Post monotematyczny, bo jeszcze będzie trochę o chłopie moim. Poprzedni wpis zakończyłam krwiożerczo, w komentarzach rozwinęłam nie co temat wypisu chłopa do domu, ale trochę się powtórzę.
A dlaczego post chwaląco się - dziękczynny? Bo będę chwalić, się również i dziękować.
Mąż wyszedł w końcu z tego szpitala, w poniedziałek. Czyli równo po trzytygodniowym pobycie tamże. Spokojnie mogli wypisać go w czwartek/piątek, ale po co? Niech będzie do równego, bo za każdy dzień pobytu nfz szpitalowi płaci. A, że pacjent ma dosyć pobytu, to mało ważne doprawdy.
Dużo by o tym pisać ...... nie chce mi się więcej tracić energii na te gnidy dwie, czyli ordynatora i jego szarą eminencję alias "kłamczuszka" i "dłubacza".
Po powrocie do domu, mąż wszedł od razu na wagę. To, że schudł sporo, było widać, bo niektóre portki od piżamy i dżinsy, które mu na wyjście przywiozłam, paska zapomniawszy, musiał trzymać w garści, żeby mu nie zjechały swobodnie w dół, ale takiego wyniku ważenia, to się nie spodziewał. W ciągu miesiąca ok.12 kg mniej. Wygląda na zabiedzonego, ale nadrobi to już niedługo, może niekoniecznie wszystkie utracone kilogramy, ale tyle, żeby czuł się z nimi dobrze. Obrączki też nie nosi, bo
z paluszka zlatywuje ;)
To tak się tydzień rozpoczął.
A teraz część druga. Wzięłam udział w tymiankowej akcji u Hany i Miki, wśród wielu fajnych rzeczy, które się mi podobały, wybrałam jedną, która to przyleciała do mnie we wtorek? - jakoś tak ;) od Klaudii - Złotego Kota.
Dla urozmaicenia czytania - kilka zdjęć:
Mała, zgrabna paczuszka, po otwarciu której znalazłam to:
:)) suszarki nie zamawiałam, co prawda, ale co tam ;))
Rozpakowujmy dalej:
Jedna warstwa
Druga warstwa
I jest! Pomysłowy igielniczek na dekielku od słoika:
Nic się nie stłukło, nie pękło, igielniczek może spełniać swoją rolę :)
I jeszcze wizytówka Klaudii:
Dziękuję Ci za przesyłkę :))
Wczoraj, natomiast, po południu, znalazłam w skrzynce awizo z informacją o paczce dla mnie. O ile igielnika się spodziewałam, to tej przesyłki już nie. Podejrzewałam Olę ;), ale nie do końca, bo dałaby znać, że coś wysłała.
No nic, trzeba było poczekać do dzisiejszego popołudnia. Dotarłam w końcu na pocztę, podpisuję odbiór, zerkam na nadawcę,
a tam ........ Orszulka :))))
To ci niespodzianka :) Tego się nie spodziewałam :) Jeszcze szybkie zakupy w pobliskim sklepie - przedpołudnie strasznie "rozlatane" było i do domu. Otworzyć i ucieszyć się zawartością.
Dokumentacja fotograficzna musiała być.
