Od jakiegoś czasu zbieraliśmy się do wizyty z Franiem u wetki naszej, która to wizyta miałaby na celu przegląd kota ( paszcza, ząbki, obcięcie pazurków itp.), oraz ewentualne umówienie się na pobranie krwi, żeby sprawdzić mu parametry i lipazę trzustkową, jeśli pani wet widziałaby taką konieczność.
I wczoraj słyszę, Franio wymiotuje. Nic nadzwyczajnego u kota ... zdarza się. Lecę z papierowymi ręcznikami, ścieram i przy okazji omiatam uważnym spojrzeniem te wydaliny ... i co widzę? Nicienie!
Czekam niecierpliwie na Chłopa z samochodem, załadowaliśmy kota do transporterka - o dziwo, obeszło się bez dzikiej gonitwy po całym domu w celu złapania futrzaka i umieszczenia go w ww.
Załadowaliśmy się do samochodu, klima i jedziemy. Rudy drze japę całą drogę, a jakże, dojechaliśmy i hura!! Nikogo nie ma!
Franio do przeglądu, mówię pani wet co i jak, że robale, że proszę o sprawdzenie uszek, paszczy i obcięcie pazurków, bo sobie zaraza nie daje, a nie chcę stosować przemocy w domu.... na robale zaordynowana tabletka, ale najpierw przegląd.
Paszcza - ok., jakoś udało się pani wet rozewrzeć tę franiową i zajrzeć ... dalej uszka. Tu już było gorzej, wyczyściła mu wacikami, a potem sięgnęła głębiej i stwierdziła, że nie podoba się jej to, co wygrzebała ... mikroskop zatem i ustaliła zapalenie ... a skoro zapalenie, to musi dokładniej do tych uszu zajrzeć, przelało to czarę goryczy, kot absolutnie nie zgodził się na dalsze badania, odmówił współpracy, wskoczył mi na ramię, wczepił się w koszulkę, na pomoc ruszył małżonek
i pani weterynarz ... ufff, udało się kota ode mnie odczepić bez większych ran drapanych i kłutych ... wokół fruwające kłaki ...
Cóż było robić? Pani weterynarz wyciągnęła torbę, do której zapakowała kota, na głowę założyła mu coś, co przypominało różowe gacie dla niemowlaka - powiedziała, że jak kot ma zakryte oczy, to jest spokojniejszy .... o mójtyborzezielony .... możliwe, że jakiś kot jest spokojniejszy, ale nie Franio, na litość Boga! Kot zawinięty szczelnie w te wynalazki, wyglądał jak baleron, uszy mu tylko wystawały, bo o nie ten cały raban się dział. Pani doktor zabrała się do dokończenia swojego dzieła, czyli spokojniejsze i swobodniejsze doczyszczenie uszu i zaaplikowanie maści
z antybiotykiem ... to znaczy, miała taką nadzieję, bo Franio, niczym Harry Houdini w okresie swojej szczytowej kariery i umiejętności, rozpoczął proces uwalniania się z majtasów i torby.
I wiecie, co? Udałoby się mu to bez problemu, bo majty z łebka zrzucił i z torby zaczął się wysupływać, co oczywiście zostało mu udaremnione przez operatorkę, a w nagrodę dostał zabieg obcięcia pazurków i wciśnięcie do gardła tabletki na robale!
Za te atrakcje zapłaciliśmy pani doktor sowicie, sprawiła się dziewczyna wzorowo i z rachunkiem otrzymaliśmy ów lek z zaleceniem, że odtąd my sami mamy kotu go aplikować, przez najbliższe trzy tygodnie, co trzy dni oczyścić mu uszka z wydzieliny ( hhahah) i za tydzień stawić się na drugą aplikację tabletki na robale.
Myślę, że wtedy, za ten tydzień, znaczy się, pani doktor sama mu te uszy wyczyści. Mnie tam życie miłe, malowania zachlapanych krwią ścian nie planujemy, poza tym nie posiadam na wyposażeniu domu tej sprytnej, chociaż nie do końca, torby, o różowych majtasach nie wspomnę ;)
Nadszedł dzisiejszy dzień, pełni napięcia, postanowiliśmy około godziny osiemnastej, zaaplikować Franiowi maść do uszu.
