czwartek, 31 października 2013

Kłomino i dalej w lesie

Koniec października przynosi często wiele wspomnień, nostalgii, rozmyślań nad sensem życia, przemijaniem, czy też poszukiwanie - każdy czegoś innego, zresztą.

Zainspirowana wpisami na innych blogach, również i ja postanowiłam "popełnić" post na temat jak powyżej.

Konkretnie rzecz ujmując, o cmentarzu jeńców wojennych, który znajduje się niedaleko Bornego Sulinowa, oraz o Kłominie. W obu tych miejscach byłam kilka lat temu.
Kłomino, jak i Borne było miastem, w którym mieszkali wojskowi i ich rodziny. Na początku lat 90. opustoszało, gdyż Rosjanie opuścili nasz kraj. Przynajmniej oficjalnie.
Ledwo zdążyli wyjechać, nadciągnęły za nimi hordy szabrowników i poszukiwaczy skarbów w jednym, niejednokrotnie. Zanim dokonały się wszelkie administracyjne sprawy, pozostawili za sobą ruiny.
O ile Borne jakoś się z tego podniosło i podnosi, to Kłomino już niekoniecznie.

Szczerze mówiąc, nie wiem, jak to wygląda wszystko teraz.

Wtedy było tak:





A w środku:





Te malunki na ścianach uderzyły mnie chyba najbardziej.


W tym bloku mieszkała wówczas jedna rodzina. O ile dobrze pamiętam, dostali go jako rekompensatę za utracone mienie zabużańskie. Przedziwne.

W Kłominie były emocje, ale po wjechaniu głębiej w las, zobaczyliśmy taki widok:


To miejsce pochówku jeńców francuskich, polskich, rosyjskich i przewodnik mówił również 
o angielskich.
Kilka lat temu niewiele brakowało, żeby zniknęło z powierzchni ziemi. Wcześniej były inne krzyże na tych mogiłach i ktoś z decydentów wymyślił, żeby je powyrywać, bo ze starości się już przewracały i spalić. Tak, spalić i już nic więcej tam nie robić, czyli, żeby przyroda zrobiła swoje.
Jak postanowili, tak zrobili, krzyże rzucone na stos zaczęły płonąć, a na to wjechała ekipa francuskiej telewizji. Porobili odpowiednie ujęcia, zmontowano dokument i chyba dzięki temu uratowano to miejsce przed zarośnięciem.
Postawiono nowe krzyże, w tej chwili są również drogowskazy z głównej drogi do Bornego. 
Ten cmentarz jest odwiedzany przez wycieczki i tu łyżka dziegciu. Przewodnik nasz opowiadał, że przyjechała wycieczka angielskich weteranów, którzy zostawili na grobach nieśmiertelniki. Na drugi dzień po nieśmiertelnikach nie było już śladu, za to można było kupić je na Allegro.

Krótką historię Stalagu i Oflagu Gross - Born można przeczytać na stronie Urzędu Gminy 
w Bornem Sulinowie , nie będę jej tu wklejać. Zastanawia mnie tylko te 12 osób mieszkające w Kłominie, według tej strony.

Chcę tam znów pojechać, mam nadzieję, że w końcu się uda.
 

środa, 30 października 2013

Nowoczesność i historia, czyli Pendolino oraz stara ciuchcia

Lubię pociągi. Kocham je miłością beznadziejną i nieodwzajemnioną, od zawsze chyba. Czasem mnie wkurzają, czasem wzruszają, nie wiadomo dlaczego to ostatnie. 
Przykro mi patrzeć na małe, zaniedbane stacje kolejowe, czy też nieczynne stacyjki, na których kiedyś tętniło życie, a teraz zarastają krzakami.
Kilka miesięcy temu kolej zakupiła Pendolino, odtrąbiając sukces, chwaląc się tym we wszystkich mediach.
Dzisiaj mój mąż miał okazję zobaczyć to cudo techniki na dworcu w Koninie. 
Tak, w Koninie :) Cudo stało tam przy peronie pierwszym, a chętni mogli je obfocić
z wszystkich stron. Jako, że mąż kursuje czasem służbowo pomiędzy Poznaniem, a Koninem, niczym, nie przymierzając, wyżej wymienione P., to widzi po drodze różne takie ciekawe rzeczy ;)

Dostał zatem bonus w postaci tego pięknego widoku:


A jakiś czas temu, na naszym dworcu zrobiłam zdjęcie takiej pięknocie:



Podróż trzecią klasą na dłuższych trasach nie należała może do najwygodniejszych


ale, jeśli kogoś było stać, to mógł jechać w takim wagonie:




Panie mogły wybrać sobie wagon dla kobiet, by nie być narażonymi na niewybredne zaczepki panów. Swoją drogą, gdzież ci dżentelmeni byli?