Karton miał na wierzchu adnotację "ostrożnie":
Zrobiło się ciekawie :)
A potem było jeszcze ciekawiej:
W kopercie była piękna kartka wielkanocna z życzeniami i kilka miłych słów od Orszulki
Sporo pracy włożyła Orszulka, by to wszystko tak dokładnie zapakować :)
Po odwinięciu serwetek ukazały się te słodkie kubeczki, żebyśmy mieli w czym pić podarowaną herbatę:
Możemy zaszaleć w kuchni z prawdziwą wanilią :)) Dawno nie jadłam potrawy z tą przyprawą (?), a mąż uwielbia gorzką czekoladę:
Obrus w jednym z moich ulubionych kolorów i pasująca doń kartka świąteczna:
Nawłociowego miodu jeszcze nie jedliśmy. Ma mocny smak, słodki, bo miód, ale jednocześnie gorzkawy, trochę mi wrzosowy przypomina:
W każdym razie mi smakuje, zresztą lubię wszystkie miody, te płynne też ;)
Orszulko, napisałam Ci już co nieco w mailu, a tu na blogu jeszcze raz bardzo dziękuję Ci za Twoją niespodziankę :)
Bo to była zupełnie niespodziewana niespodzianka, która ścisnęła wzruszeniem gardło moje :)
Miłej reszty dnia Wam życzę :)
P.S. Mąż zaczął kisielki gotować, pomysł podsunęła Katarzyna w komentarzu pod poprzednim postem, ale nie takie z paczki, tylko domowe. Pyszne są :) Z owocami. Gdyby takie robili mi w dzieciństwie, to bym na nie nie wybrzydzała ;)
Te kupne mogą się schować, a domowe robi się chwilkę dłużej niż paczkowe.
Ależ cudowne prezenty! Sama radość i dobro z takich rzeczy wypływa.
OdpowiedzUsuńI znów ktoś "robi mi tyły" swoim pięknym pismem!:-)))
Dokładnie tak jest, Errato, radość i dobro :) A Orszulka ma faktycznie bardzo ładne pismo :)
UsuńLidia, uff. W domu , to w domu. Na kisielkach waga ruszy:) No ja takie domowe mialam na mysli:)) jagodowe lubimy(robie do klusek na parze), a dzieciiom malutkim robilam kisiel na bobofrutach.Mniam;)
OdpowiedzUsuńPrezenta zacne:) Blogowy swiat jest jednak fajny;)
Na ruszenie tej wagi czeka z niecierpliwością, ot taki paradoks ;) Wiadomo, że o domowe chodziło, bo kupne są niedobre ;) Mąż gotuje je z jabłkami, wczoraj dodał banana, dzisiaj jakąś gruszkę.
UsuńCo do świata blogowego - to się zgadzam. Wiele dobrych i fajnych osób można w nim spotkać :)
Lidko! Zdecydowanie trzeba Twego męza podtuczyc i to samymi najzdrowszymi rzeczami! Miód, czekolada i dobra herbata poprawią mu apetyt na pewno i pozwola zapomnieć o szpitalnej mamałyszdze! Cudną niespodziankę Ci Orszulka sprawiła! Ileż to dobra i ciepła mozna znaleźc w blogowej społecnzosci! Serce rośnie!:-))
OdpowiedzUsuńP.S. Przesyłka ode mnie najprawdopodobniej poleci do Ciebie w poniedziałek. Dam Ci jeszcze znać w dniu wysyłki!
Ściskam mocno Was oboje!***
Tuczy się chłopak sam, bo apetyt mu dopisuje, a po tych szpitalnych mamałygach, wszystko smakuje o wiele lepiej :) Lodówka znów się napełniła jedzeniem, a zmywarka codziennie pracuje pełną parą :)
UsuńOrszulka jest niesamowita, to prawda :)
Czekam, Olu na Twój znak i będę wyczekiwała poczty :)
:******
Orszulka robi za dobra wrozke, kochana dziewczyna! Miod to akurat w sam raz prezent dla rekonwalescenta (strrrasznie mu zazdroszcze tego spadku wagi, moge natychmiast oddac mu swoje 12 kg).
OdpowiedzUsuńSerdeczne zyczenia powrotu do formy dla Malzonka :))
Zgadzam się co do Orszulki :)
UsuńNie ma mu co tak bardzo zazdrościć, Panterko. Schudł tak, że kość ogonkowa ;) uwiera go podczas siedzenia, ale wielu mu zazdrości tego spadku wagi, aczkolwiek mało kto chciałby gubić kilogramy w taki sposób.
