wtorek, 24 września 2013

Przesyłka od Beaty

15.września Beata rozstrzygnęła "zgadywajkę" na swoim blogu. Byłam jedną z tych "szczęściar", którym zechciała podarować swoje wyroby. 
Beata szybciutko uwinęła się z przesyłkami, dała znać, że idą, czekałam zatem. Minął tydzień, u mnie w skrzynce pocztowej pusto. W końcu dzisiaj po wymianie maili, okazało się, że paczka leży sobie w moim urzędzie pocztowym od tygodnia (!), a na stronie, na której można ją śledzić napisano, że wystawiono awizo. Taaa .... 
Koniec, końców, dostałam ją w końcu do rąk własnych i mogłam cieszyć się jej zawartością.

Czyli etui, które było zaprezentowane zainteresowanym konkursem osobom:


Poza tym, Beata zrobiła mi miłą niespodziankę i w paczce znalazł się jeszcze On ( czy Ona?):


Kotecek znalazł miejsce wśród jemu podobnych:

( ten z tyłu, to oczywiście misiek - dostałam go od mojej klasy na osiemnastkę).

Tutaj część kociej bandy:


Cała zawartość przesyłki:


W kopercie oczywiście miły list :)

I wnętrze pudełka. Prezentuję je, ponieważ podoba mi się pieczątka :)


Napisałam Beacie dziękczynnego maila, ale chciałam również na blogu pokazać zawartość przesyłki.
Dziękuję Ci raz jeszcze :)

Spokojnych snów wszystkim życzę :)

poniedziałek, 23 września 2013

Nasze nabytki z targów i miedziana rocznica

Jako, że wczoraj zabalowałam dokładnie w tym miejscu , zdjęcia i resztę zachwytów nad targowymi pysznościami zostawiłam sobie na dzisiaj.
Wczorajsze hulanki i swawole nie odbiły się jakoś negatywnie na moim samopoczuciu ( zna się ten umiar ;)), więc panuję nad dzisiejszym dniem na tyle, na ile jest to możliwe.
Ale do rzeczy. Mirka pytała się, czy coś nam szczególnie zasmakowało. W sumie wiele na miejscu nie zjedliśmy, kupiliśmy sobie pierogi ze szpinakiem do degustacji, żeby po chwili zdecydować się na większą ilość, która to zostanie dzisiaj na obiad skonsumowana :) 
Tak więc duży plus dla pierogów :) Pewnie od wszystkich producentów smakowały bardzo dobrze :)
Dokonaliśmy również zakupu wędlin, na co już dawno się nie decydujemy. Wszystko oczywiście w wersji niewielkiej, ale warto było. Te wędliny to parówki (!!!) , które degustowaliśmy podczas wczorajszego śniadania i smakowały jak kiedyś. 
I kawałek kiełbasy ( dobrze obsuszonej ..... - pamiętacie, z jakiej książki to?), która po dłuższym czasie się zsycha, a nie pleśnieje.
Na małopolskim stoisku od pana w góralskim stroju - oscypka. Pyszny :) Już go nie ma. 
A pana trafiliśmy wczoraj w telewizji :) Okazuje się, że jest prawdziwym góralem, ma spore stado owiec, piękne psy pasterskie i działa w stowarzyszeniu producentów, które to stowarzyszenie chyba nawet sam założył.
Obok stały chłopaki ze śliwowicą łącką ,ale jej nie kupiliśmy. Ani nie próbowaliśmy. 

Stoiska z wędlinami cieszyły się dużym powodzeniem, jak również te, gdzie można było degustować alkohol za darmochę ;)

Kilka zdjęć, które przedstawiają nasze zakupy:

To nabytki ze stoiska kujawsko - pomorskiego :)

A to nasz dzisiejszy obiad :)

 Kogoś uszczęśliwimy tym prezentem na Gwiazdkę :)

Olej ten bardzo dobrze smakuje z chlebem, albo zdrowotnie można przyjmować go po wymieszaniu z białym serem.


