinowa zaś pogoda, mrozów zimie doda.
Jeśli na Marcina wiatr z południa wieje, lekkiej zimy daje nadzieje.
Jeśli śnieg spadnie na świętego Marcina, to będzie wielka zima.
Na świętego Marcina najlepsza gęsina: patrz na piersi, patrz na kości, jaka zima nam zagości.
Pierś z Marcinowej gęsi jeśli biała, to zima dobrze będzie statkowała.
Zazwyczaj tak bywało, że święty Marcin okrywa swego płaszcza połą oziminę gołą.

Jak było u nas?
Rano - śnieg. Samochód trzeba było z lekka odśnieżyć. Ale mrozu wielkiego nie było. W ciągu dnia zdarzyło się nawet rozpogodzenie, wyszło słońce, ale znów się zachmurzyło.

Czyli jaki z tego wniosek?
Że tej zimy będzie wszystko ;)

Co do gęsi, to nie wiem, jak wyglądała, bo nie mam jak sprawdzić ;)

A tak poza tym, byliśmy w Poznaniu na biegu. Dystans 10 km, który to dałam radę przebiec, czy też bardziej przetuptać ;) Trasa była fajna, ale zdarzyło się kilka poważnych zgrzytów i jeśli organizatorzy nie wezmą sobie tego mocno do serca, to z biegu nic nie wyjdzie.
Pierwszy raz zdarzyło się mi i nie tylko mi, że przed metą musiałam stanąć i dojść do niej w tłumie innych biegaczy!!! Czyli wynik mój - jakikolwiek by nie był, miarodajny nie jest. Żeby dostać medal - kilkanaście minut spędzone w tłumie, zdążyłam ostygnąć i zmarznąć ... na szczęście medalu dla mnie nie zabrakło, ale rogala to i owszem.
Nie, żebym musiała tego rogala zjeść, ale skoro zapisuję się na bieg i płacę za niego, to obie strony muszą się 
z zobowiązań wywiązać - chyba to logiczne?
Toalet była niewielka ilość, kolejki ogromne przed nimi....
Jakieś problemy były z koszulkami ... to bardzo dużo niedociągnięć, naprawdę.
Wiadomo - błądzić jest rzeczą ludzką, nikt idealny nie jest. Ale, jeśli ktoś organizuje imprezę dla 10 tysięcy osób i nie jest to pierwszy bieg, który dany organizator robi, to wymagania rosną. Ot, co.
Wielu zachowało się, jak ta przysłowiowa chytra baba z Radomia, bo korzystając z tłumu, brali po kilka medali i tych nieszczęsnych rogali ...
Szkoda, bo biegi niepodległościowe mają niepowtarzalną atmosferę. Hymn przed rozpoczęciem, biało - czerwone koszulki, flagi ... start w Poznaniu nastąpił z Alei Niepodległości, meta na ulicy Święty Marcin - dwa symbole dzisiejszego dnia.
Może za rok będzie lepiej, poza tym biegów w okolicy jest sporo, można sobie wybrać ;)

Jutro natomiast, wybieram się ponownie do Poznania, ponieważ zdecydowałam się na studia podyplomowe :)) 
A w poniedziałek idę do nowej pracy :)
Co ciekawe, studia nie mają nic wspólnego z tą pracą - trafiły się osobno niejako ;)
Trochę obawy są, ale wystarczy tej martwoty i marazmu z ostatnich lat.
Zobaczymy.

Udanego świętowania życzę zatem :)

piątek, 4 listopada 2016

Otwórz, Pantero :)

Dzisiaj już możesz :)))
Otworzyć, wiesz Co ;)

W Dniu Urodzin - wszystkiego najlepszego!!!!
Ściski i uściski, oraz życzeń serdecznych moc.