Franio spał sobie słodko na kanapie, a my, niczym para spiskowców, zaczęliśmy działać. Wzięłam maść, przygotowałam ją do akcji, Chłopu nałożył grube, robocze rękawice, które jakimś cudem od kilku dni na wierzchu sobie leżały, chwycił kota jednym, pewnym ruchem, a ja - jedno uszko, drugie uszko, kot się wkurzył, obraził i zwiał na balkon, na którym było o tej porze jakieś 40 stopni ciepła. Ale misja się powiodła, to najważniejsze, a co będzie jutro, to czas pokaże, na zapas martwić się nie będziemy.
Z tego wszystkiego, upiekłam ciasto z wiśniami, jakby za mało ciepło w mieszkaniu było ;)
Wyszło bardzo dobre, a przepis znalazłam w internecie :)
Do zobaczenia zatem, za kilka dni zdam znowu relację z placu boju.
Współczuję Wam i Franiowi, biedak taki stres.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że jakoś kuracja się uda. A placek na pewno był pyszny.
Tak, stres był i cały czas jest, żeby wszystko było dobrze. Placek udał się mi, nie powiem 😀
UsuńO bloguniuuu, no to macie teraz zajęcie, ale biedus Franio tak czy siak, wiec trudno, trzeba pacyfikować.
OdpowiedzUsuńJa mam metode na Rysia taka, ze kiedy on siedzi na stole lub pralce, gdIes gdIe na wysokosc mam dobry dostep, to podchodze do niego od tyłu, przemawjajac slodko oczywiscie. Pochylam sie nad nim tak by zablokowac wycofywanie, czyli troche sie pochylam , jego doopka opiera sie o moj memłon , moje ramiona okalaja reszte kociego jestestwa i wtedy np. Lapie za lapke i obcinam pazurki. Udaje się, chocia pod koniec juz sie kot troche niecierpliwi i burczy nna mnie.
Moze w powyzszy sposob daloby sie tak Franiowi przy uszkach zadzialac?
A moze jak lezy na boczku to ciach jedno uszko, a potem odczekac i do drugiego? Uszu nigdy nie zakrapialam ani nie leczylam, to nie wiem.
Tabletke do paszczy podawalam, jakos sie udawalo.
Pierwszy sposób że względów logistycznych się nie uda 😂 bo kot na pralce nie leży (mamy ładowana od góry) i na stole też nie. Ale o tej drugiej opcji myślałam też ☺️ z Franiem jest ten problem, że jak coś mu się nie podoba, to od razu gryzie. I pazurki włącza do tego, więc trzeba skubanca spacyfikowac i nie dać się mu 😉
UsuńGrunt to się nie poddawać. Najważniejsze, żeby był zdrowy.
OdpowiedzUsuńhttps://swiattodzungla.blogspot.com/2013/05/pan-kotek-byl-chorrry.html
Nie wiem, co sie stalo, ale nie moglam napisac komentarza, tylko wstawilam lineczke. Teraz moge, wiec pisze.
UsuńBardzo sie uchachalam od rana! Rozowe majtasy na lebku - no ja nie mogie!!! Franio Wam tej hanby do konca zycia nie zapomni. Boszszsz... sadysci! :)))))
Najgorsze jest to, że te majty niewiele dały w przypadku Frania. Ale narazie mamy spokój, maść jakoś się uda mu tam do uszu wcisnąć na siłę 😉
UsuńOj, to sprawiliście się sprytnie, później czujny będzie.
OdpowiedzUsuńZnam to z psem, ile myśmy się nagimnastykowali, by leki przyjmował, a pójście na szczepienie okupiłam krwawo, a i tak uciekł...
Ciasto z wiśniami, mniam, w sumie temu upałowi już nic nie zaszkodzi:-)
A mówią, że psu wystarczy tabletkę w plaster szynki zawinąć i gotowe 😉 a tu niekoniecznie....
UsuńCoś Ty, czego my nie próbowaliśmy, szynkę zjadł, tabletkę wypluł!
UsuńU nas nie widziałam jeszcze wiśni!
Co za cwaniaczek....
UsuńWiśnie mamy z działki naszej, w sprzedaży też chyba jeszcze nie widziałam.
Brawo Wy !! ;o)
OdpowiedzUsuńKurtyna 😂😂😂 do poniedziałku i następnej wizyty.