Poza tym, od chłopaka, który sprzedawał kajmaki dowiedzieliśmy się, że co dwa tygodnie, w Poznaniu jest targ, na który przyjeżdżają producenci żywności nieprzemysłowej, wytwarzanej na małą skalę. Ma to miejsce między Okrąglakiem, a Teatrem Polskim, w godzinach 13.00-19.00.
Najbliższy będzie już niedługo, bo w czwartek 26.09. Następne: 10. i 24. października.
Te dane mam z ulotki.
Są na fejsie https://www.facebook.com/TYGIELbyREforma

Oczywiście, nie mam z tego pisania żadnych profitów ;) a informację zamieszczam, bo moim zdaniem warto się zainteresować i popierać takie inicjatywy.



Czytając wpisy na wielu blogach zauważyłam, że wiele osób ślubowało we wrześniu.
My też :)
Właśnie dzisiaj mija siedem lat od tamtej chwili, czyli rocznica miedziana :) Dość późno znalazłam to moje ślubne szczęście, ale widocznie tak musiało być. Ja tam nie żałuję tej decyzji, mam nadzieję, że mój chłop również.
Zastanawiałam się, czy wkleić jakieś zdjęcia z tego wiekopomnego dnia. I zdecydowałam się na te:

Takim pojazdem jechaliśmy do ślubu - rocznik mojego męża :)

Rozmazaliśmy się ze wzruszenia ;)

Ruszam w stronę kuchenki, obiad czeka - do przygotowania ;)

niedziela, 22 września 2013

Targi regionalnych smaków

Od wczoraj do wtorku trwają w Poznaniu targi Smaki Regionów. Pojechaliśmy tam z moim chłopem, właśnie wczoraj, jako, że wstęp był darmowy ;). Rzecz nie do pogardzenia przez wielkopolskie skneruski :))

Wystawiali się tam producenci żywności z wszystkich województw w Polsce, ale były także stoiska z Litwy, Włoch, Chorwacji.
Ogrom i różnorodność, tak można w skrócie określić wszystko to, co się działo w hali targowej.
Raj dla żarłoków i wyrafinowanych smakoszy :) Nie sposób, rzecz jasna, nie zrobić zakupów, nabywając coś, co często trudno znaleźć w sklepie. Ceny - wiadomo, wyższe niż za sklepowo - marketową paszę, ale smak też inny.
Niejeden raz przyznałam się w internetowym świecie do mojej manii czytania składu podanego na etykietach. Wiem, że czasem coś może być niedopisane, niedomówione, ale trudno. W jakimś tam stopniu mam wpływ na to, co kupuję i jem. 
To, co widać na etykietach sprawia, że włos się na głowie jeży. Cukier i słodziki 
w konserwach rybnych!! Cukier w przecierach pomidorowych! Skład wędlin - zgroza! Żółte sery - tak samo. Jak żyć??
A napoje? Słodziki, konserwanty i oczywiście - cukier.

Po tych koszmarach, rodem z najlepszych horrorów, wejście na targi brzmi niczym najpiękniejsza muzyka ;)
Zanim ktoś zarzuci mi niepotrzebną egzaltację, spieszę "upszejmie" donieść, że mam świadomość, iż nie wszystko złoto, co się świeci, a nocą wszystkie koty są czarne, 
w odniesieniu do tego, co na tego typu targach się sprzedaje.
Tym niemniej z odrobiną zaufania, poczyniliśmy z małżonkiem stosowne zakupy, ograniczone posiadaną gotówką ;), jak i wrodzonym rozsądkiem ;), oraz możliwościami tragarza ;)

Teraz zdjęcia. Spoglądając na halę z góry, myślałam sobie o całej gromadzie znanych mi bardziej i mniej blogerek, oraz internetowych koleżanek i starałam przypomnieć sobie, gdzie która mieszka:

 W centralnym miejscu - wystawcy z Wielkopolski z, między innymi rogalami marcińskimi, 
a dzięki internetowi poznałam Kretowatą i Hanę bez bloga

 Patrząc na to stoisko, pomyślałam sobie o Oli

 Tutaj o Ilonie i BeacieEmce, o koleżance z Pszczyny i wielu blogerkach, o których
w danej chwili nie pamiętałam, że tam mieszkają

I o Ance Wrocławiance

Ci panowie ze zdjęcia powyżej stwierdzili, że więcej zarobiliby na pobieraniu opłat za zdjęcia aniżeli na sprzedaży :)  Ale, jeśli się widzi tak pięknie zrobione zaprawy, to człowieka aż korci, żeby pstrykać.