 Para, syk - cudo :)))



Te cztery ostatnie zdjęcia zrobiłam kiedyś na targach turystycznych w Poznaniu.
Wnętrz Pendolino nie mam, ale bez problemu można obejrzeć je sobie w necie. Sama nie wiem, który pociąg bardziej się mi podoba. Na dłuższą trasę wybrałabym pewnie włoską myśl techniczną, a na krótszą - parę. Chociaż z drugiej strony, ciekawa byłaby podróż retro po całej Polsce :)

A co Wy wybrałybyście? :)

wtorek, 29 października 2013

Wiercimy dziury w ścianach ...

Jak w tytule. W końcu małżonek przytargał do domu wiertarkę, żeby wywiercić nią kilka otworów, załadować w nie kołki rozporowe i można już wieszać obrazy :)))
Były trzy do powieszenia. Jeden od Ilony , wylicytowany przeze mnie latem, a dwa mniejsze od Panterki - wygrane w jej konkursie rocznicowym.
Udało się wreszcie :)
Wrzucam zdjęcia w celu udokumentowania naszych działań:

 Tak wyglądały obrazy od Panterki, kiedy wyciągnęłam je z paczki :)

 A tak wyglądają teraz ;) To nasza sypialnia. Będą pilnować nas i naszych snów :)

 Obraz namalowany przez córkę Ilonki zawisł pomiędzy kuchnią a salonem. Powinien czuć się swojsko, bo obok ma kury i koguty z filcu ;) Ta ozdoba wisi u mnie cały rok, a nie tylko na Wielkanoc.

Za chwilę jedziemy trochę się pogimnastykować, czyli na tai - chi. Zapał mój ostatnio przygasł i dzisiaj też nie chce mi się jechać. Ćwiczenia są fajne, bo czuję podczas ich robienia ulgę, jakiej doznaje zmęczony kręgosłup. Poza tym dobrze robią na polepszenie koordynacji ruchowej i zmuszają mózg do intensywnej pracy. Same plusy :)
Tylko, żeby mi się jeszcze chciało ....

