sobota, 26 października 2013

Szaleństwo zeszłego tygodnia

Obecny tydzień mija sobie w miarę spokojnie, aczkolwiek nie mówmy hop, póki się nie skończy.
Ten poprzedni, natomiast dostarczył wielu, nie zawsze dobrych wydarzeń.
W poniedziałek rano, dwa tygodnie temu, dowiedzieliśmy się, że w wypadku samochodowym zginął syn znajomego mojego męża z pracy. Chłopak zresztą mieszkał 
z żoną w bloku naprzeciwko. Jak to zwykle bywa, nasze miasteczko rozgorzało na chwilę opiniami, plotkami, a dlaczego, a dlatego, bo chciał i tak dalej ... Ploty powoli cichną, 
a smutek jego rodziny zostaje.
Nawet w sklepie sprzedawczynie zaczęły przy mnie rozmowę o nim, ale ja się nie odzywałam. Na inny temat chętnie podyskutuję, na ten już niekoniecznie.
W ten sam poniedziałek, już po południu, mąż dzwoni do mnie z pracy, że przyjdzie później do domu, bo wypadek na torach. Dróżnik nie zamknął rogatek, jechał pociąg i potrącił samochód, który znajdował się w tej chwili na przejeździe. 
Na szczęście dla wszystkich, pociąg jechał bardzo powoli i kierowca lekko poturbowany, został odwieziony do szpitala. A, że jest to osoba zaliczająca się do miejscowej "elity", to wydębi pewnie niezłe odszkodowanie od kolei, a policjanci latali jak kot 
z przysłowiowym pęcherzem, w celu dokonania jak najdokładniejszych pomiarów. Żenujące to i przykre, bo gdyby była to "zwykła" osoba, to nie dostaliby rozkazu do takich wygłupów.
We wtorek usłyszałam w pewnym momencie sygnały mnóstwa wozów policyjnych 
i strażaków, na szczęście były to tylko ćwiczenia.
Natomiast środa - o, nie zawiodła nas, oj nie. W negatywnym tego słowa znaczeniu. 
Była już około 22., kiedy do męża zadzwonił jego szef, co samo w sobie było niepokojące 
i powiedział mu, że pali się dom, w którym mąż ma służbowe mieszkanie. 
Z różnych powodów nie mieszkamy tam teraz - zresztą to w tej chwili nieistotne co i jak.
Wyskoczyliśmy z domu w kilka chwil i po kilku minutach byliśmy na miejscu. Ruchu wielkiego na szczęście nie było, nikogo nie potrąciłam, bo niech jeszcze i to ....
Cytując znaną, polską pisarkę "paliło się fajnie". A raczej dymiło się fajnie. Dwa wozy strażackie, pogotowie i wielka dymówa z mieszkania, na szczęście nie mężowskiego, lecz piętro wyżej. 
Mieszka tam starsza pani, sama, niedawno zmarł jej mąż, a ona nie chciała przeprowadzić się do któregoś z dzieci, mimo, że sama jest mocno schorowana i mało sprawna. 
Okazało się, że chciała przed pójściem spać zrobić sobie coś do picia. Zapaliła gaz i coś jej zeń buchnęło i zaczęło się palić. Miała tyle przytomności, że zadzwoniła do sąsiadów, ci zawiadomili straż i wyprowadzili ją z mieszkania. Pożar nie rozprzestrzenił się na szczęście, główne zniszczenia to jej kuchnia i trochę korytarza.
Do mieszkania męża przeleciało przez sufit trochę wody, trochę go odpadło, bo stropy są jeszcze z trzciny, ściana między kuchnią, a pokojem z lekka przemokła.
Co mnie zdziwiło, że woda, której używali strażacy była ciepła. Albo nagrzała się w kuchni piętro wyżej?
Nie wiem.
I tak właściwie, limit się wyczerpał, jedynie u moich rodziców w kotłowni pękła jakaś rurka od ogrzewania i trochę ich zalało, ale to był drobiazg dosłownie. Mała wisienka na torcie :/
Po tym pożarze, mąż zdecydował, że odda to mieszkanie swojej firmie, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi ku temu prowadzą. Na jego wykup nie ma szans, wymaga sporego remontu, na który trudno zdecydować się nie będąc właścicielem. Poza tym, wiadomo, jak to jest ze starym budownictwem - ruszysz jedno, leci następne. Koszty remontu mogłyby przewyższyć wartość tego mieszkania.
Swoją drogą, to dziwny ten dom. Są tam cztery mieszkania i nie widać w nich szczęścia. Trudno mi to wytłumaczyć, nie zagłębiając się w szczegóły, ale mieszkańców prześladują nieszczęścia. Nie ma tam ruchu, młodości, radości, miłości. Ten dom umiera i ciągnie za sobą swoich lokatorów.
( Naprawdę nic nie piłam i nie brałam).
Już od dłuższego czasu zbieraliśmy się, żeby zrobić tam porządki, powyrzucać stare, niepotrzebne klamoty i zawsze coś stało na przeszkodzie.
Teraz już musieliśmy posprzątać i dzisiaj się udało. Jeszcze coś tam zostało, ale większość rzeczy została wyrzucona, albo wywieziona. 
Przyszło mi do głowy podczas tych porządków, że pozbywając się tego mieszkania, robimy miejsce na coś nowego, fajnego w naszym życiu?
A może to jest tylko takie myślenie życzeniowe z mojej strony? Również nie wiem.