 Moje ulubione Pomorze Zachodnie, a na prawo Małopolska, gdzie mieszka bezblogowa Mika, spod samiuśkich Tater :))

Nie pamiętam, gdzie było Mazowsze, skąd nadaje Mnemo , czy Ania M. , łódzkie mi gdzieś mignęło, gdzie w tej chwili odpoczywa Panterka i takie to refleksje nachodziły mnie podczas obserwacji z góry i snucia się po hali ;)

Mam nadzieję, że dobrze dopasowałam województwa do osoby, a jeśli nie, to proszę mnie poprawić. Albo przypomnieć o sobie :)

Miłych i spokojnych snów życzę, jutro pochwalę się naszymi zakupami ;) , ale nie tylko ;)
Ja jeszcze trochę pohasam na Balu Na Powitanie Jesieni :))

piątek, 20 września 2013

Śliwki nierobaczywki

Dwa dni temu przytargaliśmy ze ślubnym około 8 kg śliwek z ogrodu rodziców. 
Z przeznaczeniem na powidła, bo cóż lepszego można z nich zrobić? Może jedynie jakąś nalewkę, tudzież inną ratafię, a niektórzy robią i śliwowicę, która to niespecjalnie mi smakuje ( nalewki to co innego, oczywiście ;)).
Póki co, poprzestaliśmy na powidłach. Śliwki są ekologiczne - na tyle, na ile to tylko było możliwe, co oznacza, że nie pryskane żadnym środkiem owadobójczym. Jak w tytule, robaczków prawie w nich nie było, w pojedynczych owocach tylko.

Na początku wyglądało to tak:


żeby na następny dzień, czyli prawie po 24 godzinach zamienić się w to:



Może te kolorowe dekielki nie wyglądają super profesjonalnie, ale co tam. Nie mam spiżarni, do której prowadziłabym z dumą gości, w celu pokazania im swoich wyrobów, więc bez przesady ;)  Przetwory znalazły się na półce w piwnicy, a tam nikt ich oglądać nie będzie.

Bardzo fajnie robiło się mi te powidła. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że gdybym miała przerobić kilka razy więcej tych śliwek, to możliwe, że miałabym dość.
A tak, na luzie, ze spokojem, bez napięć ;) Mieszanie jest wciągające, niczym wpatrywanie się w ogień. Zapomina się o wszystkim, ważna jest tylko ta chwila i nic więcej.

niedziela, 15 września 2013

Zbieracze

Witajcie :)

Wrzesień to taki miesiąc, który sprawia, że w wielu, nawet w najbardziej zatwardziałych mieszczuchach budzi się jakiś pierwotny zew, zmuszający do podniesienia czterech liter 
z fotela i udania się do lasu.
Dziwne to, prawda? Ta zepchnięta do podświadomości u wielu, dzika natura, odzywa się właśnie jesienią.

Z moim ślubnym posłuchaliśmy tego głosu i wczoraj udaliśmy się do lasu, celem eksploracji pod kątem grzybów - jadalnych dla nas, rzecz jasna :)
Krótko mówiąc, szału nie było. Pogoda byle jaka, przekropna i grzybów mało, niestety. Zebraliśmy tyle, że wystarczyło na przyzwoity sos do obiadu na jutro.
Gdybyśmy wyjechali dużo wcześniej, może znaleźlibyśmy więcej tego dobra, a tak, inni nas ubiegli.

Żeby to sobie choć trochę zrekompensować, po południu podjechaliśmy w pewne miejsce po owoce czeremchy. Rośnie tam jej mnóstwo i dość szybko uzbieraliśmy potrzebną nam ilość. A robimy z niej nalewkę. Zeszłoroczna wyszła nam bardzo dobrze i w tym roku nastawiona jest świeża.
Miejsce, w którym rosną czeremchy, upodobały sobie liczne muchomorki.  Nikt ich tam nie niepokoi, nie niszczy, bo miejsce uczęszczane jest przez zbieraczy czeremchy i parki, które nie mają swojego kąta, albo lubią seksić się w okolicznościach natury ;) Świadczą o tym opakowania firmy Unimil :))
Dobrze, że pamiętają o antykoncepcji, mogliby jeszcze tylko śmieci zabierać ze sobą.