sobota, 26 października 2013

Szaleństwo zeszłego tygodnia

Obecny tydzień mija sobie w miarę spokojnie, aczkolwiek nie mówmy hop, póki się nie skończy.
Ten poprzedni, natomiast dostarczył wielu, nie zawsze dobrych wydarzeń.
W poniedziałek rano, dwa tygodnie temu, dowiedzieliśmy się, że w wypadku samochodowym zginął syn znajomego mojego męża z pracy. Chłopak zresztą mieszkał 
z żoną w bloku naprzeciwko. Jak to zwykle bywa, nasze miasteczko rozgorzało na chwilę opiniami, plotkami, a dlaczego, a dlatego, bo chciał i tak dalej ... Ploty powoli cichną, 
a smutek jego rodziny zostaje.
Nawet w sklepie sprzedawczynie zaczęły przy mnie rozmowę o nim, ale ja się nie odzywałam. Na inny temat chętnie podyskutuję, na ten już niekoniecznie.
W ten sam poniedziałek, już po południu, mąż dzwoni do mnie z pracy, że przyjdzie później do domu, bo wypadek na torach. Dróżnik nie zamknął rogatek, jechał pociąg i potrącił samochód, który znajdował się w tej chwili na przejeździe. 
Na szczęście dla wszystkich, pociąg jechał bardzo powoli i kierowca lekko poturbowany, został odwieziony do szpitala. A, że jest to osoba zaliczająca się do miejscowej "elity", to wydębi pewnie niezłe odszkodowanie od kolei, a policjanci latali jak kot 
z przysłowiowym pęcherzem, w celu dokonania jak najdokładniejszych pomiarów. Żenujące to i przykre, bo gdyby była to "zwykła" osoba, to nie dostaliby rozkazu do takich wygłupów.
We wtorek usłyszałam w pewnym momencie sygnały mnóstwa wozów policyjnych 
i strażaków, na szczęście były to tylko ćwiczenia.
Natomiast środa - o, nie zawiodła nas, oj nie. W negatywnym tego słowa znaczeniu. 
Była już około 22., kiedy do męża zadzwonił jego szef, co samo w sobie było niepokojące 
i powiedział mu, że pali się dom, w którym mąż ma służbowe mieszkanie. 
Z różnych powodów nie mieszkamy tam teraz - zresztą to w tej chwili nieistotne co i jak.
Wyskoczyliśmy z domu w kilka chwil i po kilku minutach byliśmy na miejscu. Ruchu wielkiego na szczęście nie było, nikogo nie potrąciłam, bo niech jeszcze i to ....
Cytując znaną, polską pisarkę "paliło się fajnie". A raczej dymiło się fajnie. Dwa wozy strażackie, pogotowie i wielka dymówa z mieszkania, na szczęście nie mężowskiego, lecz piętro wyżej. 
Mieszka tam starsza pani, sama, niedawno zmarł jej mąż, a ona nie chciała przeprowadzić się do któregoś z dzieci, mimo, że sama jest mocno schorowana i mało sprawna. 
Okazało się, że chciała przed pójściem spać zrobić sobie coś do picia. Zapaliła gaz i coś jej zeń buchnęło i zaczęło się palić. Miała tyle przytomności, że zadzwoniła do sąsiadów, ci zawiadomili straż i wyprowadzili ją z mieszkania. Pożar nie rozprzestrzenił się na szczęście, główne zniszczenia to jej kuchnia i trochę korytarza.
Do mieszkania męża przeleciało przez sufit trochę wody, trochę go odpadło, bo stropy są jeszcze z trzciny, ściana między kuchnią, a pokojem z lekka przemokła.
Co mnie zdziwiło, że woda, której używali strażacy była ciepła. Albo nagrzała się w kuchni piętro wyżej?
Nie wiem.
I tak właściwie, limit się wyczerpał, jedynie u moich rodziców w kotłowni pękła jakaś rurka od ogrzewania i trochę ich zalało, ale to był drobiazg dosłownie. Mała wisienka na torcie :/
Po tym pożarze, mąż zdecydował, że odda to mieszkanie swojej firmie, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi ku temu prowadzą. Na jego wykup nie ma szans, wymaga sporego remontu, na który trudno zdecydować się nie będąc właścicielem. Poza tym, wiadomo, jak to jest ze starym budownictwem - ruszysz jedno, leci następne. Koszty remontu mogłyby przewyższyć wartość tego mieszkania.
Swoją drogą, to dziwny ten dom. Są tam cztery mieszkania i nie widać w nich szczęścia. Trudno mi to wytłumaczyć, nie zagłębiając się w szczegóły, ale mieszkańców prześladują nieszczęścia. Nie ma tam ruchu, młodości, radości, miłości. Ten dom umiera i ciągnie za sobą swoich lokatorów.
( Naprawdę nic nie piłam i nie brałam).
Już od dłuższego czasu zbieraliśmy się, żeby zrobić tam porządki, powyrzucać stare, niepotrzebne klamoty i zawsze coś stało na przeszkodzie.
Teraz już musieliśmy posprzątać i dzisiaj się udało. Jeszcze coś tam zostało, ale większość rzeczy została wyrzucona, albo wywieziona. 
Przyszło mi do głowy podczas tych porządków, że pozbywając się tego mieszkania, robimy miejsce na coś nowego, fajnego w naszym życiu?
A może to jest tylko takie myślenie życzeniowe z mojej strony? Również nie wiem.

Chcę wybrać się do naszego muzeum regionalnego i zapytać, czy nie mają jakichś materiałów na temat tego domu. Ponoć kiedyś znajdował się tu posterunek milicji, gdy malowaliśmy mieszkanie, to po zdarciu starej tapety, zobaczyliśmy stare malowanie 
z poziomym paskiem na wysokości gdzieś 1,50. A tak wyglądały kiedyś różne, służbowe pomieszczenia. 
Spróbuję się czegoś dowiedzieć, ciekawa sprawa z tym domem.

Dobranoc wszystkim :) Mały bonus tego wszystkiego, że dzisiaj śpimy godzinę dłużej :)

poniedziałek, 21 października 2013

Konkursy u Anki Wrocławianki i Beaty :)

W eter poszło nie to, co trzeba, chciałam coś innego, a wyszło, jak zawsze :P

I tak miałam jeszcze o konkursach napisać. To jedziemy.