Dziękuję za życzenia :))
Ciesze sie, ze sprawilam Ci radosc :) Niech Malzonek wraca do formy, bo Izery na Was czekaja :)
OdpowiedzUsuńSciskam mocno :)
Sprawiłaś, Orszulko, sprawiłaś :)) Muszą trochę poczekać, mam jednak nadzieję, że się doczekamy wspólnego spotkania.
Usuń:******
Cudownie! Fajnie że jesteście już w domu ... teraz będzie już tylko lepiej :) Prezenty cudne! :****
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że tak jest i będzie :) zawsze to lepiej dochodzić do zdrowia w domu, niż w szpitalu, pełnym chorych ludzi.
Usuń:******
Super, że maż w domu:) Ale miałaś piękne niespodzianki! A Twojemu mężowi chętnie oddam 12 kg GRATIS:D Ściskam:)
OdpowiedzUsuńŻeby tak można było oddawać, to ja sama uczyniłabym to bez wahania, no może nie 12, ale te 5 jak najbardziej :)
UsuńNiespodzianki - tak, fajne i nieoczekiwane :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Te blogowe niespodzianki to jest coś nadzwyczajnego! Nic tak nie cieszy jak taki prezent niespodzianka. :)
OdpowiedzUsuńMężowi jednak zazdroszczę tego utuczania teraz... ja bym to w tydzień załatwiła. :)
Zgadzam się co do prezentów niespodziewanych :))
UsuńOn tak szybko nie może, ale powolutku da radę :)
Bardzo się cieszę, że twój mąż wreszcie w domu! Kurację odchudzającą to mu drakońską zrobili w tym szpitalu. Ale na domowym (choć zapewne dietetycznym) wikcie na pewno przyjdzie do siebie. No i wspaniałe niespodzianki dostałaś, a właściwie dostaliście. Ja bym chętnie oddała i z 15 kg, tylko żeby ktoś chciał wziąć... Bardzo serdeczne pozdrowienia dla męża!
OdpowiedzUsuńDziękuję ,Miko za pozdrowienia :)
UsuńKuracja odchudzająca była dość drastyczna, nie da się ukryć, ale inaczej nie można było. Z tym oddawaniem kilogramów to nie taka prosta sprawa, niestety.
Uściski :)
Mam zaległości... Fajnie przeczytać, że Chłop już pod Twoimi skrzydłami. :) No i te paczki! Mniam!
OdpowiedzUsuńUściski, Lidio. A dla Twojej chudzinki ze spodniami w garści pozdrowienia. :)
Degustujemy właśnie nową herbatę w nowych kubeczkach :)
UsuńJuż prawie tydzień mija, odkąd łaskawcy wypisali go ze szpitala. Dobrze, że ma spodnie dresowe ze sznurkami, które można związać ;) Dziękuję, Jolu za pozdrowienia, pozdrawiam również :))
Lidka, wszystkiego dla Was dobrego, bloginki są niesamowite, nie? Zdrowia i smacznego dla Chłopa. Kisielki pyszne są:)
OdpowiedzUsuńSą niesamowite :))
UsuńDziękuję za życzenia, Hanuś, Chłopu apetyt dopisuje, więc moze sobie dogodzić w ramach przyzwoitości i możliwości obecnych ;) Kisielki polubiłam dopiero teraz :)
Lidus, bo swiat blogowy wcale nie jest oszukany i za kazdym komentarzem sa prawdziwi i wspaniali ludzie. Ciesze sie wraz z Toba prezentami od Orszulki ( bo w tych Izerach to dopiero ludzie sa cudni z sercem na dloni) znam kilka osob zamieszkujacych Izery - wspaniali ludzie.
OdpowiedzUsuńIgielniczka cudna! A sloik moze sluzyc jako pojemnik na guziki, taka moja fantazja czleka ktory ma dwie lewe rece do szycia:)))) Widze to oczami wyobrazni stad taka moja mala refleksja "guzikowo-iglowa" :)))
Jesli chodzi o szpitalne perypetie, to czasami trzeba z siebie wywalic to co nas boli i uwiera. I tak mysle sobie, ze blog tez temu sluzy, wiec wal to co masz wsercu i na watrabie bedzie lzej.