I dwa "muchomorkowate" zdjęcia:



Dzisiaj natomiast też wizyta w lesie, ale z kijkami. Ruch, jak w mieście, "grzybiarzy" mnóstwo, drogi porozjeżdżane samochodami i motorami, bo niektórzy najchętniej zbieraliby grzyby z okien samochodu. 
Można poczynić ciekawe obserwacje, niczym nad morzem w lecie ;)
Grzybów, oczywiście nie ma zbyt wielu po takim weekendowym nalocie na las. Trzeba poczekać kilka dni i może, w tygodniu coś więcej się znajdzie.

Miłego wieczoru :)

piątek, 13 września 2013

Skracanie spodni, oraz moda na wrzosy, część trzecia i być może przedostatnia ;)

Witam w "pechowym" dniu :)

Dla mnie trzynastka nie jest pechowa, to znaczy, nie przykładam do tej daty ani liczby jakiejś wagi. 
Kiedyś, będąc młodym dziewczęciem. specjalnie w tym dniu poszłam na jakieś zaliczenie, które zakończyło się sukcesem, oczywiście.
O pluciu przez lewe ramię, czy zawracaniu z drogi, przy spotkaniu z czarnym kotem, nie wspominam z oczywistych względów ( bardzo lubię koty, jakby ktoś nie wiedział).
Dzisiejszy dzień był o tyle inny, że przebiegł pod znakiem spotkań towarzyskich i deszczu. 
Dwa tygodnie temu koleżanka przyniosła mi kilka par spodni do skrócenia. Niby nic wielkiego, ale znalazłam w necie fajną metodę skracania spodni dżinsowych. Można ją obejrzeć na stronie Burdy.
Ważne jest, by dół spodni nie był wystrzępiony i użytkownik, bądź użytkowniczka tejże garderoby już nie rósł/rosła.
Jako, że koleżanka i jej małżonek te warunki spełniają, to ich spodnie zostały skrócone według burdowej metody.
Mam nadzieję, że wyszło mi jak trzeba i reklamacji nie będzie ;)

Parę dni temu kupiłam wrzosy ( oraz lawendę)  i się nimi teraz chwalę :)




I lawenda, jeszcze kwitnie i pachnie 


Gdy robiłam zdjęcia, była piękna, słoneczna pogoda, a dziś - szkoda gadać.
Ciekawe, jak długo te wrzosy wytrzymają.

I jeszcze jedno zdjęcie - koteczka kupionego w Bornem. Dołączył do naszej kolekcji kotów.



Miłego i spokojnego wieczoru :)

wtorek, 10 września 2013

Moda na wrzosy, część druga i chyba nie ostatnia ;)

Witam wszystkich :)

Dzisiaj też będą wrzosy i to świeżutkie, tegoroczne. A potem pójdę na zieleniak i kupię sobie te doniczkowe. Kilka nawet. Jak się bawić, to się bawić.
Za oknem słońce i w miarę czyste niebo, oraz hałas remontu z bloku naprzeciwko. Remont jest na zewnątrz, wynajęta ekipa robi to, co powinien zrobić deweloper, czyli naprawić fuszerę, przez którą ludzie mają całe kolonie czarnych grzybów na ścianach. Oczywiście ten, co te bloki budował do winy się absolutnie nie przyznaje, wygrać sprawę w sądzie to jak trafić najwyższą kumulację w totka, wspólnota zaczęła naprawy własnym kosztem. Czas niestety nagli.
Naprawa, to zerwanie styropianu i uporządkowanie tego całego chaosu pod nim. To niestety nasza, krajowa rzeczywistość.