Specjalnie dla Ciebie - borneńskie sosny. Robiąc te zdjęcia, myślałam o Tobie i Twoim lubieniu tych drzew :)

Mam nadzieję, że Ci się spodobają ♥










I pieśń dla Ciebie na urodziny:


I jeszcze jedna:





wtorek, 25 października 2016

Fstyt i sromota jeno

Jako, że w niedzielę zaświeciło słońca trochę, dając nadzieję na ładniejszy dzień, postanowiliśmy podjechać sobie do lasu, wyjąć kijki zapomniane już trochę i sobie pochodzić.
Z zawodami kijkowymi pożegnaliśmy się definitywnie. Chłopu mój pojechał jeszcze na jedne takie, 16.10, wrócił zniesmaczony i powiedział, że nigdy więcej.
Źle się dzieje w państwie kijkowym na zawodach, albowiem. Trochę szkoda, ale trudno, został nam las i rekreacja, 
a zawody biegowe czekają, jest ich tyle, że hohoho ....
W każdym razie, zrobiłam kilka zdjęć, które Wam za chwilę pokażę. A w nagrodę, na naszej drodze stanęło dziwo takie, które ja osobiście pierwszy raz w życiu na żywo widziałam ;)

Oto ON - sromotnik bezwstydny, czyli Phallus impudicus:



Imponujący, nieprawdaż??
U Gordyjki na ten przykład, pojawił się na ogrodzie. Ale był z czarną główką. Doczytałam, dlaczego nasz ma białą. Otóż, to czarne to zarodniki i kiedy są dojrzałe, to przylatują muchi - amatorki powyższego, część zjedzą, część rozniosą
i zostaje takie białe coś.
Sprytne,nie da się ukryć :)

A poza tym, pod brzózkami spotkaliśmy muchomorki:





Pod blokiem pajenczynki na tujach:



A w lesie było tak trochę ciemnawo, więc zrobiłam kolaż:


Tujka też się w nim zaplątała, ale niech już będzie.

Wczoraj natomiast, Chłopu mój pojechał do urologa, żeby wyjaśnić w końcu przyczyny jego kolkowych ataków. Nie pamiętam, czy pisałam, że miał zrobiony tomograf i wyszło na nim, jak na dłoni: kamyszek w przewodzie moczowym, tuż przy zejściu do pęcherza. Niewidoczny na USG, skubany, się tam przyczepił i takie objawy dawał.
Dottore ucieszył się bardzo, jak go zobaczył ;) wiedział teraz, gdzie dokładnie i czego szukać za pomocą ultrasonografu 
i zaproponował termin za tydzień, w celu pozbycia się kamyczka z organizmu.
Chłopu zgodził się, bo po co i na co czekać i w niedzielę ma zameldować się w szpitalu. I dobrze.
Mnie natomiast, brało przeziębienie jakoweś, głowa od kilku dni bolała - mam tak czasem jesienią, kilka dni bólu ot tak, 
a potem sobie idzie, ale dzisiaj czuję się już dobrze. Łeb też mi przestał nawalać, a był to ból z rodzaju migrenowych - kto go miewa, ten wie ...
Zastosowałam na sobie kurację, o której czytałam w internecie na czyimś blogu, oraz słyszałam w wypowiedzi lekarza. Może wydać się szokująca, ale nikt nikogo do tego nie zmusza, prawdaż?
Mnie nic nie jest.
Zażyłam albowiem węgiel - taki w tabletach, rzecz jasna. Co kilka godzin, kilka tabletek, rozkruszonych i z wodą. Brałam 5,7,8 tabletek. Wróciłam do żywych, chyba ;)
Dzisiaj jeszcze wezmę jedną dawkę - z 5-6 tabletek i zobaczymy. 
Tak, jak pisałam, może to wydać się szokujące, ale chyba zdrowsze niż wypijanie hektolitrów reklamowanych preparatów, co to mają uzdrowić od razu i na zawsze.

Wybór należy do Ciebie :)))

PS. Tutaj przeczytałam o węglu po raz pierwszy :)