UsuńCóż, od roku posiadam niebywałą wcześniej wprawę w opanowywaniu pacjenta.
OdpowiedzUsuńTo są na pewno cenne i przydatne umiejętności.
UsuńW zeszłym roku trenowałam opatrywanie ran i ich pielęgnację...na niewiele się to zdało, co prawda, no ale.
Moje psy łykają wszystko, pod warunkiem, że zawinięte w leberkie! Kotom wciskam zawiesinę.
OdpowiedzUsuńPsy są jednak prostsze w obsłudze :))) I nie musisz im najdroższej szynki kupować, skoro zadowalają się leberką :)) Co do kotów - słowo "wciskam" jest tu adekwatne ;)
UsuńChociaż Bonus nie robił problemu z przyjęciem tabletek ... taki to był kot.
Zdrówka dużo dla Franka, na pewno wyzdrowieje, a Was w międzyczasie może nie zadrapie na śmierć haha! Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńZa życzenia dziękujemy 😁 a zadrapac się nie damy 😂😂😂
UsuńWspółczuję Franiowi :)
OdpowiedzUsuńŚwietna realacja, uśmiałam się do łez.. Od razu przypomniało mi się polowanie za Maję przed wyjazdem do weta...
Pozdrawiam
To znasz z autopsji te emocje przed wyjazdem do weta ;))
UsuńBiedulek jest, ale jakoś dajemy radę z zakrapianiem uszu ;)
To ciasto z wiśniami należało się Wam za starania wobec Frania. Życzę dalszych udanych akcji ratowania jego zdrowia i Wam samym jak najlepszej kondycji, choć aura nie sprzyja. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękujemy, nie ma wyjścia, musimy jeszcze dwa tygodnie kota męczyć z zakraplaniem uszu ... ciasto było super, wiśnie są, może znowu je zrobię?? ;)
UsuńPozdrawiam Cię również :)
Ło matko w taki upał chciało Ci się ciasto piec!!! ;)
OdpowiedzUsuńWiśnie widzieliśmy wczoraj na drzewku, niby czerwone ale jeszcze nie dość dojrzałe, kupiliśmy za to jagód :)
Biedny Franio i biedni Wy, strasznie nie lubię się tak "znęcać" nad zwierzaczkami. Myk porządek z pazurami robi sobie sam, obgryza je, no i lata po wysokościach i same się skracają ;) Na pewno nie dałby sobie obciąć!
Ano widzisz, tak to czasem człowieka najdzie ;) ale fajny przepis znalazłam, główną racę wykonał za mnie mikser, więc spoko :)) nasze wiśnie są chyba z tych wcześniejszych, bo dojrzewają jak szalone i trzeba je rwać, bo same wręcz spadają.
UsuńJagody też pyszne .... :)))
Też nie lubimy łapać kota i go przymuszać do niechcianych czynności, ale co robić ... normalnie Franio też sobie sam obgryza pazurki i ostrzy na wybranych meblach, ale i tak miał ostre, więc przy okazji zostały mu skrócone. Bo w domu też sobie nie daje obciąć, a ja nie zamierzam z nim krwawo walczyć ;)
Aż chciałabym zobaczyć Frania w tych majtasach na łebku :)
OdpowiedzUsuńA tak swoją drogą to podobne przeboje przechodziłam z Pusią w zeszłym roku kiedy walczyliśmy z zapaleniem pęcherza moczowego. Jak się kot na coś uprze, to musi być na jego i nie ma zmiłuj się.
Pozdrawiam i głaski dla Frania
Widok naprawdę straszny, biedulek taki zamotany w to wszystko ...
UsuńKoty uparte są, nie da się ukryć, ale tu nie ma zmiłuj.
Za głaski dziękujemy i Pusię odgłaskujemy :)
To bardzo proszę pogłaskać Frania ode mnie...
OdpowiedzUsuńA Was podziwiam za wytrzymałość i miłośc do niego !!!
Dużo zdrowia dla Frania 😘💙💜💚
OdpowiedzUsuńPoprawiłam sobie humor w pracy. Niby psy łatwiejsze są w obsłudze, ale ja miałam takiego diabeła, któremu tylko wet mógł podać leki, bo nam potrafił z pasztetu je wyjąć i wypluć.
OdpowiedzUsuń