Wczoraj zaliczyłam wizytę u dentystki, wizyta odłożona była dwa razy, w końcu się udało :P Bardzo mnie ten wyjazd stresował, ale w efekcie nie było tak źle. Nawet całkiem dobrze, myślałam, że będzie gorzej.
Naprawdę lubię tę moją stomatolog, ale wiadomo, wolę z nią porozmawiać aniżeli siedzieć u niej na fotelu z rozdziawioną paszczą ;)

To pochwaliłam się najnowszymi njusami ;) i czas na wrzosy, jezioro, rzekę ...






Te kępki wyrosły na polowym lotnisku Bornego. Widocznie miejsce zaczęło im pasować :)

 Dotarliśmy również nad rzekę. Pięknie tam, cicho, spokojnie, pachnąco sosnami, wodą
i zielskiem wszelakim

Nad rzeką sporo tych małych żabek?/ropuszek? się pałętało. Szybkie i zwinne, chyba nie lubią się fotografować ;)

To tyle na dzisiaj. Ciąg dalszy nastąpi.

Miłego dnia :)

poniedziałek, 9 września 2013

Moda na wrzosy, część pierwsza i nie ostatnia, jak mniemam ;)

Witajcie :)

Wróciliśmy wczoraj z Bornego Sulinowa szybko, sprawnie i szczęśliwie. Aczkolwiek tak zmęczona to dawno nie byłam, po powrocie z Czarnogóry może, ale tam mieliśmy do przejechania ponad tysiąc kilometrów, a tu raptem dwieście.
W dodatku drogi są w coraz lepszym stanie - słyszę te rechoty ;) , ale to prawda. W ciągu tych 10 lat, podczas których zjeździłam tę trasę samochodem, doczekaliśmy się w wielu miejscach lepszej nawierzchni, chociaż oczywiście nie wszędzie. Podziurawiona jest okolica Wągrowca np. i w ogóle przejazd przez to miasto jest zazwyczaj ciekawy i dostarcza wielu emocji ;) I to zarówno wtedy, gdy jedzie się przez centrum, jak i omija się centrum, kręcąc się na trzech, czy czterech rondach o dziwnych oznaczeniach.
Nie, żebym coś miała do Wągrowca i jego mieszkańców, tak jakoś się składa, chociaż teraz mamy już tę  drogę nieźle opracowaną, więc trudno nas zaskoczyć ;)

Miało być o wrzosach. 
Sporo się działo w Bornem, w ten weekend. Szczególnie w niedzielę. Odbyły się Targi Miodu i Chleba, wystawiło się sporo osób właśnie z miodami, prawdziwymi chlebami, ciastami, wędlinami, jak również rękodziełem. Zakupiliśmy ze ślubnym trochę miodu, razowego chleba i małego kotecka z wełny. 
Było tam mnóstwo fajnych rzeczy, ale musiałabym wywalić wszystko z mieszkania i na nowo je urządzić, a jest to mało realne w tej chwili.
Pokręciliśmy się trochę po kiermaszu, ale wypędziły nas stamtąd występy różnych artystów. Za głośne, jak dla mnie, taka już dziwna jestem.

W tym samym czasie odbywały się Warsztaty Dźwięku - nie pamiętam dokładnej nazwy ,a w niedzielę każdy mógł przyjąć i uczestniczyć w koncercie gongów i mis tybetańskich. Poszliśmy zatem.
Uczestnictwo polega na tym, że wszyscy kładą się na materacach, zamykają oczy 
i pozwalają ponieść się dźwiękom. Dobrze jest mieć przy sobie śpiwór, albo kocyk 
i poduszkę.
Większość osób na tym koncercie to uczestnicy warsztatów, ale znalazło się kilkoro 
z "zewnątrz".
Było ciekawie. O terapii dźwiękiem piszą, że ma właściwości oczyszczające. Przez chwilę coś takiego czułam, poza tym dudnienie w różnych częściach organizmu, w zasadzie tam, gdzie mieszczą się główne czakry. Mój mąż odpłynął za to w różne kolory :) Ciekawe doświadczenie.

Jak już pisałam, Borne to wrzosowe i grzybowe zagłębie. Te pierwsze objawiły się w całej krasie, a te drugie niestety nie. W lesie jest tak sucho, że nawet mech pęka pod stopami. Czegoś takiego dawno już nie widziałam.

