Ze trzy dni temu zadziało się u Panterki, oj zadziało ;) Poskarżyła się wszem i wobec na niechcianą dostawę i .... nie wiem, co zrobiła, bo wczoraj wieczorem wyszłam na balkon
i zobaczyłam białą szmatę na oknach naszego samochodu. Po wnikliwszej analizie
( ciemno już było) i zeskanowaniu otoczenia okazało się, że to nie żadna szmata przywiana wiatrem północno - zachodnim, tylko kurnażeszjegobiałanać .......... ŚNIEG!!
Tak sobie niewidocznie poprószył z deszczem drobnym i jest.
Na szczęście dostawa nie była zbyt duża, ale przymroziło, teraz świeci słońce, a śnieg - no cóż, jeszcze jest.
Zdjęcie zostało zrobione dzisiaj rano.
Biedny ten nasz maluszek :(
Dżunglowe zmiany pogody przychodzą więc do nas, czy tego chcemy, czy nie. A miało nie padać!
Jest już po południu. Świeci piękne słońce, w zaciszu spokojnie i ciepło, ale wystarczy wyjść z tego zacisza i piździ, to znaczy wieje zimny północny wiatr - tak mniej więcej. Piszę mniej więcej, bo u mnie trudno określić kierunek wiatru, kotłuje się między blokami i wieje zawsze. Nawet w upały.
A w weekend miałam dość nieoczekiwane zwroty akcji ;) W sobotę odezwała się do mnie koleżanka, którą znam od lat wielu, wielu bardzo, a z którą też od kilku lat nie miałam kontaktu, nie licząc jakichś tam smsowych, czy mailowych życzeń na święta.
Jako, że i ona, i ja nie jesteśmy skore do zmian numerów telefonów i jakoś mój się u niej uchował, a ja jej pamiętałam - początek przynajmniej ;), to nie było problemu, żeby tą drogą się odezwać i przypomnieć o swoim istnieniu.
Umówiłyśmy się na ploty w sobotni wieczór, trzeba było sobie opowiedzieć te kilka lat, wlać morze alkoholu ;) opijając ten znamienity fakt ;) , zajęło nam to kilka godzin, które przeleciały z prędkością światła.
Na sam koniec spotkania, koleżanka stwierdziła, że chciałaby pojechać na cmentarz do naszego kolegi - księdza, nieżyjącego już prawie 10 lat. Dawno tam nie była, ostatni raz ze mną, z 5 lat temu, może?
Problem z wybraniem się w te odwiedziny jest bardzo prozaiczny - kolega pochowany jest w Górce Klasztornej, oddalonej od naszego miasta o jakieś 150 km w jedną stronę.
Koleżanka natomiast wyemigrowała do stolicy i mieszka tam już też od lat.
Natomiast mąż i ja, ilekroć podążamy nad morze, albo do Bornego, to do Górki wjeżdżamy, jest to kwestia 30-40 km więcej i godziny dłużej naszej podróży, więc leży to
w naszych możliwościach.
W każdym razie, umówiłyśmy się na niedzielny poranek, że pojedziemy moim samochodem, no i tak też uczyniłyśmy. Poszło szybko ( i tak dwie godziny w jedną stronę) i sprawnie, trochę zamieszania było przed samym klasztorem na parkingu, gdyż miejscowa i zamiejscowa ludność przybywała na mszę i jakieś dziwne manewry uskuteczniała, aby zaparkować. Taki folklor widocznie ;)
Załatwiłyśmy, co było do załatwienia i przed obiadem zjechałyśmy do domu.
Zmęczona byłam porządnie, ponieważ nie robię na co dzień takich tras, a poza tym obudziłam się o piątej rano i nie zasnęłam do momentu wstawania. Nie mam pojęcia, dlaczego, bo przecież ta droga to dla mnie nie pierwszyzna.
Poza tym czuć było w powietrzu zmianę pogody i śnieg, co nie sprzyja odczuwaniu życiowego komfortu ;)
I wieczorem zawiało, popadało, zabieliło się i zima zaczęła o sobie przypominać. Chociaż u nas i tak nie jest źle, w porównaniu np. z Małopolską - obejrzałam sobie zdjęcia zaśnieżonej np. Krynicy Górskiej.
A u nas się teraz zachmurzyło - cholerajasnapsiakrew :/
Trzymajcie się ciepło :))