Pierwszy fotograficzny u Anki Wrocławianki. Amisia zaprasza :)

 

Nie wezmę w nim udziału, bo nie mam kota :( żywego, bo inne znajdą się u mnie w domu 
i w głowie ;)
Jeśli jednakże ktoś trafi na mojego bloga i przypadkiem nie zna Anki, to niech tam chyżo pobieży ;) Mało realne, ale ....
Kilka zdjęć małych koteczków mam w swoim archiwum, są to małe rodzinnej kotki, już dawno dorosłe. Jeden został w domu moim rodzinnym z mamusią swą i starszym braciszkiem, a pozostała trójka znalazła dobre domy.
Brat "wystawił" całą czwórkę na Allegro i szybko zjawili się chętni. Jedni państwo przyjechali całą rodziną, mieli już imiona dla tych kotków, wzięli dwa, po jakimś czasie pani przysłała zdjęcia rozbójników rządzących w domu. Trzeci kotek trafił do domu na naszym osiedlu, 
a czwarty - czarny został.

Ale nie o kotach miało być.

Drugi konkurs, na który chętnie się zapisałam, zarządziła Beata. Postanowiła zabawić się 
w dobrego, świętego Mikołaja, czy raczej dobrą, świętą Beatę i rozdać jedną ze swoich pięknych torebek. To znaczy, może nie swoich, ale przez siebie zrobionych ;)
Torebki są przepiękne, bezczelnie kopiuję z jej bloga zdjęcia tychże:

               

Kliknięcie na banerek z boku bloga prowadzi do mikołajkowego wpisu Beaty.

Mam nadzieję, że ten tydzień nie będzie obfitował w takie wydarzenia, jak ten poprzedni. Pewnie o nich napiszę, bo taka kumulacja to się w totku nawet nie zdarza. Bo oprócz miłych spotkań towarzyskich i przesyłki od Panterki, miały miejsce dość mocne wydarzenia. Nie dotknęły w zasadzie ani mnie, ani moich bliskich, na szczęście, ale ....
Teraz poproszę o same dobre wydarzenia.

Czego oczywiście wszystkim czytającym życzę na nowy tydzień życiowych zmagań.

niedziela, 20 października 2013

Budyń wieczorową porą

Wczoraj napisałam, że na drugi dzień ugotuję trochę budyniu ;) Czynię to niniejszym, bo ... tak ...

Dzisiaj było u nas bardzo ciepło, jak na tę porę roku, co mnie, oczywiście absolutnie nie martwi, wręcz przeciwnie. Zaliczyliśmy leśny marsz z kijkami po "Puchar Lasu". Zdjęć zbyt wielu nie robiłam, bo bez przesady.
Te, które teraz chcę pokazać, zostały zrobione tydzień temu, gdy byliśmy na grzybach 
i wczoraj.

Najpierw porcja grzybków ;)




Nie wiem, jak nazywają się te pierwsze, ale te czerwone to chyba gołąbki, nieistotne, że wymiotne. Te na trzecim zdjęciu są tak słodko przytulone do siebie ....


Obok tych nadrzewnych, znalazłam jeszcze kilka podgrzybków w mchu :)



I zasypany liśćmi las:



A tutaj walka lata z jesienią ;) Jeszcze wygrywa lato:


Wyjście z lasu. Po prawej stronie widać ruiny gospodarstwa, jeszcze 10 lat temu było zamieszkane, a dzisiaj służy jako plac zabaw dla paintbalowców, czy jakichś grup paramilitarnych:


Klony niestety chorują, widać czarne plamy na liściach:


Na szczęście wygląda to jeszcze nie najgorzej:


A tu jarzębina zrobiona obok wieży ciśnień:


To zdjęcie powstało również niedaleko wieży:


Tym obrazem kończę dzisiejsze podawanie budyniu ;) Mam nadzieję, że Wam smakował :)

Spokojnego wieczoru i miłych snów :)

sobota, 19 października 2013

Jesień, ach ... to Ty ...

Zainspirowana postami i zdjęciami między innymi Panterki i Anki Wrocławianki, postanowiłam popełnić wpis o podobnej tematyce.
Dzisiejszy dzień był pełen ruchu. Przed południem poszłam ze ślubnym do miasta, w którym mieście to dokonaliśmy sporych zakupów, szantażując się wzajemnie. Polegało to na tym, że po kupieniu porządnych spodni dla męża, ten wciągnął mnie do sklepu obok mówiąc, że teraz to mam sobie kupić buty :)
Czego oczywiście z ciężkim sercem ;) dokonałam, cóż było robić ... Czyste szaleństwo, dosłownie ;)

A potem był las. I kijki oczywiście, bo spacer już mieliśmy za sobą - do miasta.
W lesie trochę słońca, trochę wiatru, mnóstwo zieleni, żółci i brązów i paru nawiedzonych grzybiarzy - samochodziarzy. Nic to, z każdym dniem ich będzie mniej, bo nie ma już co zbierać. 
I las znów będzie tylko nasz ;), czyli uprawiających sport, par, które przyjeżdżają na sesje zdjęciowe i nie tylko, zapewne i pracowników nadleśnictwa, niech im tam już będzie ;)

Podczas marszu przystawaliśmy co jakiś czas, bo trzeba było zrobić "budyniowe" zdjęcia. 