W ogóle sam pobyt był trochę dziwny. Ciągle szukałam kluczy do mieszkania, w którym byliśmy ( zaprzyjaźnione i czasem udostępniane, gdy właściciele nie przyjeżdżają), popsuł mi się rower, ot tak, znienacka i umarł sąsiad z klatki. Przyjazd karetki, a potem karawanu, wywołał wielką sensację, ludzie powychodzili na zewnątrz, stali i gapili się, jakby było na co. A skąd wiem? Bo wyjrzałam raz z balkonu i widziałam. Nie mam potrzeby żywienia się takimi emocjami.

Może wystarczy pisania, czas na obrazy.

Nad Jeziorem Pile

i wrzosy, wrzosy, wrzosy .....







To oczywiście nie wszystko, ciąg dalszy nastąpi ....

Miłego dnia życzę :)

piątek, 6 września 2013

Letnia Akademia Szycia - część V, oraz wrzosy ;)

I tak lato zeszło na szyciu różnych, ciekawych rzeczy.
Ostatnim wyzwaniem była spódnica z kontrafałdami. Kupiłam kiedyś kupon materiału 
z kwiatami, w białym kolorze i sobie leżał. W końcu doczekał się realizacji, dokupiłam do tego batyst i powstała spódnica tancerki z zespołu ludowego ;) 
Na zdjęciu przedstawiona jest na manekince. Jako, że jest ona szczuplejsza ode mnie, to 
i spódnica wygląda na niej dużo ładniej, aniżeli na mnie.
Praca moja została zaliczona, po niedzieli będę tę spódnicę przerabiać. Tzn. zlikwiduję kontrafałdy, a reszta pozostanie bez większych zmian. Prucia trochę będzie, ale trudno. Jak mam ją nosić, to musi mi odpowiadać.
 A także kilkanaście innych, bardzo ładnych :)

To moje "dzieło":

 
A my jesteśmy teraz w Bornym Sulinowie. W niedzielę jest tu fajna impreza związana 
z chlebem, miodem i oczywiście wrzosami :) jako, ze Borne to wrzosowe zagłębie - jeszcze.
Dzisiaj już było trochę późno, żeby zrobić tysiąc trzecie zdjęcie wrzosom, ale za to jutro .... może pojutrze :))) Będzie się działo, bo bardzo lubię wrzosy i we wrześniu są jak najbardziej na swoim miejscu.
Nikogo nie będę nimi już straszyć ;)
Niestety, chyba nie ma grzybów. Tak stwierdziliśmy po krótkim rekonesansie w lesie. 
Za sucho.
Zobaczymy zresztą jutro na targu i może uda się pogadać z jakimś tubylcem.

Mąż ogląda mecz Polski z Czarnogórą, bardzo emocjonalnie do tego podchodzi ;) 

Spokojnej nocy Wam życzę i udanego weekendu :)


czwartek, 5 września 2013

Dubrownik, stara oliwka i cebula dla JolkiM

W sumie miałam zakończyć czarnogórski cykl wspomnień ;) , ale Panterka troszkę i mile połechtała moje nadwątlone od jakiegoś czasu poczucie własnej wartości i stwierdziłam, że spokojnie i bez napinania się coś jeszcze mogę napisać i okrasić to zdjęciami.
A komentarz Oli, to już w ogóle mnie zaskoczył - pozytywnie, oczywiście :)

Pewnie wspominałam już o tym, ale przypomnę, że do Czarnogóry jechaliśmy przez Chorwację, mijając i podziwiając w drodze do - Dubrownik, a wracając do Polski, wjechaliśmy tam, by chociaż ze dwie godziny pobyć i zobaczyć to piękne miasto.
Jadąc drogą nad Adriatykiem, widzimy taki wspaniały widok na zatokę i port:

Zdjęcie nie jest moje, pochodzi z Wikipedii stąd 

Patronem Dubrownika jest święty Błażej z Sebasty ( Turcja). A wspominam go nie dlatego, że jestem jego gorącą zwolenniczką, lecz dlatego, iż gdy w kalendarzu są imieniny tegoż, to ja mam wtedy urodziny ;)
Znam poza tym chłopaka, który urodził się tego dnia i imię sobie przyniósł na świat.