Chcę wybrać się do naszego muzeum regionalnego i zapytać, czy nie mają jakichś materiałów na temat tego domu. Ponoć kiedyś znajdował się tu posterunek milicji, gdy malowaliśmy mieszkanie, to po zdarciu starej tapety, zobaczyliśmy stare malowanie 
z poziomym paskiem na wysokości gdzieś 1,50. A tak wyglądały kiedyś różne, służbowe pomieszczenia. 
Spróbuję się czegoś dowiedzieć, ciekawa sprawa z tym domem.

Dobranoc wszystkim :) Mały bonus tego wszystkiego, że dzisiaj śpimy godzinę dłużej :)

17 komentarzy:

  1. Tydzień na szczęście się kończy, teraz tylko z górki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba już z górki :) Oby nie za szybko, bo się można przewrócić ;)

      Usuń
  2. Nie bez kozery powiadaja, ze nieszczescia chodza parami (seriami?), jedno pociaga za soba nastepne Nalezy miec tylko nadzieje, ze to koniec.
    Bardzo zajmujaca jest natomiast sprawa tego starego domu. To prawda, ze stare domy maja dusze, by nie powiedziec osobowosc, i oddzialuja na mieszkancow. Zaciekawilas mnie jego historia, wiec rzeczywiscie dobrze byloby dowiedziec sie o nim wiecej, jesli tylko masz taka okazje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pożarze zaczęłam się bardziej zastanawiać nad duszą tego domu. Przeanalizowałam to, co wiedziałam o jego mieszkańcach, również tych poprzednich w tym mieszkaniu męża i kurczę, tak sobie.
      Musze się zmobilizować i w muzeum zagadać, może będą w stanie mi coś pomóc. I zrobi się z tego post na bloga :)

      Usuń
    2. To będzie z pewnością bardzo ciekawy post. Działaj!:-)

      Usuń
  3. Tydzień mało sympatyczny, ale dobrze, że się skończył :)
    I może faktycznie, oddanie nie używanego mieszkania, stanie się otwarciem dla czegoś nowego i dobrego, dla Was. Czego z serce życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Czas pokaże, czy mieliśmy rację. Mam nadzieję, że tak.

      Usuń
  4. Lidio, to teraz już musi być lepiej, ale zobacz jak to jest, że wszystko w naszym życiu jest ulotne i nietrwałe, Nie na próżno mówi się, żeby cieszyć się chwilą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I powinniśmy to sobie cały czas powtarzać: "Ciesz sie chwilą", "Przestań szukać dziury w całym" .....bo wystarczy moment i nawet tej chwili już nie będzie.

      Usuń
  5. zaintrygowałaś mnie tym domem. Jestem tak ciekawa jego historii, że nawet nie wiesz. Z utęsknieniem czekam na posta u Ciebie na blogu w tej sprawie! lubię takie historie... a co do pecha? tydzień się skończył i następny będzie, mam nadzieje sto razy lepszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, nic wiecznie nie trwa, chociaż czasem odnosi się takie wrażenie.

      Mam nadzieję, że uda mi się zaspokoić nasze ciekawości :))

      Usuń
  6. Lideczko stare domy zawsze mają jakąś historię, czasem kryją w sobie emocje dawnych mieszkańców, dowiedz się z niecierpliwością czekam na historię tego domu :)
    Buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że sie czegoś dowiem o tym domu.
      Mnie on z jednej strony odpycha, a z drugiej przyciąga, dziwne to jest.

      Usuń
  7. Oj zycie, ciagle cos sie dzieje wazne aby dzialo sie dobrze. Na pewne sprawy nie mamy wplywu takie jak wypadek, czy jakies zdarzenie losowe.
    Z tego co piszesz to WY jako WY, nie mieszkaliscie w tym domu i skoro macie zle skojarzenia i cos jest z nim nie tak to moze faktycznie lepiej oddac i miec problem z glowy.
    Milego tygodnia Lidko i aby byl przyjemniejszy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Ataner i Tobie również życzę miłego tygodnia :)
      W tym mieszkaniu mój mąż mieszkał sam jakiś czas jako kawaler, razem tam przemieszkiwaliśmy, ale większość naszego wspólnego życia toczyła się już i toczy gdzie indziej.

      Usuń
  8. Może się jeszcze okazać, że nie zechcecie z tego mieszkania rezygnować. W obliczu ewentualnej "duszy"...:-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie, decyzja zapadła, podjął ją mąż, bo to w sumie jego mieszkanie.
      Ta dusza to raczej "duszysko" jest. Ciągle coś kombinuje jak koń pod górę.
      Co nie oznacza, że wątpliwości nie mamy.

      Usuń

Bardzo miło mi, jeśli zostawiasz komentarz :) Każdy czytam i na każdy staram się odpowiedzieć.