Nasza pierwsza prosta i te sosny niczym zapałki powkładane w ziemię:

Bardzo się mi to miejsce podoba. Mogłabym tutaj stać i patrzeć na płynący strumyczek będący dopływem naszej rzeki, która też przez ten las przepływa:


Trzeba jednak iść dalej. Na bocznej dróżce znalazłam ten dziwny konar, który przypomina mi głowę dzika - a Wam?

Kolejna malownicza i boczna dróżka: 

Tak sobie szliśmy, szliśmy, naszą zwyczajową trasą, podziwiając kolory jesieni:

aż wyszliśmy z lasu, wsiedliśmy do samochodu, udając się do ....
i tam zrobiłam zdjęcia, które bardzo się mi podobają, ale wzbudziły przy tym sporo nostalgii ( Ania M. zrobiła i pokazała na swoim blogu podobne, czyli "coś" na tle nieba:)):


Dlaczego? Nie wiem, kurczę. Może to miejsce jest takie nostalgiczne? I niczym jesień już przemijające? Chyba coś w tym jest.

Spokojnych snów życzę :) Jutro też ugotuję trochę budyniu ;)

środa, 16 października 2013

Przesyłka od Panterki

Odebrałam dziś na poczcie paczkę od Panterki i w ramach odkurzania bloga postanowiłam się nią pochwalić :)

Widać od razu, że przyjechała z daleka:


Rozcięłam zabezpieczenia ;) uważając jednakże, żeby nie uszkodzić Panterkowego wizerunku i moim oczom ukazał się taki to obiecujący widok:


Żółta koperta zawierała kartkę z miłymi słowami od Panterki :) a magnes szybko znalazł miejsce wśród jemu podobnych:


Swoją drogą, byłam kiedyś w Getyndze, daaaawno temu, magnesów wtedy nie zbierałam, nie pamiętam ich zresztą wśród pamiątek. 
A tu - miła niespodzianka :) Teraz mam. Myślę, że obok czarnego kota z Sopotu będzie mu dobrze.
Ten błękitny z prawej jest z Czarnogóry, z Kotoru zresztą, a ten grubasek z odłupaną łapką spadł mi kiedyś na podłogę i to co znalazłam - dokleiłam.

Po otwarciu paczki poczułam przyjemny zapach :) Nie, nie, żadnych halucynogennych kadzidełek nie było ;)
To pachniało rozmarynowe mydełko ( zaraz się mi przypomniał rozmaryn w Czarnogórze, dziki, w wielu miejscach "rozkrzaczony" i oczywiście pięknie pachnący).
A mojemu mężowi oczka zaświeciły się na widok czekoladek ;)


Kolor serwetek świadczy o tym, że nasza koleżanka to Czarownica ..... Bo nie dość, że magnes, rozmaryn - no dobra, pisałam o tym na blogu, ale obrusy pasujące do tych serwetek, to chyba nigdy na zdjęcie się nie załapały!

Do kartonika zmieściły się jeszcze dwa obrazki z kociambrami, ale pokażę je po zawieszeniu ich na ścianę i tkanina pod nazwą:


którą, jak myślę, mogę wykorzystać do dekoracji stołu na np. biały obrus. Jest ona dość długa, więc już jej w całości nie fotografowałam.

Panterko kochana!
Dziękuję Ci raz jeszcze i tym razem publicznie za te super prezenty :))) I za Twój czas, jaki poświęciłaś, żeby poszukać dla mnie te ładne rzeczy, zapakować je starannie i wysłać :)
Dostajesz wirtualne buziaki :***

Miłego wieczoru życzę :) I spokojnych snów. Bo mojemu chłopu dzisiaj nad ranem śniły się takie niesamowitości, jak nigdy ;) Bo skąd wzięli się Meksykanie, piłkarze FC Barcelony, prezydent stolicy, rynek w Szamotułach i ogromny kościół na nim??? O klasztorze
i wycieczce zakładowej nie wspomnę, a wszystko to działo się w ciągu dwóch godzin.
Chyba na deszcz mu się to śniło ;)