To figurka świętego w murach miasta

Czarnogórę opuściliśmy w niedzielę, mając na celu właśnie zwiedzanie Dubrownika i dojazd w okolice Zagrzebia na nocleg. Na ten sam pomysł, czyli na przyjazd do Dubrownika wpadły tysiące innych osób. Chwilę trwało, zanim wjechaliśmy na tymczasowy parking dla wysiadających, ale jakoś się udało :) I od razu rzuciła się w oczy długaśna kolejka, która stała na placyku przed parkingiem, zawinięta kilka razy, a złożona głównie 
z włoskojęzycznych ludzi.
Zastanawiałam się, czy coś za darmo dają, czy co? Ale rozgadany tłum stał spokojnie, najwyraźniej na coś czekając.
Okazało się potem, że do brzegów miasta przybiły ze cztery ogromne statki wycieczkowe 
i całe chętne towarzystwo trzeba było przywieźć autobusami do centrum, a potem je odwieźć i ponownie zaokrętować. Ci Włosi czekali zatem na transport po zwiedzeniu Dubrownika. Autobusy miały numery, każdy pasażer również, dlatego stali bez przepychanek i nerwów :)

Na placyku, wokół tego pomnika wiła się owa kolejka, po której dwie godziny później nie było już śladu.

To ruszamy. Na początek główna ulica i ludzie w kadrze ;)


Jedna z licznych, wąziutkich uliczek, prowadzących w górę i dużo ludzi ;)

Kolumna Rolanda - tego ze słynnej "Pieśni o Rolandzie". Jego prawe przedramię służyło jako jednostka miary - łokieć i tam można było sprawdzić sobie, czy zakupiona tkanina ma faktycznie taką długość, jaką się chciało kupić.

Jeden z licznych domów, chyba wszystkie są zbudowane z tego samego kamienia i mają zielone okiennice

Kościół świętej Klary i tłumy ludzi, a naprzeciwko tego kościoła:

Studnia Onufrego i dawny klasztor klarysek - zdjęcie nie moje, tylko stąd

Przy tej studni jest 16 kranów, z których płynie woda i trzeba napić się z każdego, żeby być pięknym, młodym i bogatym :P

I kolejna, wąska uliczka

Fragment portu

Widoczki :)

W głębi Odwach i Wieża Zegarowa

Mam nadzieję, że tych kilka zdjęć ukazuje choć kawałek piękna Dubrownika, szczególnie osobom, które jeszcze tam nie zawędrowały.
Niestety, komercja i chęć zysków dotarła tutaj, do władz miasta. Pamiętacie zapewne wzgórze, które było pokazywane w relacjach z wojny w 1991/92 roku, z którego to miasto było ostrzeliwane?
W tej chwili jest tam miejsce pamięci,ale zostało ono sprzedane zagranicznemu inwestorowi, który ma tam wybudować hotele .... taki niemiły zgrzyt.

Południe Europy stoi oliwkami, to wiemy. Ale, że w Czarnogórze rośnie najstarsza oliwka, to już niekoniecznie :)
Mogliśmy ten cud natury obejrzeć osobiście, ponieważ rośnie niedaleko Starego Baru. Liczy sobie około 2,5 tysiąca lat i ciągle owocuje. Jeśli dobrze pamiętam, z jej oliwek wyciskanych jest 100 butelek oliwy, które to potem zostają sprzedane na aukcjach, za oczywiście odpowiednią cenę ;)

Oto ona:

Imponująca, prawda?

I na koniec tego postu - czarnogórska cebula :)
JolkaM wyraziła zainteresowanie nią w swoim komentarzu. Jako, że kilka cebulek przywieźliśmy do Polski i wczoraj jeszcze jedną miałam, to zrobiłam szybciutką sesję zdjęciową i proszę bardzo:


Oprócz czerwonych, były jeszcze też i białe. Są bardzo ostre, ale dobre :)

Miłego popołudnia i wieczoru :)