czwartek, 26 maja 2016

Szkodnik balkonowy i takie tam inne

Mam sporo zdjęć, które zrobiłam z myślą o blogu - jakżeby inaczej ;) , a nie chce mi się ich porządkować, wybierać, zmniejszać, powiększać, pomniejszać i co tylko. 
Ale dzisiaj może uda się coś wymodzić.

Najpierw o szkodniku balkonowym. 
Jeszcze niedawno wyglądało tak:



 Przyłapany na gorącym uczynku ;)

Ponownie powsadzałam nowe flance do doniczek i jest mała szansa, że kilka się utrzyma, gdyż kotek nasz stracił zainteresowanie rukolą, póki co.

A tak poza tym, strasznie szybko wszystko kwitnie, przekwita, ledwo nadążam ze zmianami. Niedawno bzy puszczały pączki kwiatowe, teraz już powoli przekwitają. Przekwitły moje ulubione białe tawuły, a kilka dni temu, ze zdziwieniem poczułam na ulicy zapach akacji ...
I faktycznie - już zakwitły. Gdyby nie ich mocny, acz subtelny zapach, chyba bym tego nie zauważyła.
Kilka dni temu sfotografowałam kwiatki takiego drzewka - niedaleko mnie jest jeszcze trochę nieużytków, które jeszcze nie padły ofiarą pazernych deweloperów.
Czy ktoś z Was wie, jak to drzewo się nazywa?


I robaczek ładnie zapozował ;)

Od paru dni pijemy z Chłopem różne soki z owoców i warzyw. Nabyliśmy albowiem drogą kupna wyciskarkę, którą postawiliśmy na kuchennym blacie - bo ciężkawa jest. I tak sobie mieszamy różne różności.
Dzisiaj np. wyszło coś takiego:



Mała zagadka: z czego został zrobiony sok?

Ktoś może powiedzieć, że nam odwaliło, ale tylko potwierdzę - tak odwaliło :))) Nie jemy mięsa, albo naprawdę nieduże ilości podczas rodzinnych obiadów - reszta rodziny jest, w większości typowo mięsożerna i do idei wegetarianizmu nieprzekonana, o weganizmie nie wspominając ;) Trzeba działać delikatnie, powoli, acz konsekwentnie. 
Teraz te soki .... 
Wiadomo, i tak człowiek ku śmierci zmierza, i tak, ale może uda się nam ciut zdrowiej kres życia osiągnąć?

Na razie mamy wolne, część społeczeństwa ma długi weekend ... u nas wyszło teraz słońce, a cały dzień chmurzyło się 
i na deszcz zbierało. Niestety, nie spadła ani jedna kropelka. 
Z Chłopem zaczęliśmy oglądać ciekawy serial amerykański pt. "House of Cards". 
Polecił nam go nasz znajomy osteopata, który zmaltretował nas w poniedziałek.
Serial mnie nie zachwycił w pierwszym odcinku, ale wciągnął w drugim. Polecam więc, jeśli kogoś interesują kulisy władzy, powiązane z tym dziennikarstwo, kwestia przecieków do prasy.
O podobnej tematyce jest duńska produkcja "Borgen". Było podobnie. Pierwszy odcinek - taki sobie, mnóstwo wątków, osób, ale jak się skończył, to pozostał niedosyt ;)
Jeśli nie macie nic lepszego do roboty - polecam obydwa :)

Życzymy wszystkim miłego odpoczynku :)


środa, 18 maja 2016

A na balkonie tymczasem ...

... w tym roku postawiliśmy na zioło ;) tzn. różne takie tam dodatki do potraw, których wiele osób nie lubi, bo nie jest na ten przykład królikiem, albo po prostu - jedzenie przyprawia się pieprzem i solą, albo wegetą i już.
Chłop mój jest fanem przypraw. Wiadomo - wszystko niemalże można dzisiaj kupić w formie wysuszonej, ale co świeże, to świeże i do tego wyhodowane na własnym balkonie.
Cóż, zobaczymy, co z tego wyjdzie.
W sobotę, na zieleniaku, dokonaliśmy zakupu małych sadzonek, porywając się między innymi na rukolę. Bardzo lubię tę sałatę, zresztą.
Wyglądała sobie tak:


Poflancowałam je w dwóch doniczkach - fakt, było trochę zimno, ale jest nadzieja, że się ociepli i wszystko ładnie ruszy.
Niestety, okazało się, że młode roślinki zaatakował szkodnik. I mocno przetrzebił uprawy :( 
Wyglądają teraz tak:



Czy widzicie rozmiar tej katastrofy?? W sobotę było tu pełno roślinek - może nawet i za gęsto posadzone, ale to nic. 
Szkodnik, który zaatakował naszą uprawę, nie zadowolił się liśćmi tylko i wyłącznie. Precyzyjnie powyciągał całe sadzonki.
Dorwałam go. Nakrzyczałam i zakazałam zbliżania się do sałaty, bo tylko tyle mogę zrobić. Chemicznych oprysków stosować nie będę przecież, bo to nieekologicznie ;)
Dzisiaj kupiłam kolejną porcję flancy i udało się mi szkodnika sfotografować. 
Oto on :


I co z takim zrobić??

czwartek, 12 maja 2016

Pankracego

Dzisiaj uświadomiłam sobie, że to pierwszy dzień, kiedy przychodzą tak zwani Zimni Ogrodnicy. 
I faktycznie, coś w tym jest. Cały dzień było słonecznie, ciepło ,wręcz gorąco momentami, a wieczorem zerwał się chłodny wiatr, oziębiło się ,a teraz pada i trochę grzmi. 
Gratka nie lada dla Bonusa, bo on burzy się nie boi i deszcz lubi :))

Mam poza tym sporo wiosennych zdjęć, tylko jakoś nie mam weny, żeby je wybrać i na blogu pokazać, bo szkoda ich na kiszenie w komputerze.
Zakwasy minęły oczywiście, wczoraj byłam znów na kijkach, bez skutków ubocznych na szczęście. Jutro zamierzam trochę pobiegać, bo zawody zbliżają się wielkimi krokami i wypadałoby jakoś się pokazać ;)
Chociaż bez przesady, oczywiście.

Lubicie stare podwórka i bramy? 
Tydzień temu zaniosłam buty do szewca i zrobiłam kilka zdjęć podwórza, w którym mieści się zakład. Można nim przejść na skróty z deptaka na inną ulicę. Pełno tam gołębi, kamienica nadszarpnięta zębem czasu, ale ma to wszystko jakiś dziwny urok.




Kiedyś była tam piekarnia, jedyna prywatna chyba, w latach 80. Po pieczywo ustawiały się kolejki, a bułki miały bardzo charakterystyczny smak. W sumie były to bułki najzwyklejsze na świecie, pszenne, ale jednak wyróżniały się :)
Teraz miejsce to wygląda tak:


Dość przygnębiająco. 
Ale piekarz ten działa dalej. Rozwinął swoją produkcję, ma sieć swoich sklepów i swoje wyroby dostarcza do jednego 
z  marketów na K. ;) U nas w mieście, przynajmniej.
Nie mam pojęcia, do kogo sklepik należy ... w szybie moje odbicie, też czasem czuję się, jak kompletna ruina ;)

W międzyczasie przestało padać i grzmieć. Zobaczymy, jak jutro pokaże się następny z Ogrodników - Serwacy. 

Trzymajcie się ciepło ♥

PS. Słyszałam przed chwilą w jakichś wiadomościach, że we Wrocławiu wrony ludzi atakują ...