Lidus, najwazniejsze, ze chlopa masz juz w domu. Chudzinka, bo chudzinka w koncu nie byl na wakacjach a przeszedl bardzo powazna operacje, a teraz juz wszystko bedzie dobrze.
Pamietam Twoj pierwszy wpis kiedy pisalas, ze moze chlebek upieczony zaszkodzil - zycie, zycie, zycie.
Trzymajcie sie, usciski, serdeczne pozdrowienia, i kosc ogonowa chlopa koniecznie wymasuj:)
Co do świata blogowego, to racja, swój na swego trafi również i w necie, kiedy mamy do dyspozycji tylko to, co dana osoba pisze na blogu, czy komentarzach.
UsuńLubię ten rejon Polski, w którym mieszka Orszulka, chociaż rzadziej tam jeździmy niż nad morze. Nad morze prostszą drogę mamy ;) przynajmniej tak się wydaje.
Nie wiem jeszcze, co będzie w pojemniku, guzików zbyt wielu nie mam, żeby go napełnić, ale kto wie :)
Emocje kotłują się we mnie, coś tam wychodzi, ale reszta nie może. Albo nie chce. Albo nie potrafi. Sama nie wiem.
Chleb mu chyba nie zaszkodził, pewnie się zbiegło kilka rzeczy naraz, a stan zapalny trwał sobie lat kilka już, taka bomba z opóźnionym zapłonem. W przyszłym tygodniu chcemy jechać do Poznania, do pewnego profesora od flaków, mam nadzieję ,że coś więcej powie. Bo to naprawdę dobry fachowiec jest.
Ściskam serdecznie, Renatko :))
Kiedyś gotowałam córci malej kisielki i były bardzo smakowite i świetny pomysł, zacznę znowu je robić dla nas dwojga. Za komentarzami kryją się cudowni ludzie z wielkim sercem. Poznawanie tak wielu ludzi jest najwspanialszą przygodą.
OdpowiedzUsuńDobroć serca i wiedza to jest to co w nas uruchamiają blogi.
Piękne prezenty i czysta radość co serce rozświetliła bezcenne. Liduś kochana wszystkiego dobrego dla was obojga. :)
Tak, to fajna sprawa, blogi i możliwość komentowania pod nimi, dyskusje z innymi osobami, czy czerpanie wiedzy z ich doświadczeń :)
UsuńEfektem są często takie miłe niespodzianki.
Powodzenia, Elu w gotowaniu kisielków, a Tobie i Twojemu mężowi również wszystkiego najlepszego :)
Piekne prezenty Ci się trafiły:)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie :))
UsuńMiałaś farta :o) Ja jak ostatnio miałam dostać niespodziewaną niespodziankę to później szukaliśmy tej przesyłki na cztery ręce...:o)
OdpowiedzUsuńW sumie tak, miałam :) Na szczęście pocztę mam pod bokiem i jak awizo przychodzi, to nie muszę biegać nie wiadomo dokąd, bo przesyłki są do odbioru tamże. Nawet ta niechlubna instytucja "ze słoneczkiem" ma siedzibę w moim bloku, ale jakoś nie mam zbytniego zaufania do niej ;)
UsuńWidziałaś?
OdpowiedzUsuńhttp://wyborcza.pl/1,75248,15801073,Takiej_toalety_w_pociagu_jeszcze_nie_widziales__ZDJECIA_.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza
A, nie widziałam. Dziękuję za linka :) Fajnie, że pociągi zaczynają przypominać te z cywilizowanego świata, a nie te z krajów rozwijajacych się. Tak zwanych.
UsuńOby tylko uszanowano to wszystko i działało jak trzeba.
A ja nawet nie wiem, co to jest nawłoć...
OdpowiedzUsuńŚciskam :*